Philippe Tłokiński: Syn piłkarza, który znienawidził futbol i został aktorem

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski

- Po prostu, jak od małego idziesz na trening z tatą, to nie zastanawiasz się, czego chcesz. Bo nikt się ciebie o to nie pyta. A to jest pytanie, które trzeba dzieciom zadawać. Nie tylko podstawowe pytania: "co chcesz zjeść", ale też "czego oczekujesz od życia" - dodaje.

Ojciec  przyjmuje te wyrzuty z uwagą, ale na luzie. Dla niego to też była lekcja życia. Nie ma idealnego przepisu na wychowanie dzieci. Dziś tłumaczy to w inny sposób.

- Sprawdziło się powiedzenie "Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Wychodzę z założenia, że istnieje coś takiego jak "kształtowanie poprzez sport". Tyle, że najpierw jest wychowanie, a potem osoba sama się określi. Kluczem jest słowo "wola". Z tego mojego niewłaściwego podejścia narodziła się moja metoda szkoleniowa "Wychowania poprzez sport", którą stosuję od 15 lat w pracy z dziećmi i z młodzieżą - mówi.

- Philippowi przeszkadzała na pewno, oprócz mojej presji, presja mojego nazwiska. I chyba szatnia nie była dla niego naturalnym środowiskiem - dodaje.

Philippe protestuje.

- Szatnię lubiłem, ale zawsze miałem dwóch trenerów. Jeden był w drużynie, a potem miałem drugiego, który mówił mi inne rzeczy. Często ojciec miał rację, ale w szatni byłem przez to kimś w rodzaju czarnej owcy. A młodzież bywa okrutna. Więc było to jakoś odczuwalne. Jak nagle ojciec zaczyna ci dawać wskazówki sprzeczne z tym, co mówi trener, to twoi koledzy nie akceptują tego - mówi. Grał wtedy w zespole Pully, w jednej z dzielnic Lozanny.

- Moim najszczęśliwszym okresem piłkarskim paradoksalnie był czas, gdy ojciec został trenerem. Był jeden trener, cała drużyna się ze mną kolegowała. Ale nie było w tym cynizmu z ich strony. Miałem po prostu świetne statystyki. Byłem wtedy lewym pomocnikiem, doskonale współgrałem z zespołem. Byłem bardzo szybki, taktyka była dla mnie bardzo dobra - stwierdza i zaraz ustawia pojemniki na sól i pieprz, filiżanki i cukiernicę, żebym zrozumiał, na czym polega taktyka "kurtyny, która się przesuwa wraz z akcją".

Wciąż dużo wie o piłce, ale czas pracował na niekorzyść tego "związku". Futbol i Phillipe coraz bardziej oddalali się od siebie, aż przyszedł czas na "rozwód". Pozostawało jeszcze powiedzieć o tym ojcu.

- Chciałem mu to powiedzieć przez dłuższy czas. Parę razy mówiłem "nie", ale nie było to wystarczająco głośne i dosadne. Przerywałem, ale wracałem. Gdy przez dwa miesiące nie grałem w piłkę, trudno było dogadać się z tatą. Był zły. To trwało latami. Gdy zaczynałem grać, relacje się poprawiały. To tak, nie, nie, tak, to się ciągnęło. Badałem teren. Aż w końcu powiedziałem stanowcze "nie" - opowiada.

- Myślę, że ten przełomowy moment nastąpił, gdy zacząłem rosnąć, gdy w pewnym momencie wzrostem dogoniłem ojca, przełamałem barierę psychiczną - opisuje.

Mirosław ciężko to zniósł. Pogodzenie się z decyzją syna zajęło mu trochę czasu.

-Tak, to był mój błąd. Jako były zawodnik Widzewa uważałem, że ten widzewski, gladiatorski sposób to najlepsze, co może być. Teraz wiem, że najważniejsza oprócz tego jest chęć. Ja ją miałem naturalnie od początku, Philippe nie. Wielki futbol jest ciężką drogą życia i aby ją pokonać oraz pokonywać innych trzeba zaakceptować jej trudy - mówi.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×