WP SportoweFakty: Od 1986 roku reprezentacja Polski nie wyszła z grupy na mistrzostwach świata i Europy. Dlaczego?
Antoni Piechniczek: Zmiany pokoleniowe, ustrojowe sprawiły, że pojawiła się dziura. Ludzie, w tym sportowcy, zachłysnęli się wolną Polską. Hasłami "róbta co chceta" czy "wolność Tomku w swoim domku". Sport takich rzeczy nie lubi.
Jakie błędy popełniono?
- Pojawili się menadżerowie, którzy zaczęli wywozić młodych zawodników do zagranicznych drużyn. Głównie do Niemiec. To nie byli agenci z klasą, wizją, tylko zwykli sklepikarze, którzy zadowalali się kilkunastoma tysiącami euro za jednego zawodnika. Wcześniej piłkarzom brakowało też trochę motywacji. Gracze z generacji Zbigniewa Bońka wiedzieli, że nie wyjadą z Polski wcześniej niż przed skończeniem 30 roku życia. Później te bariery były oczywiście redukowane.
Zachód traktowany był wówczas jak ziemia obiecana.
- Ci, którzy grali poza Polską, najczęściej odgrywali w swoich klubach drugorzędną rolę. Ale jak taki zawodnik przyjechał na zgrupowanie reprezentacji, to stawiał wymagania. Nie pasował garnitur, buty, sprzęt, jedzenie. To że rano trzeba wstać i jechać na lotnisko. Przyjechał pan z wielkiego świata, a na Zachodzie był nikim. Moja kadra była zjednoczona, gotowa rozbić ścianę głową.
Kiedy to się zmieniło?
- Najpierw musiało upłynąć dużo czasu. Podczas zgrupowań poprzednich selekcjonerów: Leo Beenhakkera, Waldemara Fornalika czy Franciszka Smudy, piłkarze załatwiali swoje interesy zamiast skupiać się na grze. Przyjeżdżali notariusze, prawnicy. "Tu trzeba kupić dom, tam zainwestować pieniądze" - to były główne tematy kadrowiczów. Mecz? No właśnie, trzeba go było jeszcze rozegrać. Był po prostu trzeciorzędną sprawą. Zgrupowanie w centrum Warszawy to było nieporozumienie. Płaciliśmy frycowe po transformacji w piłce. Alex Ferguson powiedział: kiedyś miałem do czynienia z 25 piłkarzami. A dziś mam do czynienia z 25 piłkarzami i ich menadżerami. Trzeba to było wszystko naprawić. Przede wszystkim myślenie.
Dziś trzon naszej drużyny stanowią jednak gracze, którzy wyjechali za młodu z kraju.
- Swoje musieliśmy przetrwać i dziś są tego plusy. U naszego piłkarza zmieniło się przeświadczenie, że droga do kadry prowadzi przez zachodni klub. Dziś zawodnicy są świadomi, że regularna i dobra gra w ekstraklasie również ma swoją wartość. Są tego namacalne dowody. Artur Jędrzejczyk przeszedł zimą do Legii z FK Krasnodar, by występować co tydzień i pojechać na Euro do Francji.
To najlepsza reprezentacja od czasów drużyny Jerzego Engela?
- Miernikiem wartości jest wynik. Drużyny Engela, Janasa, Beenhakkera czy Smudy nie wyszły z grupy na wielkich turniejach. Jeżeli nasz aktualny zespół dojdzie minimum do ćwierćfinału na Euro, to powiemy, że ta kadra jest najlepsza.
Są na to realne szanse?
- Tak. Już przejście eliminacji było sukcesem. Choć skala trudności nie była wysoka, bo na turniej awansowały 24 reprezentacje.
Więc potrzebny jest lód na rozgrzane głowy.
- Oceniając kadrę, musimy brać pod uwagę indywidualne składniki drużyny. Bramkarzy mamy bardzo dobrych. W obronie jest Kamil Glik, który wyrósł ponad przeciętność. Pomoc jest ciekawa, a w ataku grają Lewandowski z Milikiem. Drużyna ma wielki potencjał. Ta kadra ma przed sobą jeszcze 4 lata gry na wysokim poziomie,
Nawałka wszystko ułożył pod Lewandowskiego, przyznał to.
- Potrzeba było czasu, by się to zazębiło. Robert przeżył już trzech selekcjonerów. Dojrzał, stał się mądrzejszym zawodnikiem, nauczył się grać w otoczeniu najlepszych piłkarzy i przeniósł to na reprezentację. Lewandowski przez wrodzoną inteligencję zawsze potrafił dostosować się do sytuacji. W Borussii niemieckiego uczył się, obserwując, jak jego koledzy grali w karty. Siedział przy nich i słuchał. Czasem robili sobie z niego żarty, że niewiele rozumie, ale w końcu załapał tamtejsze poczucie humoru, język i koledzy zaczęli go traktować poważnie.
Których zawodników z tej reprezentacji wziąłby pan do swojej drużyny?
- Na pewno kilku piłkarzy by się znalazło. Każdy kibic wybrałby Lewandowskiego, bo jest na topie. Trener patrzy jednak na inne aspekty: jak takiego zawodnika wkomponować do zespołu, jak on w tej drużynie się odnajdzie i porozumie się z kolegami.
Robert jest najlepszą "9" na świecie?
- Zawodników wysokiej klasy jest więcej. Gdyby był najlepszy, to znalazłby się w pierwszej trójce nominowanych do Złotej Piłki. A kto jest najlepszym piłkarzem na świecie: Pele, Maradona czy Messi? Kwestia sporna. Robert był na pewno najlepszym napastnikiem na przełomie września i października, gdy zdobywał mnóstwo goli. Musi być zachowana pewna ciągłość. Za miesiąc gwiazdą może być ktoś inny. Czasem trzeba trochę lodu na głowę. Myślę, że nawet Robert czuje się trochę niekomfortowo z określeniem "najlepszego na świecie". Załóżmy, że Ligę Mistrzów wygra w tym roku Bayern, a Lewandowski naszą reprezentacje doprowadzi do półfinału Euro 2016. Wtedy powiemy: jest najlepszy. Ale najpierw musi to osiągnąć.
O drużynie Nawałki mówi się jako o zespole grzecznych chłopców. Z kolei pana reprezentację wspomina się jako kadrę wybuchowych charakterów. Z jaką grupą lepiej się pracuje?
- Pod przykrywką może buzować, ale ważne, by nie przeszkadzało to w przygotowaniu do meczu. Ja nie rozumiem na przykład, jak Bartosz Kapustka poszedł do dyskoteki zaraz po meczu z Wisłą, na trzy dni przed kolejnym spotkaniem ligowym. Talent, który lekceważy podstawowe sprawy, przestaje być talentem. Za jeden taki występek nie można go piętnować, ale takie zachowanie zmusza do refleksji. We wszystkim musi być umiar.
Czy dziś jesteśmy gotowi zarządzać ewentualnym sukcesem?
- Drużyna musiała przeżyć kilka rozczarowań, niepowodzeń, by wspólnie się po nich podnieść. Myślę, że obecny sztab potrafi wyciągać wnioski z przeszłości. Są pomysły, żeby nie powstała druga dziura pokoleniowa.
rozmawiał Mateusz Skwierawski