Bogusław Baniak po pół roku w Afryce: Przeżyłem malarię i zamach dziesięć minut od domu, ale jakoś daję radę

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
Domyślam się, że mimo swoich dobrych warunków zdążył pan już poznać prawdziwą Afrykę...

- Oczywiście, stykam się z nią, gdy tylko opuszczam dom. Zresztą wielu moich podopiecznych musi odkładać pieniądze, by mieć za co zjeść posiłek. Dla Wagadugu charakterystyczny jest ogromny smog, bo mnóstwo osób jeździ tutaj motorowerami. Jak już wspominałem, białych ludzi zbyt wielu nie ma, to zresztą nie jest kraj z dostępem do morza, więc nie przyciąga turystów. Dlatego za każdym razem, gdy idę na zakupy wywołuję sensację. Podbiegają do mnie dzieci i chcą robić zdjęcia, tyle że moim telefonem, bo same ich oczywiście nie mają. Widać wszechobecną biedę, ale ci ludzie mają niespotykany w Polsce spokój i serdeczność. Tu nie ma presji - ani w piłce, ani w życiu. W pracy trochę mi tego nawet brakuje.

Czy miejscowa ludność wie coś w ogóle o Polsce?

- Niewiele, nie ma tu zresztą naszej ambasady, jest tylko konsulat, w którym nikt nie mówi po polsku. Jestem chyba jedynym Polakiem w Wagadugu, ale odniosłem już mały sukces, chociaż trochę w drugą stronę. Słyszałem, że od momentu, w którym pojawił się temat mojej pracy w Burkina Faso, aż 72 tys. wejść na stronę federacji było właśnie z Polski.
Kilka dni temu chyba porządnie się pan wystraszył zamachem terrorystycznym w Wagadugu...

- To był dla nas ogromny szok, bo tu wcześniej nie dochodziło do żadnych tego rodzaju zdarzeń. Z domu do hotelu, w którym rozegrała się ta tragedia, mam dziesięć minut jazdy samochodem. Jeszcze niedawno chodziłem tam na śniadania, znam kelnerów, zresztą dwóch z nich to moi podopieczni z reprezentacji. Na szczęście w piątek mieli wolne.

Co pan robił w czasie, gdy doszło do zamachu?

- Byłem w domu i oglądałem w sieci mecz Polska - Serbia. W trakcie dostałem telefon, żeby pod żadnym pozorem nie wychodzić. Potem słyszałem strzały, ale to już chyba było wojsko, które dotarło do hotelu. Terroryści byli podobno z Nigerii i prawdopodobnie chcieli uderzyć w momencie, gdy w restauracji hotelowej znajdowały się rodziny pracowników ambasad. W każdy piątek po pracy one się tam spotykają na kolacji. Moment ataku nie był więc wybrany przypadkowo.

Spędził pan w Burkina Faso pół roku. Z tego co pan mówi, to był wyjątkowo burzliwy i pełen różnych zdarzeń okres. Czy dziś powiedziałby pan, że decyzja o wyjeździe była słuszna?

- Zdecydowanie tak. W Polsce przeżyłem już wszystko. Pracowałem w Ekstraklasie, I lidze, II lidze, a nawet III. Mam bardzo bogate CV i korciło mnie, żeby spróbować czegoś zupełnie innego. Najpierw pojawiła się możliwość pracy w Kazachstanie. Byłem już blisko wyjazdu właśnie tam, ostatecznie jednak wylądowałem w Burkina Faso i niczego nie żałuję. Zdążyłem zachorować na malarię, mam ograniczony kontakt z rodziną, ale na razie daję radę i chcę pracować dalej. Zmieniłem się też jako człowiek.
W Polsce często reagował pan żywiołowo, lubił krzyknąć na zawodników. W Burkina Faso takich metod nie ma?

- Absolutnie, gdybym je stosował, już by mnie tu nie było. Ludzie są tu łagodniejsi i bardziej stonowani. Nie znam francuskich wulgaryzmów i nawet nie chcę się ich uczyć.

A jak panu idzie nauka samego języka?

- Łatwo nie mam, zresztą jestem w takim wieku, że umysł nie chłonie wiedzy tak szybko jak u młodego człowieka. Potrafię się jednak dogadać z szoferem, pracownikami federacji. Oczywiście biegle jeszcze nie mówię, cały czas przydaje mi się tłumacz. Przy tej okazji mogę powiedzieć, że znalazłoby się tu miejsce dla Polaka, który dobrze zna język francuski. Jeśli ktoś chciałby pracować w Burkina Faso jako tłumacz, chętnie taką osobę zatrudnię, zapewniając też mieszkanie.
Pomaga panu jeszcze Abraham Loliga? Pamiętam, że kilka miesięcy temu miał z panem lecieć do Burkina Faso właśnie jako tłumacz.

- Lecieliśmy razem, ale na miejscu nasze drogi się rozeszły. Obecnie nie mamy już kontaktu. Abraham pomagał mi na samym początku, później mogłem też liczyć na wsparcie Andrzeja Szarmacha i menedżerów z Francji.

Ostatnio w pierwszej reprezentacji Burkina Faso zmienił się selekcjoner. Nie ma już Gernota Rohra, a zatrudniono Paulo Duarte. Czy to ma jakiś wpływ na pańską przyszłość?

- Dla mnie to jest ważna wiadomość, ale raczej mało prawdopodobne, bym to jakoś odczuł. Niedługo spotkam się z nowym ministrem i selekcjonerem. Mój kontrakt wygasa z końcem 2017 roku i chciałbym go wypełnić. Wcale nie chodzi o finanse. Mam swoje ambicje i marzy mi się poprowadzenie afrykańskiej reprezentacji.

Rozmawiał Szymon Mierzyński

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×