Mateusz Święcicki: Czy Zidane podąży śladami Guardioli? (felieton)

Zinedine Zidane może marzyć o powtórzeniu oszałamiającego sukcesu, jaki Pep Guardiola osiągnął z Barceloną i liczyć na to, że w jego przypadku będzie podobnie. Obaj mają wiele cech wspólnych, idą podobną drogą i bardzo pragną krwi.

Mateusz Święcicki
Mateusz Święcicki
AFP

- I po tym, co wysłuchałeś, wciąż chcesz pracować jako trener? Chcesz wejść w ten brudny i kłamliwy świat? Tak bardzo jesteś żądny krwi? - zapytał Marcelo Bielsa Josepa Guardiolę po kilkunastodniowych spotkaniach w Argentynie i rozmowach na temat futbolu. - Tak, zdecydowałem się - odpowiedział Hiszpan i wrócił do Europy, by objąć stery w drugiej drużynie Barcelony. Odradzali mu to wszyscy, łącznie z prezydentem klubu, który decyzję Pepa uznał za szaleństwo. - Ten zespół spadł z ligi, nic z nim nie zrobisz. Tu i Pan Bóg nie pomoże - usłyszał Guardiola. Ale miał gdzieś opinie innych. Kiedy przeszedł na piłkarską emeryturę i wyjechał, by rekreacyjnie kopać piłkę za miliony dolarów w Al-Ahli, postanowił, że zawsze będzie brał odpowiedzialność za własne decyzje. Powiedzenie "mądrzy ludzie uczą się na cudzych potknięciach, głupi na swoich" uznawał za paranoję.

Być jak Pep, czyli ucieleśnienie ideału

Guardiola odniósł sukces z Barceloną B. Z rezerw do pierwszego zespołu podążyli za nim później m.in. Pedro Rodriguez i Sergio Busquets, a druga drużyna w sparingu potrafił ograć nawet wielką, choć coraz mniej profesjonalną ekipę Franka Rijkaarda! To w tamtym meczu narodziła się myśl, by Pep przejął Barcę po Holendrze. Rijkaard prowadził swój zespół w sparingu paląc kolejne papierosy, opasły Ronaldinho zszedł z boiska po dziesięciu minutach, a dzieciaki Guardioli upokorzyły aroganckich balangowiczów. Kilka lat później, zużyty do granic, wyczerpany walką o trofea Pep, odszedł z klubu. Na koncie miał aż czternaście pucharów!

O tym marzy Zinedine Zidane, który jest odpowiedzią Florentino Pereza na "projekt Guardiola". To on przyniósł Barcelonie niespotykane wcześniej panowanie na świecie, unikalny styl gry i miłość milionów kibiców. Uczynił z niej drużynę niepowtarzalną, wręcz historyczną, nieudolnie kopiowaną przez innych. Pod jego wodzą Barca stała się ucieleśnieniem ideału. To obsesja prezydenta Realu Madryt, napędzanego manią wielkości i pragnącego światowej dominacji. Zidane jest jego autorskim pomysłem. Na razie udanym, ale Francuz prowadził Los Blancos w ledwie dwóch meczach z Deportivo La Coruna i Sportingiem Gijon. Oba efektownie wygrał (5:0 i 5:1). Tyle, że to żadna weryfikacja jego umiejętności i trenerskiej intuicji.

Krew, "nigdy nie mów nigdy" i wszechwładny Perez

Co łączy Guardiolę i Zidane'a poza żądzą krwi? Wpływ na losy swoich drużyn w karierze piłkarskiej. Obaj byli liderami, choć występowali na różnych pozycjach. Pep dowodził dream teamem Johana Cruyff, był milczącym wodzem i prawą ręką trenera. Zidane rządził wszędzie, jego geniusz piłkarski nie ulegał żadnym wątpliwościom, a decydujące gole miały wartość historyczną. W przeciwieństwie do Hiszpana, nie rokował jednak na trenera. Kiedy odchodził na emeryturę w 2006 roku, powiedział: "Nigdy nie podejmę się tej pracy". Dziś już wiadomo. Nigdy nie mów nigdy.

Obaj są z tego samego pokolenia, dzieli ich ledwie rok różnicy. Zidane jest młodszy, ale - co jasne - ma zdecydowanie mniejsze doświadczenie trenerskie. Dłużej też dojrzewał do funkcji szkoleniowca. Najpierw stoczył walkę z samym sobą, dopiero później dał się przekonać Florentino Perezowi. Wszechwładny prezydent uwielbia "Ziozu", traktuje jak własnego syna i widzi w nim wielkiego trenera. Kilka lat temu zaprosił Francuza do rodziny Realu Madryt i pełnienia roli osobistego doradcy. Później przekonał do towarzyszenia Jose Mourinho, asystentury u Carlo Ancelottiego i kierowania drużyną Castilli. Kiedy zauważył, że Zidane połknął bakcyla, czekał jedynie na odpowiedni moment, by zatrudnić go w roli szkoleniowca pierwszej drużyny. Zrealizował jedno ze swoich wielkich marzeń. Chciał kreować i wykreował. "Ziozu" to w stu procentach jego autorski pomysł.

Walka z ego, potwór Messi i szacunek

- Pep to wielki trener, to co robi jest imponujące, ale nie chcę być porównywany do niego. Nigdy nie robiłem tego jako piłkarz, nigdy nie będę robił jako trener. Ale wiem, że to nieuniknione. Media zawsze będą nas zderzać ze sobą - powiedział Zidane. Kilka miesięcy temu wyjechał do Monachium na spotkanie z trenerem Bayernu. Obaj bardzo się lubią i cenią. - On jest znakomitym szkoleniowcem, nie widziałem słabego meczu w wykonaniu jego drużyny - komplementował Hiszpana. - Imponuje mi to, że ciągle szuka nowych rozwiązań i nie kopiuje na grunt niemiecki doświadczeń z Barcelony. Ale sam nie zamierzam stosować jego metod w Madrycie.

W Katalonii Guardiola stosował system 4-3-3 z Lionelem Messim jako fałszywym, środkowym napastnikiem. Uczynił z Argentyńczyka potwora, podporządkował mu całą drużynę. W rekordowym roku Messiego, który przekroczył barierę 70 trafień, drugi w kolejności piłkarz Barcelony miał ledwie 15 bramek na koncie. Nie bał się także pozbyć klasowych, choć nie mogących znieść pozycji numer dwa, napastników Zlatana Ibrahimovicia i Samuela Eto'o. Nie walczył z Messim, kiedy ten posadzony na ławce rezerwowych w meczu z Realem Sociedad, w ramach protestu nie pojawiał się dwa dni na treningach i nie odbierał telefonów. Geniuszowi wolno więcej.

W Monachium jest inaczej. - Czasami zmieniamy taktykę kilka razy w ciągu jednego meczu - powiedział Medhi Benatia. - On nie myśli "jestem Guardiola, bez względu na wszystko i tak wygramy". Dąży do zwycięstw innymi metodami. Mario Goetze poszedł krok dalej. - Niezależnie od systemu, mamy grać w piłkę. Dążymy do jak najdłuższego posiadania piłki, zamęczania rywali i przewagi terytorialnej - dodał Niemiec. Podobnie było w pierwszych meczach Realu Madryt pod wodzą Zidane'a. Królewscy strzelili dziesięć goli, zanotowali łącznie 20 odbiorów więcej niż średnio podczas jednego spotkania za czasów Rafaela Beniteza. Dłużej też utrzymywali się przy piłce. To efekt aureoli po przejęciu sterów przez nowego trenera, a także chęć udowodnienia, że poprzedni był kompletną pomyłką. Prześmiewczo nazywali go "10", co miało być ironicznym określeniem na doświadczenie piłkarskie Rafy, który nie grał w piłkę na wysokim poziomie.

Zjazd piętro niżej. Praca w drużynach "B"

Zidane i Guardiola prowadzili drugie drużyny w swoich klubach. Francuz przez 1,5 sezonu, Pep przez rok. Przewaga Guardioli polega na wywalczeniu awansu do Segunda Division i absolutnym odmienieniu fatalnej drużyny, która była pośmiewiskiem Katalonii. Hiszpan połączył Barcelonę B z Barceloną C, rezygnując z kilkudziesięciu młodych zawodników. To było dla niego traumatyczne przeżycie, bo jeździł od domu do domu, odwiedzał katalońskie miasteczka i tłumaczył płaczącym matkom młodych kandydatów na piłkarzy, dlaczego z nich rezygnuje. Ale zachowywał się szlachetnie, bo każdemu z nich pomagał w znalezieniu nowych klubów. Zidane nie wywalczył awansu z Realem Madryt Castilla. Czy podobnie jak Pep wkomponuje do pierwszej drużyny czołowych piłkarzy z rezerw? To dyskusyjna sprawa. Pierwsi w kolejce są defensywny pomocnik Diego Llorente i cudowny chłopiec Martin Odegaard. Ale Real nie szanuje wychowanków, bagatelizuje ich talenty i nie ma cierpliwości do wschodzących gwiazd. Ostatni przykład z brzegu to Alvaro Morata, który zabił marzenia Królewskich o obronie Pucharu Europy w poprzednim sezonie.

Pasjonaci, charaktery i wielkie ego

Guardiola jest maniakiem. - Pracuje dzień i noc, nie wiem kiedy odpoczywa. To tytan - powiedział o nim Ottmar Hitzfeld. - Izoluje się od mediów, nie udziela żadnych indywidualnych wywiadów - dodał niemiecki trener. To klasyczny styl Pepa, zainspirowanego przez swojego wielkiego mistrza Marcelo Bielsę. Argentyńczyk polecił mu, by nie faworyzował dziennikarzy wielkich mediów, kosztem przedstawicieli małych redakcji. Dlatego Hiszpan bierze udział wyłącznie w oficjalnych konferencjach prasowych. Małomówny Zidane ewoluował dzięki pobytowi w Hiszpanii. Otworzył się także medialnie. Nie ma oporów przed indywidualnymi wywiadami, jest przyjaźnie nastawiony do dziennikarzy. Jego przyjaciele z Francji twierdzą wręcz, że zmienił się nie do poznania.

Obaj mają silne osobowości. "Ziozu" nie bał się posadzić na ławce rezerwowych Martina Odegaarda, choć ten przez pięć dni trenował z pierwszą drużyną, a do Castilli wracał tylko na mecze. Odsunął także od podstawowego składu napastnika Mariano (najlepszego strzelca drużyny), kiedy ten nie przykładał się do zajęć. Na tym etapie Pep też miał problemy z rosnącym ego młodych piłkarzy. Po radę poszedł więc do Cruyffa i zapytał: "Mam dwóch najlepszych graczy w zespole, ale mnie nie słuchają. Co mam zrobić?". Holender odpowiedział: "Wyrzuć ich natychmiast. Drużyna poradzi sobie bez nich i za jakiś czas zacznie grać jeszcze lepiej". Pep tak też postąpił. Pozytywne efekty przyszły bardzo szybko.

Zidane na razie przeżywa miesiąc miodowy w Madrycie. Rożni go to od Guardioli, który zaczął przygodę z pierwszą drużyną Barcelony od niepowodzeń w lidze, walki o awans do Champions League z Wisłą Kraków (porażka w rewanżu 0:1) i fali krytyki z jaką się zmierzył. "Ziozu" jest nietykalny, ale najtrudniejsze mecze dopiero przed nim. Madryt nie wybacza porażek nawet największym pomnikom w swojej historii i szybko strąca je z cokołów.

Mateusz Święcicki 

Przeczytaj więcej felietonów Mateusza Święcickiego ->

Legenda Realu kibicuje... Barcelonie. "Dlaczego miałbym komuś źle życzyć?"


Oglądaj mecz Real Madryt - FC Barcelona na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×