Chińczycy z butami wtargnęli na rynki transferowe i nie licząc się z kosztami ruszyli na shopping. Każdy kolejny dzień mercato przynosił coraz bardziej sensacyjne informacje, a wykupienie z Atletico Madryt Jacksona Martineza było jak szach mat. W Europie wielu ludzi podniosło brwi z wrażenia po upublicznieniu informacji o przenosinach Kolumbijczyka do Evergrande Kanton za 42 mln euro. Większe zaskoczenie robią jednak roczne zarobki napastnika. 12,5 mln! To fortuna!
140 km na południowy wschód od Pekinu mieści się ogromne, przemysłowe miasto Tiencin. Do tej pory było znane głównie z potężnego pożaru, który w sierpniu zeszłego roku pochłonął 173 ofiary i doprowadził do katastrofy ekologicznej. W ostatnich tygodniach zyskało jednak sławę dzięki klubowi Quanjian FC, który przeprowadził niespotykaną w dziejach ofensywę transferową. Wszystko po to, by trener Vanderlei Luxemburgo (były selekcjoner reprezentacji Brazylii i trener Realu Madryt) wywalczył awans do chińskiej Super League. Quanjian FC wydało więc 41 mln euro na transfery, a najdroższy zawodnik Geuvanio kosztował 11 mln. To nie są kwoty, które robią oszałamiające wrażenie, ale pamiętajmy, że klub z Tiencin występuje w Legue One i ma jasny plan. Jak najszybszy awans do Super League.
W elicie kwoty są już zdecydowanie wyższe. Jiangsu Sainty wydało aż 28 mln euro na Brazylijczyka Ramiresa, pozyskanego z Chelsea. Hebei China Fortune FC nie wahało się ani chwili, gdy AS Roma zażądała 18 mln euro za Iworyjczyka Gervinho. Do klubu trafił też świetny pomocnik z Kamerunu Stephane M'Bia. Shanghai Shenhua z kolei pozyskało za 14 mln euro Fredy'ego Guarina. Chińczycy odkręcili kurek z pieniędzmi, choć w 2015 roku byli na szóstym miejscu w klasyfikacji najaktywniejszych graczy na rynku transferowym. Teraz chcą być globalnymi liderami. Mają niemal nieograniczone zasoby finansowe i błyskawicznie rozwijającą się piłkę. Chcą stać się pierwszym historii azjatyckim tygrysem futbolu.
To nie jest pierwsza w dziejach ekspansja transferowa klubów z Państwa Środka. Już przed laty do Chin trafili Nicolas Anelka i Didier Drogba, choć ich pobyty były ledwie epizodyczne. Dziś do CSL trafiają piłkarze młodsi, mający przed sobą kilka lat gry na wysokim poziomie. Sumy odstępnego, jakie Chińczycy zapłacili za nich sięgają 200 mln euro, a to stawia ich kraj w jednej linii z takimi potęgami jak Premier League i Bundesliga. Rozrzutność właścicieli lokalnych klubów nie jest przypadkowa. Dzięki sprzedaży praw medialnych do transmisji meczów CSL, kluby otrzymały dwudziestokrotność wcześniejszych wpływów. Li Ruigang, azjatycki potentat medialny zawarł kontrakt na pięć lat, płacąc władzom ligi aż 1,12 mld euro. To w pełni odpowiada najwyższym standardom. Chińczycy mogą rzucić rękawice europejskim klubom i z coraz większą pewnością siebie negocjować kolejne transfery.
Futbol ma w Chinach wymiar polityczny. Głowa państwa Xi Jinping jest wielkim fanem piłki, ostatnio odwiedził nawet akademię Manchesteru City wspólnie z premierem Wielkiej Brytanii, Davidem Cameronem, i fotografował się z Sergio Aguero. Chiński rząd w ubiegłym roku rozpoczął wdrażanie krajowego planu "50 punktów", który przewiduje utworzenie 50 tysięcy szkółek piłkarskich w ciągu dziesięciu lat.
Futbol ma być w Państwie Środka niekwestionowaną potęgą wśród sportów. A Chiny globalnym liderem.
Mateusz Święcicki
[b]#dziejesiewsporcie: gol bramkarza w ostatniej minucie!
[/b]