Gdy Radosław Pyffel, ekspert od tematyki chińskiej, postawił na łamach Futbolfejs.pl tezę, że niebawem może dojść do tego, iż chętniej niż finał Ligi Mistrzów będziemy oglądali finał Ligi Mistrzów, ale tej azjatyckiej, rozgrywany o godzinie 13.00, bo będzie po prostu atrakcyjniejszy, uznałem, że przesadza. A jednak, już po jego słowach, zakupy skośnookich biznesmenów na transferowym rynku wprawiły świat w osłupienie.
Chińczycy biorą piłkarzy z najwyższej półki i sypią za to takimi ilościami banknotów, jakby to były liście. Widać, że dla nich nie ma bariery nie do przekroczenia. To już nie te czasy, gdy do Chin do pracy jeździli Sylwester Czereszewski, Andrzej Strejlau, czy Jacek Paszulewicz. Tylko tej zimy Chińczycy sięgnęli po Gervinho (18 mln euro), Ramiresa (28 mln euro), Jacksona Martineza (42 mln euro) czy Alex Teixeirę (50 mln euro!). Żadnych granic, hamulców, a może nawet zdrowego rozsądku.
Kiedyś, gdy do Chelsea wchodził Roman Abramowicz i kupował nawet przeciętnych piłkarzy za fortuny, świat zachodni oburzał się: "dawniej Rosjanie przyjeżdżali do nas na czołgach, dziś przyjeżdżają na pieniądzach". Zanim się obejrzeli, w Londynie całe kwartały ulic zostały wykupione przez oligarchów, a w mieście wychodzi kilka gazet codziennych po rosyjsku. Zachód już dawno przestał się obrażać na pieniądze. Skoro bierze od rosyjskich oligarchów, którzy de facto zajumali własne państwo, bierze od szejków, którym kapitalizm z ludzką twarzą jest obcy, to weźmie też pieniądze od Chińczyków. Bo to duże pieniądze.
I wszystko to brzmiałoby jak bajka, która rozgrywa się gdzieś daleko, w krainie luksusu, i nas nie dotyczy, gdyby Chińczycy z kieszeniami wypchanymi kasą nie zapukali do naszego domu. Puk! Puk! My po Nikolicia.
Sprzedać takiego strzelca? Największą gwiazdę ligi? No można, bo jeśli prawdziwa (a nie zwykłym blefem ze strony Legii i podbijaniem ceny) jest oferta od Chińczyków na 7 milionów dolarów, to jest to niewyobrażalna kupa forsy, prawie 30 milionów złotych. Dla niektórych klubów to roczny budżet!
Legia z pewnością prowadzi swoją misterną grę. Takie przecieki nie wydostają się przypadkowo. Przypomnijmy sobie, że podobne kwoty krążyły w powietrzu, gdy miało dojść do transferu Ondreja Dudy do Interu Mediolan. Dziś po tamtych "transakcjach" pozostał niesmak i rozchwianie emocjonalne młodego Słowaka, który do tej pory nie może się odkręcić.
Legia może Nikolicia sprzedać, wychodząc z założenia, że w biznesie kasa się musi zgadzać, a Ekstraklasę i tak wygra, nawet bez serbskiego Węgra. A za takie pieniądze to kupi dobrego następcę. Tym bardziej że tezę, iż Nikolić nie błyszczy w starciach z silnymi rywalami - a takich trzeba się spodziewać, jeśli chce się grać w eliminacjach Ligi Mistrzów - dałoby się obronić, obserwując dorobek i postawę "Niko" w ostatniej edycji Ligi Europy.
Ale kibic nie patrzy na to, co klub ma w kasie. Jego interesuje to, co stoi w gablocie. Puchary, medale, tytuły, zwycięstwa, emocje - po to się przychodzi na stadion czy kupuje klubowy szalik. Kibic wolałby, żeby Legia zarobiła te pieniądze nie na Nikoliciu, ale dzięki niemu, np. 12 mln euro za awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Wtedy można by mieć i kasę, i Nikolicia. Tylko że w ten sposób to polskie kluby kombinują już od 20 lat i jakoś im nie wychodzi.
Prezes Bogusław Leśnodorski od tego jest prezesem, żeby miał prawo sprzedać, kogo chce i kiedy chce. Nawet Nikolicia! Nawet jeśli szloch kibiców słychać będzie od Siedlec aż po Skierniewice.
A jednak ja bym tego Nikolicia nie sprzedawał. Nawet ze świadomością, że już więcej niż dziś Legia za niego nie weźmie. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że Węgrzy z 40-letnim bramkarzem w szarych, szerokich spodniach od dresu, zrobią furorę w mistrzostwach Europy we Francji. Latem nawet tytuł króla strzelców dla Nikolicia i nawet 37 bramek w lidze nie muszą być czynnikiem podbijającym cenę. Ekstraklasa ma nadal w Europie markę ligi peryferyjnej (choć marketingowo idzie do przodu) i na osiągnięcia w niej patrzy się jednak z pewnym dystansem. Choć Nikolić to oczywiście fenomen.
No więc nie sprzedawałbym Węgra także dlatego, że to znak firmowy całej Ekstraklasy. Bez niego traci Legia, ale traci też cała liga. Pełen stadion przy Łazienkowskiej na meczu z Jagiellonią to dowód, że zimowe szaleństwo transferowe Legii pobudziło wyobraźnię kibiców. Chcą dobrej piłki, chcą emocji, chcą gwiazd. Chcą takiego Nikolicia właśnie.
Nie po to Legia została okrzyknięta zwycięzcą zimowego okna transferowego w Polsce, żeby teraz je na finiszu przegrać.
I jeszcze jedno. Kasa kasą, ale emocje też są ważne. Nikt mi nie powie, że w roku stulecia klubu to nie emocje stały za tym zimowym szaleństwem zakupowym. Na Łazienkowskiej żyją przekonaniem: mistrz musi być w Warszawie. I to teraz, w sezonie jubileuszu. Musi? To Nikolić też zostać musi.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl
Zobacz więcej felietonów autora ->
Zobacz wideo: Ekstraklasa się rozwija
Źródło: WP SportoweFakty