21 czerwca 1995 Niemcy zwyciężyli Włochów 2:0 w Zurychu. Od tamtego meczu towarzyskiego nasi zachodni sąsiedzi nie potrafili ograć Italii. Za jedną z najbardziej bolesnych porażek uznaje się oczywiście tę sprzed prawie dekady. Na Signal Iduna Park w Dortmundzie reprezentacja prowadzona przez Juergena Klinsmanna uległa po dogrywce 0:2. A był to półfinał mistrzostw świata. Tych, które drużyna Kilnsmanna miała zakończyć ze złotem. Jego brak odebrany został fatalnie. Sam selekcjoner postanowił nawet nie przedłużać umowy. - Czuję się wypalony - oświadczył potem.
Prawda jest taka, że szefowie DFB chcieli usunąć Klinsmanna nieco wcześniej. Przeszło trzy miesiące przed turniejem Niemcy przegrali sparing z - a jakże - Włochami 1:4. Ówczesny prezydent federacji Theo Zwanziger przyznał się do tego w swojej książce. Nastroje były wtedy tak fatalne, że nawet największe autorytety krytykowały narodowy plan szkoleniowy. Ten sam, który po drugiej stronie Odry urósł do miana legendy. Posadę trenera uratowało pokonanie Stanów Zjednoczonych 4:1.
Czarę goryczy przelało oczywiście odpadnięcie z własnego turnieju. Dla Niemców miał on niebagatelne znaczenie. Zamierzali pokazać, że 60 lat po zakończeniu wojny są państwem przyjaznym dla sportu i innych nacji. Tak bardzo przyjaznym, że trzon kadry tworzyli zawodnicy, którzy w niczym nie przypominali klasycznego Herr Muellera. Oczywiście, ich otwartość często ograniczona była do zagrywki znanej z podręczników do public relations. Nawet Mesut Oezil wielokrotnie słyszał z ust działaczy, że nie może zagrać w niemieckich reprezentacjach młodzieżowych. Wszak nie wygląda jak rodowity obywatel tego kraju. Nieważne, że urodził się w Gelsenkirchen. Nieważne, że jego ojciec mieszkał tam od dziecięcych lat. Ludzie piłki ustąpili dopiero, gdy zobaczyli, co Oezil wyprawia na boisku.
Wracając do Włochów, również sześć lat po mundialu dali się Niemcom we znaki. Znowu w półfinale. Wygrali z nimi na warszawskim Stadionie Narodowym 2:1. - Gdybym nie powiedział nic, to dałbym wam do zrozumienia, że niczego się dzisiaj nie nauczyłem. Prawda jest taka: nie miałem odpowiednich narzędzi, by reagować. Jednak wciąż może być dobrze, możemy wygrać w Brazylii - mówił wówczas Joachim Loew.
Ten etap turniejów i Italia kojarzą się reprezentantom RFN fatalnie. Pierwsza porażka miała miejsce w 1970 podczas mundialu w Meksyku. Potem doszły dwie kolejne. Było również 1:3 z Madrytu, kiedy włoska reprezentacja wygrała hiszpański mundial (1982).
Piłkarska kadra Włoch w Niemczech urosła do miana Nemezis - greckiej bogini zemsty, sprawiedliwości i przeznaczenia. Loew chciałby przeprowadzić odwet za wszystkie klęski, lecz jego próby pozostają bezskuteczne. Tylko pogłębiają spory już kompleks.
Zwycięstwo we wtorkowym meczu dałoby mu wiele. Od zakończenia brazylijskiego mundialu prowadzona przez "Jogiego" kadra znalazła się w dołku. Przegrała już sześć spotkań. Ostatnia porażka z Anglią 2:3 została w kraju mistrzów świata odebrana jako poważny sygnał alarmowy. - Jesteśmy pod presją, musimy wygrać - mówił asystent Loewa, Thomas Schneider. - Z drugiej strony: Włochy mają bardzo dobrą drużynę. Jej mocną stroną jest świetna organizacja. To zespół niebywale elastyczny taktycznie - dodawał jednak.
To tylko sparing, lecz jego znaczenie zdaje się być ogromne. Wgrana poprawiłaby nastroje społeczne. Obecnie zdominował je niepokój. Prasa straszy drużynę Loewa Robertem Lewandowskim. Dla naszego kapitana rozklekotana obrona "Mannschaftu" miałaby być bułką z masłem.
Porażka przeciwko Italii zasiałaby jeszcze większą panikę. Dziś Niemcy żyją nadzieją: że ich kadra pozbiera się do Euro 2016; i że podczas mistrzostw nie przyjdzie jej mierzyć się z Włochami...
Mateusz Karoń
Zobacz inne artykuły Mateusza Karonia --->>>
Zobacz wideo: "4-4-2": kto pojedzie na Euro 2016?
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.