Dariusz Tuzimek: Strzał w hurra-patriotyczne szaleństwo (felieton)

PAP / Jakub Kaczmarczyk
PAP / Jakub Kaczmarczyk

Lewandowski: "Nie wiem, skąd się biorą te rozhuśtane ambicje, bo przecież nasza reprezentacja nie jest nawet w pierwszej dziesiątce najlepszych drużyn Europy".

Tomasz Hajto odpalił petardę: "Na sto meczów z Niemcami Polska wygra dwa, dwa razy zremisujemy, a 96 przegramy". Opinia wyrażona na łamach "Super Expressu" nie została przyjęta przychylnie, no bo przecież wiadomo: my już jesteśmy mocarze! Dalej trąbić w wuwuzele i drzeć się na cały głos: "Polska! Biało-Czerwoni!".

Moim zdaniem hurra-patriotyczne zaślepienie zaburza trzeźwą ocenę sytuacji. Zlanie 5:0 słabiuchnej Finlandii we Wrocławiu jeszcze zaostrzyło apetyty, rozbudziło nadzieje, podniosło wyżej poprzeczkę oczekiwań. Zaczyna się małe szaleństwo i szajba. Główki już się grzeją.

Niektórzy chcą widzieć Adama Nawałkę jadącego na białym koniu, jak szablą w ręku daje znak Robertowi Lewandowskiemu, żeby odpalił armatę! I to wycelowaną prosto w niemieckiego pancernika Schleswiga-Holsteina. Moment, moment! Już widzę ten obraz. Jest olejny. Musi mieć rozmiary co najmniej "Bitwy pod Grunwaldem" Jana Matejki albo - jeszcze lepiej - "Panoramy Racławickiej". Gonić Niemca! Biało-czerwona na maszcie!

W tej atmosferze euforii i radosnego rewanżyzmu opinia Hajty jest jak głos wołającego na puszczy. No wariat normalnie!

Od razu dostało się Hajcie po głowie: że odleciał, że ma kompleksy.

Nie lubimy słuchać, gdy ktoś burzy nam spokój i dobre samopoczucie. Wtedy nie zastanawiamy się, czy ten ktoś ma rację, a pytamy, skąd on się wziął, co to w ogóle za gość? Zamiast zejść z obłoków na ziemię, wolimy zadać pytanie: czy to ten sam Hajto, co to miał aferę z nieoclonymi papierosami?

Szkoda, bo Hajto mówi ciekawie, myśli w sposób niebanalny, potrafi postawić intrygującą tezę i widzi więcej niż przeciętny kibic. I taki właśnie ma być ekspert. Szczerze mówiąc, zaskoczył mnie, że tak szybko został jednym z najlepszych komentatorów piłkarskich.

Pewnie, że czasem przesadza, coś przejaskrawi. Ale - jeśli ma być zauważony, a jego teza ma dotrzeć do szerszego grona kibiców - tak musi robić. Oczywiście, że można by zmienić proporcje i powiedzieć: na sto meczów z Niemcami Polska wygra z dziesięć i z dziesięć zremisuje, a 80 razy zwyciężą Niemcy. To i tak są szokujące liczby. Ale teza, w której pada, że na sto meczów z Niemcami Polska wygra dwa, jest bardziej chwytliwa. I to też rozumiem.

A przecież tak naprawdę nieważne są tutaj konkretne liczby. Chodzi tylko o zwrócenie uwagi, że potencjał reprezentacji Niemiec jest dużo wyższy niż naszej. Że takie mecze jak ten na Narodowym, gdy wygraliśmy 2:0, będą rzadkością. Że bardziej miarodajny był rewanż we Frankfurcie, gdzie zespół Adama Nawałki zagrał bardzo dobrze, a poległ 1:3.

Szczerze mówiąc nie mam ochoty na to, by hurra-patriotyczna histeria, która wybuchnie przed EURO, zepsuła mi święto futbolu. Nie tylko ja nie mam na to ochoty.

Na zgrupowaniu reprezentacji we Wrocławiu rozmawiałem z Robertem Lewandowskim, któremu najbardziej nie pasuje to, że przed każdą dużą imprezą dokładamy sobie dodatkową presję i dmuchamy balon nadmiernych oczekiwań. Teraz wszyscy niby wiemy, że to do niczego nie prowadzi i sami nie lubimy tych rozczarowań, gdy coś pójdzie nie tak, ale idę o zakład, że tuż przed EURO ktoś wyskoczy publicznie z tezą: "jedziemy po złoty medal". Kwestia czasu.

Lewandowski przekonuje: "Nie wiem, skąd się biorą te rozhuśtane ambicje, bo przecież nasza reprezentacja nie jest nawet w pierwszej dziesiątce najlepszych drużyn Europy". Ale - choć Robert jest w Polsce powszechnie kochany i pewnie wygrałby bez trudu wybory na prezydenta - to nikt go słuchał nie będzie. W czerwcu rozpocznie się histeria. Obowiązywać będzie ułańska fantazja i hasła w stylu "Alleluja i do przodu".

Ba ona już się rozpoczęła. Wolimy widzieć, że z reprezentacją jest lepiej niż jest. Mały przykład z Wrocławia. Nasz najlepszy środkowy pomocnik Grzegorz Krychowiak zagrał z Finlandią chyba swoje najsłabsze 45 minut w reprezentacji. Mylił się, podawał niecelnie, biegał ciężko. Coś się z nim działo niedobrego. Wiadomo, że jest po kontuzji, dopiero wraca do formy. Chwilę to potrwa. We Wrocławiu zmagał się chyba z jakimś urazem. W trakcie gry zatrzymywał się kilka razy i mozolnie odklejał sobie plastry umieszczone na mięśniach obu nóg. Rzucał je na trawę, walały się po całym boisku.

Nie wiem, czy to one mu przeszkadzały w grze, nie znam szczegółów, nie mam wiedzy co do jego stanu zdrowia przed meczem. Faktem jest, że "Krycha", który zawsze biega jak maszyna, tym razem wyglądał, jakby miał zaciągnięty hamulec ręczny. Starał się, coś chciał, ale nawet nie było sensu, żeby wracał na boisko po przerwie. Nikt do niego nie ma pretensji, ma czas, wróci co formy. A może to tylko jeden słabszy mecz. Każdy ma do niego prawo.

Ale ciekawsze jest co innego. Że po tym meczu dostał - pewnie z racji zasług i pozycji w drużynie - dobre, albo bardzo dobre noty w mediach. Tak jakby jego świetne występy niczym się nie różniły od słabych. Czy Krychowiak obraziłby się, gdyby napisano w mediach: "To nie był jego dzień. Życzymy powrotu do zdrowia i formy".

Czy raczej jest tak, że już dzisiaj lejemy w mediach lukier na reprezentację, a później wszyscy zdziwimy się, że balon sam się nadmuchał?

W tym kontekście słowa Tomasza Hajty, są jak kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy. Takie studzenie emocji jest nam bardzo potrzebne.

Więcej takich.

Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl

Źródło artykułu: