Sebastian Staszewski: Od kilku spotkań nie łapiesz się nawet w kadrze Bochum na mecze ligowe. Kolejny Polak, który po Tomaszu Zdebelu, wypadł z łask trenera VfL?
Marcin Mięciel: Nie, nic z tych rzeczy. Mam złośliwą kontuzję. Na treningu obiłem sobie piętę i pod kością zrobił mi się krwiak. Problem jest taki, że za bardzo nie można mi pomóc. Można oczywiście robić rehabilitację, ale i tak trzeba czekać aż to zejdzie. Sam doktor nie wie kiedy wrócę. Może za tydzień, może za trzy.
Nie zmienia to faktu, że twoje drugie podejście do Bundesligi ponownie okazało się nieudane. W Bochum jesteś tylko rezerwowym, a trener Marcel Koller dał ci zielone światło do opuszczenia klubu.
- No tak, ale mam pecha. Podczas przygotowań strzeliłem dwie bramki w sparingu z jakimś chińskim zespołem grającym w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. W pozostałych sparingach sprawowałem się dobrze i nagle ta kontuzja. Ale i tak moje dni w Bochum są policzone.
Koller wyjaśniał ci, dlaczego nie chce stawiać na ciebie w meczach ligowych?
- Nie przypominam sobie. Było tak, że mój menadżer rozmawiał z nim latem, bo już pół roku temu chciałem odejść do Legii. Wtedy się nie zgodzili. Minęło pół roku i przyszło te okienko. Zarząd wreszcie się zgodził i czekaliśmy na oferty. Arminia Bielefeld dawała pieniądze, których oczekiwał mój klub i wydawało się, że transfer dojdzie do skutku. Okazało się jednak, że zaprezentowałem się dobrze na zimowym obozie i trener na mnie liczy. Strasznie to pokręcone.
Ile potencjalny kupiec musi za ciebie zapłacić?
- W lato tematu odejścia nie było, a teraz Bochum chciało 250 tys. euro. Czyli niewygórowana kwota.
Pewne jest, że latem opuścisz Niemcy?
- Myślę, że pewne. Tak uzgodniliśmy z menadżerem klubu. Mam co prawda jeszcze roczny kontrakt, ale jesteśmy po słowie i latem będę do wzięcia za darmo. Ze względu na moją rodzinę skłaniam się ku trzem kierunkom. Chciałbym zagrać albo w Grecji, albo na Cyprze, albo wrócić do Polski.
Nie żałujesz odejścia z PAOK Saloniki? W Grecji byłeś gwiazdą, strzelałeś bramki i mogłeś walczyć o europejskie puchary. W Niemczech twój zespół broni się przed spadkiem, a ty przesiadujesz na ławce rezerwowych.
- Tak, ale ja na to patrzę inaczej. Wolę grać w Bochum w Bundeslidze niż w europejskich pucharach w jakimś zespole z Cypru, Austrii czy Grecji. Tam na wysokim poziomie zagram w sezonie 4 spotkania w pucharach i 2 w lidze. W Niemczech co mecz walczymy z jakąś utytułowaną drużyną. Bayern, Bayer, Werder, Borussia, Schalke itd. Gdybym był młodszy na pewno zostałbym w Bochum. Do Bundesligi dostać się niełatwo, więc chciałbym powalczyć. No, ale mam swoje lata. Nie ma co próbować na siłę.
Temat powrotu do warszawskiej Legii jest wciąż aktualny?
- Z tego co wiem przed miesiącem było zapytanie Legii do mojego menadżera, ale na transfer nie zgodził się mój klub. A jak będzie zobaczmy. Sam się nie wproszę do klubu, bo to głupio by wyglądało. Ale jeżeli dyrektor Trzeciak przedstawi dobra ofertę myślę, że ją zaakceptuje. Ale klub musi się zachować w takich negocjacjach poważnie.
Co masz na myśli?
- W Polsce musimy zmienić mentalność. Kluby do zawodników, którzy wracają z zagranicy podchodzą jakby z łaską. Bawią się w jakieś gierki. Przetrzymują ich przez jakiś czas, zmieniają kwoty netto na brutto, próbują zyskać choćby pięć euro. Tak jak z Krzynówkiem postępowała ostatnio Legia. Trzeba zdać sobie sprawę, że jak się przeciąga taki transfer to przychodzi klub zagraniczny i bierze zawodnika dając mu dużo lepszy kontrakt. Jest to taki brak szacunku. Tak odczuwają to zawodnicy.
Boisz się, że tak może być w twoim przypadki?
- Nie, nie chce tu nic ugrać dla siebie. Ja oferty latem będę mieć na pewno. Chodzi o inną rzecz. Wiadomo, że piłkarz za granicą zarabia dużo. Ale jeżeli goście pokroju Krzynówka czy Bąka chcą wracać do kraju to nie powinno się czekać tylko dać im dobre warunki i cieszyć się, że tacy piłkarze chcą grać w naszej, nienajlepszej jeszcze lidze.
Myślisz, że Legia byłaby w stanie spełnić twoje wymagania finansowe?
- Bez przesady, nie jestem żadną gwiazdą z wielkimi oczekiwaniami. Chciałbym godnie zarabiać, ale gdybym szczerze porozmawiał z dyrektorem Trzeciakiem pewnie do consensusu byśmy doszli.
Chciałbyś zakończyć karierę w Polsce. Nie warto więc, zamiast tułać się po Europie, wrócić latem i być jeszcze znaczącą postacią naszej ligi.
- Myślę, że pogram jeszcze ze trzy-cztery lata. Jeżeli zdrowie dopomoże wierze, że jest to możliwe. A czy będę tu gwiazdą czy nie. To nie jest aż tak ważne.
Zobaczymy więc jeszcze słynne przewrotki "Miętowego" w ekstraklasie?
- Na pewno. Nie ma innej opcji. Karierę muszę skończyć w kraju. A w jakim zespole? Ciężko powiedzieć.
Kilka dni temu Bochum w bardzo niemiłej atmosferze opuścił Tomasz Zdebel. Rozmawiałeś z Tomkiem przed jego transferem do Bayeru Leverkusen?
- Tak, ciągle rozmawiamy. Często dzwonimy do siebie. Tomek był kapitanem, był w Bochum bardzo długo. Sytuacja jaka była w klubie nie wszystkim się podobała a on, jako przedstawiciel drużyny mówił więcej niż inni. No i powiedział o jedno zdanie za dużo. Stało się tak, a nie inaczej, ale dla Tomka to żadna tragedia. Mając 35 lat poszedł do klubu walczącego o mistrzostwo Niemiec i europejskie puchary. A nie każdy ma taką możliwość.
Drużyna nie próbowała się wstawić za nim u trenera czy w zarządzie klubu?
- Najpierw z trenerem rozmawiała Rada Drużyny, później cała drużyna, ale nic to nie dało. Okazało się, że to nie samowolna decyzja trenera, ale całego zarządu. Ludzie z władz klubu powiedzieli, że to ich decyzja i nie zmienią jej. Tomek nie pasował im po prostu do koncepcji.
Wspaniale zachowali się kibice, którzy zamanifestowali poparcie dla Zdebela. Pewnie każdy piłkarz Bochum i nie tylko chciałby być tak poważany przez swoich fanów.
- Oczywiście. Tomek ma tu wielkie poważanie. Nie tylko w Bochum, ale w całych Niemczech. Grał w klubie długo i co najważniejsze, grał dobrze. Harował dla drużyny. Ale trzeba się z tego cieszyć, że Polak w Niemczech darzony jest takim szacunkiem. To wielka sprawa.