Dogrywka z Maciejem Sadlokiem: Z bezsilności chciało się płakać
A czy dziś rolę Macieja Sadloka w reprezentacji Polski można już określić wyłącznie mianem historycznej?
- Czasem były to wyjazdy egzotyczne, jak do Tajlandii, czasem lanie jak 0:6 z Hiszpanią, która za chwilę miała zostać mistrzem świata, ale trudno - co przeżyłem, to moje. Niemniej mocno wierzę, że nie jest to dla mnie zamknięty rozdział i ostatniego słowa, mam nadzieję, jeszcze w temacie reprezentacji nie powiedziałem. Tym bardziej że lewa obrona to nie jest pozycja, o którą bije się stu kandydatów.
Kiedyś grymasiłeś, gdy ustawiano cię na boku.
- Byłem głupi. Miałem 20 lat i oczywiście wiedziałem wszystko najlepiej. Grałem głównie na środku obrony i nie wyobrażałem sobie siebie z boku. Po prostu się tego bałem. Myślałem, że sobie nie poradzę, więc nawet jeśli trenerzy chcieli dobrze, ja strzelałem focha. Dziś wiem, że poradzę sobie zarówno na lewej stronie, jak i na środku defensywy.
Ale to właśnie wtedy, gdy byłeś obiecującym stoperem, płacono za ciebie poważne pieniądze, nawet 3 miliony złotych. Przez lata jednak twoja wartość znacznie spadła.
- Oczywiście. Płacono za mnie, bo byłem młody, a już doświadczony, pojawiałem się w reprezentacji Polski u Franciszka Smudy. Dziś mam skończone 26 lat. To nie jest dużo, ale też nikt nie nazwie mnie młodym i perspektywicznym zawodnikiem. Siłą rzeczy wartość więc spadła, ale gdybym miał porównać umiejętności, które dziś posiadam i kiedyś, to... nie ma nawet czego porównywać. Obecnie jestem dużo lepszym piłkarzem niż choćby wtedy, gdy przechodziłem z Ruchu Chorzów do Polonii Warszawa.
Z warszawskich czasów została ci przynajmniej jakaś nieruchomość w stolicy?
- Owszem, mam tam mieszkanie.
Czyli w przypadku ewentualnego transferu miałbyś dach nad głową?
- Chodzi o Legię? Na pewno nie była to żadna ściema i klub z Łazienkowskiej, o ile mi wiadomo, był poważnie zainteresowany moją osobą. Nie chciałem się zajmować tym tematem, komentować, rozważać. Było blisko podpisania umowy, ale z doświadczenia wiem, że od blisko do na pewno, jest jeszcze całkiem spora odległość. No i teraz również się to potwierdziło.
Ponoć na stole znalazły się 2 miliony złotych, więc dlaczego ostatecznie zostałeś w Wiśle?
- Ile leżało na stole - nie wiem. Natomiast z tego co wiem, choć stuprocentowej pewności nie mam, Wisła nie była zainteresowana moim odejściem właśnie do Legii. I tyle. Kontrakt pod Wawelem mam jeszcze dwuletni, nie licząc końcówki tego sezonu. Zostałem więc i nie traktuję tego jako porażki, bo niezależnie od naszej sytuacji w tabeli Biała Gwiazda to wciąż wielki klub.
Do Legii nie, a do Lechii?
- Klub z Gdańska w pewnym momencie mocno zainteresował się tematem. Natomiast nim ja się zdążyłem zainteresować, było już po sprawie. Dlaczego? Nie mam pojęcia.
No, a każdy taki zamknięty temat to kwaśne miny w Chorzowie.
- Zgadza się. Ruch zabezpieczył sobie w umowie z Wisłą 20 procent od mojego kolejnego transferu. Niby nic, ale w przypadku poważnej sumy, mogą to być całkiem fajne pieniądze. Dla Ruchu na pewno nie do pogardzenia.
Ostatnie pytanie związane pośrednio z transferem: skąd wzięła się informacja, że jednym z argumentów za opuszczeniem Wisły miał być twój konflikt z resztą drużyny?
- Sam chętnie poznałbym źródło takiego info.
Przecież znasz.
- Już nie pamiętam gdzie to się ukazało, ani kto to napisał. Wiele rzeczy mogę znieść, ale ten tekst mnie mocno... rozbawił. Rozumiem, że dziennikarze szukają przyczyn słabszej postawy Wisły, ale żeby aż tak? Zadzwoniłem do rzecznika, by dowiedzieć się, czy wie kto tak napisał i dlaczego. Naprawdę chciałem poznać tę osobę. Dziennikarze czasem nie zdają sobie sprawy, że publikując wiadomość
niesprawdzoną wyrządzają krzywdę. Kibice to czytają, a ich odbiór jest prosty: nie dość, że gra słabo jak cały zespół, to jeszcze psuje atmosferę w szatni... Chłopaki się z tego śmiali, ale miłe to mimo wszystko nie było. Są pewne granice.