Gasnące światło, rzut żetonem i karne z kapelusza. Tak Górnik Zabrze walczył z Romą
To był najbardziej dramatyczny wieczór w dziejach polskiego futbolu. - Wybieram zielone, bo to kolor nadziei - powiedział kapitan Stanisław Oślizło. Sędzia rzucił żetonem. Ręce Polaka wystrzeliły w górę. Górnik Zabrze awansował do finału PZP.
- Stałem w tym tłumie. Niektórzy jednak nie wytrzymali, zeszli z boiska - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty napastnik Górnika, Władysław Szaryński. - Siedziało nas paru w szatni. Byłem ja, był Lubański, był Wilczek. To, co działo się na murawie, widziałem później tylko w telewizji - potwierdza Hubert Kostka.
Górnik grał w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów z Romą. To był trzeci mecz, wcześniejsze kończyły się remisami (1:1 w Rzymie i 2:2 w Chorzowie). W Strasburgu także zabrakło rozstrzygnięcia (1:1). O awansie przesądził rzut żetonem - nie monetą, jak dziś często się powtarza. Ten miał dwie strony: zieloną i czerwoną. Oraz francuskie napisy: wygrany i przegrany. Wszak sędzia, Roger Machin, przyjechał znad Loary.
- Czerwone lubiłem tylko róże. Wiadomo, jak kojarzył mi się ten kolor. Nie najlepiej. A zielony to nadzieja. Szybko więc wybrałem - relacjonuje Oślizło w rozmowie z naszym portalem. Moneta zawirowała w powietrzu. Leciała, leciała i wreszcie upadła. Zieleń. Euforia. Górnik w finale. - Wokół sędziego był wielki tłum. Stasiu Oślizło skoczył jednak tak wysoko, że było widać, kto jest górą. Później zrobiliśmy jeszcze po stadionie rundę honorową z flagą Polski - mówi Szaryński.
"Panie sędzio, ja pana przed tłumem nie obronię"
Rzut żetonem był epilogiem dla dramatu rozpisanego na kilka aktów. Rywalizacja Górnika z Romą zwrotami akcji mogłaby obdzielić co najmniej kilkanaście spotkań. Z Rzymu podopieczni Michała Matyasa wywieźli remis. Strzelali Jan Banaś oraz Elvio Salvori. Mogło być nawet lepiej, Lubański obił jednak poprzeczkę i poślizgnął się w sytuacji sam na sam. Zaliczka była jednak cenna.
Rewanż od gola rozpoczął Fabio Capello. Jego strzał z rzutu karnego obronił Hubert Kostka, na dobitkę nic już jednak nie poradził. - Faulu nie było - mówi nam dziś bramkarz Górnika.
W przerwie szatnię sędziego odwiedził ponoć prezes zabrzańskiego klubu Erwin Wyra. I powiedział: "Pan popatrzy na ten tłum. Tu jest 100 tysięcy ludzi. Ja nie będę w stanie pana obronić".
Rzut karny z ostatniej minuty, po którym Górnik doprowadził do wyrównana, według Kostki także był naciągany. - Sędzia zwlekał z decyzją. Nasi dwaj obrońcy do niego ruszyli i pomogli w podjęciu decyzji - mówi Szarzyński. Włodzimierz Lubański przymierzył. Piłka wpadła w okienko. Gra o awans toczyła się dalej.
Dramat ostatniej akcji
Dogrywkę od gola zaczął Lubański. Awans wyślizgnął się zabrzanom z rąk w ostatniej akcji. Rywale wrzucali piłkę z autu, w "szesnastce" było 20 zawodników. Futbolówka została wybita przed pole karne. Za krótko. Francesco Scaratti z 18 metrów uderzył tuż przy słupku. - Desperacki strzał. Było ślisko, poszła nieprzyjemna "kaczka". Wpadło. Rozpacz - relacjonuje Oślizło. - Wiem, że nie wyglądałem przy tej bramce zbyt ciekawie. Piłkę zobaczyłem jednak dopiero w ostatniej chwili, jak już wpadła do bramki - wyjaśnia Kostka.
Zabrzanie byli przekonani, że odpadli z PZP. A spiker pocieszał kibiców. Udać miało się za rok. - Siedzieliśmy załamani. I wtedy wszedł do szatni Heniek Loska. Powiedział: "Nie martwcie się, gramy trzeci mecz". Szybko wyczytał w regulaminie, że bramki zdobyte w dogrywce nie liczą się podwójnie - wspomina Szarzyński.
Magik Herrera
Trzecie spotkanie było pełne magii. - Nie brakowało tego czary-mary Helenio Herrery. Przed meczem czekaliśmy w hotelu na autobus, a ten nie przyjeżdżał. Uratowała nas miejscowa Polonia. Wzięli nas do samochodów i zawieźli na stadion. A tam nasz autobus. Rywale oczywiście byli już na miejscu - opowiada Szarzyński. - Wychodzimy na boisko, a zawodnicy Romy dopiero schodzili z rozgrzewki. Trochę musieliśmy więc na nich poczekać. Takie to były zagrywki.