Przy Łazienkowskiej nikt jednak nie odleciał po wywalczeniu tytułu oraz pucharu. Prezes Bogusław Leśnodorski nie zapomniał więc o wyznaczeniu celu minimum, którym od kilku lat pozostaje niezmiennie udział w fazie grupowej Ligi Europy.
Przed rokiem, kiedy rozmawialiśmy po zakończeniu sezonu, gratulowałem panu wicemistrzostwa. Zatem teraz tym bardziej zacznę o gratulacji. Zwłaszcza że w roku jubileuszu 100-lecia Legii presja przy Łazienkowskiej była ogromna i wywalczenie tytułu wcale nie okazało się proste.
- To prawda, że łatwo nie było, a zdarzyły się też bardzo ciężkie momenty. Dlatego przy ocenie sezonu w pierwszej kolejności liczy się wynik na mecie - pragmatycznie stawia sprawę Leśnodorski. - Zwłaszcza że jesienią naprawdę nie było różowo. Później przeprowadziliśmy operację na żywym organizmie, zmieniliśmy trenera, zaryzykowaliśmy z transferami, zmieniliśmy zimą podejście do budowy zespołu i filozofię gry drużyny. Dlatego z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że zabieg, choć był skomplikowany, nie tylko się udał, ale i zakończył pełnym sukcesem.
Może pan już dziś ujawnić, jakimi pieniędzmi właściciele Legii ryzykowali zimą?
- Skala ryzyka to równe 10 milionów złotych. To znaczy wydaliśmy jeszcze więcej, a wspomniana kwota to tylko nadwyżka w stosunku do tego, na co mieliśmy zagwarantowane środki.
A jak na dziś wyglądają finanse klubu?
- Dajemy radę. Zimą wydaliśmy więcej niż mieliśmy, ale teraz sytuacja jest już pod kontrolą. Wychodzimy mniej więcej na zero, choć oczywiście w dalszym ciągu wszystko co mamy - wydajemy.
Po ostatnim gwizdku w meczu z Pogonią odetchnął pan z ulgą, czy raczej uśmiechnął się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku?
- Nie zastanawiałem się nad tym, nie miałem nawet czasu. Po prostu zeszła ze mnie wtedy presja, nie będę ukrywał, choć podwyższony poziom adrenaliny dawał o sobie znać jeszcze przez jakiś czas. Natomiast kiedy już się obudziłem, a naprawdę długo nie mogłem zasnąć, to skoncentrowałem się na rywalizacji naszej drużyny w... Centralnej Lidze Juniorów z Lechem. Nie żartuję.
Nie wierzę, że nie było żadnej krytycznej refleksji nad stylem prezentowanym przez nowo kreowanego mistrza. Bo powinna być.
- Nie graliśmy widowiskowo, nawet nie próbuję nikomu tego wmawiać. Prawda jest taka, że graliśmy na wynik, to był nasz cel. Nie podejmowaliśmy zbędnego ryzyka przy wyprowadzaniu piłki na słabych boiskach, tylko ją wykopywaliśmy. Ze świadomością, że bardzo ciężko będzie, aby ktoś strzelił nam gola po ataku pozycyjnym, no chyba że przypadkowo ze stałego fragmentu. To był czysty pragmatyzm, ponieważ mieliśmy świadomość tego, ile jest warta nasza pierwsza linia. A jej siła była taka, że strzelać powinna w każdym spotkaniu i miała ku temu okazje. Nawet jeśli gorzej niż oczekiwaliśmy zaprezentował się w ostatniej rundzie Ondrej Duda, a Kasper Hamalainen zmagał się z kontuzją.
Czyli Legia nie jest jeszcze na tym etapie rozwoju, że ma nie tylko wygrywać, ale i robić to w zachwycający sposób?
- No bez przesady, kilka meczów na wiosnę zagraliśmy fajnych! Z Jagiellonią, Piastem, Cracovią. A mogę wymienić co najmniej drugie tyle.
Pomijając urzędowy optymizm, jest pan zadowolony, że mimo szeroko zakrojonych inwestycji w zespół, o tytuł wraz z innymi właścicielami musieliście drżeć do ostatniej kolejki?
- W formule ESA 37, kiedy w rundzie finałowej rywalizacja zaczyna się praktycznie od nowa, bo wyrobienie dużej przewagi nie jest możliwe, liczy się tylko końcowy rezultat. Więc w tym kontekście bardzo mi się to podobało. Natomiast jako kibic w Gdańsku po przedostatnim meczu sezonu byłem oczywiście mega rozczarowany, i wcale tego nie ukrywałem, bo chciałem kwestię tytułu mieć już z głowy. Wtedy zestawienie naszego składu i porażka bardzo mi się nie podobały. Kiedy jednak włączyłem rozum, dotarło do mnie, że trener wystawił przeciw Lechii nie najmocniejszy skład po to, żeby zmaksymalizować nasze szanse na mistrzostwo. Wykonał najmądrzejszy ruch, jaki mógł wówczas zrobić. Bo gdyby wyznaczył do występu w Gdańsku Tomka Jodłowca i Michała Pazdana, to obaj ryzykowaliby pogłębieniem urazów. Zaś Michał Kucharczyk, Ariel Borysiuk i Guilherme byli zagrożeni kartkami. Więc gdybyśmy wywalczyli w Trójmieście na przykład remis, który de facto nic nie dawał, to później moglibyśmy grać mecz Pogonią o wszystko w bardzo słabym składzie. Stanisław Czerczesow przewidział to i zneutralizował niebezpieczeństwo.
Darując przy okazji nadzieję Lechii, która na finiszu grała fajną piłkę.
- Fajnie to w minionym sezonie wyglądała Cracovia, a przede wszystkim Zagłębie, które wiosną grało pewnie najlepszą piłkę w lidze oprócz nas. Lubin nie jest jednak dużą aglomeracją, więc trudno byłoby na rywalizacji Legii z tym klubem nakręcać zainteresowanie ekstraklasą na kolejny sezon. Za to Gdańsk jest, więc Lechia ma podstawy, żeby budować wielki klub i na pewno się stara, już teraz ciągnie naszą ligę, za co dla ludzi kierujących tym projektem mam wielki szacunek. Szkoda tylko, że piłkarze z Trójmiasta nie wszystko robią do końca poważnie. Po meczu z nami wszyscy w Gdańsku cieszyli się tak, jak gdyby wygrali mistrzostwo Polski – śpiewali piosenki z kibicami, a Sławek Peszko udzielał wywiadów w taki sposób, jakby był piłkarzem, mimo że we wcześniejszych meczach często kopał się po czole. Cóż, pewnie pomyślał, że za 10 lat będzie mógł powiedzieć, że kiedyś wygrał z Legią... Wyszło po prostu na to, że puchary były dla Lechii mniej istotne, czego efektem był późniejszy blamaż na boisku Cracovii, gdzie gospodarze powinni byli wygrać minimum 5:0. To była kwintesencja nastawienia zawodników z Gdańska - rozegrali z nami jeden z najlepszych meczów w sezonie, którego trzeba pogratulować, ale celem takiego zespołu powinna być kwalifikacja do Europy, a nie jedno spotkanie. Bo takie podejście do Legii znamionowało większość teoretycznie słabszych od nas ligowych rywali, którzy najpierw przez trzy tygodnie przygotowywali się na nas, a potem, kiedy schodziło ciśnienie - padali. Spinka na Legię bodaj najbardziej wyszła bokiem Termalice, która potem przez wiele kolejek nie potrafiła wygrać z nikim innym.
Nie powie pan jednak, że nie zmartwiło pana, iż w rundzie finałowej z trzech meczów wyjazdowych Legia przywiozła tylko punkt. Akurat ta kwestia powinna wzbudzać uzasadniony niepokój.
- W ogóle na to nie patrzę! Gdyby Piast musiał rozegrać półfinały, a potem finał Pucharu Polski, czyli grać wiosną z taką częstotliwością jak Legia, już cztery kolejki wcześniej wszystko w lidze byłoby pozamiatane. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Legii czyni się zarzut z walki o tytuł do końca. Barcelona także musiała bić się do ostatniej kolejki, a Real nie wygrał mistrzostwa Hiszpanii. Leicester pogonił w Premier League wszystkie kluby, które grały w pucharach o dziesięć punktów. Ajax przegrał tytuł na finiszu, Anderlecht nie dał rady w Belgii. Więc szczególnie narzekającym na styl i niewielką przewagę Legii na mecie, a zwłaszcza dziennikarzom, proponuję, aby wszystkie mecze kolejnego sezonu obejrzeli na żywo, łącznie oczywiście z tymi wyjazdowymi. I już dziś gwarantuję, że po zaliczeniu pełnych tras, konieczny będzie pobyt w... sanatorium! A przecież piłkarze dodatkowo trenują i grają, a sztab także ma wiele obowiązków, musi pracować na okrągło. Organizację i logistykę ogarnęliśmy już na europejskim poziomie, tak naprawdę jedyne, czego brakuje nam do naprawdę wielkich klubów to kasa. Potentaci mają własne samoloty oraz laboratoria, i mogą konstruktywnie zagospodarować każde pięć minut. My to gonimy, ale na dziś na podobny komfort jeszcze Legii nie stać. Ale radzimy sobie coraz lepiej, a nawet bardzo dobrze, bo jesteśmy jedynym polskim klubem, którego nie dotyka pucharowa choroba. A w każdym razie nie w takim stopniu, jak dopada pozostałe - i to bez wyjątku - nasze drużyny. Do Kazachstanu samolotem rejsowym dwa dni przed meczem nie latamy, ale innym to się jeszcze niestety zdarza. A po podróży w takich warunkach zespół musi być przez dwa kolejne tygodnie w totalnym kryzysie - nie ma cudów! My zresztą też w reżimie czwartek - niedziela nie gramy jeszcze na 100 procent potencjału, tylko pewnie na jakieś 80.
[nextpage]Pańskie poczucie wyższości żadnemu z rywali na pewno się nie spodoba. I to określając delikatnie.
- Nie mam poczucia wyższości, tylko świadomość, że w ostatnich latach wygraliśmy tyle, iż nikt w Polsce nie może się równać z Legią. Trzy tytuły mistrza Polski, trzy puchary, trzy awanse do grupy w Lidze Europy to wyniki, do jakich nikt się nawet nie zbliżył. Tyle że za miesiąc nie będzie miało to żadnego znaczenia, bo wszyscy kolejny sezon rozpoczniemy z zerowym dorobkiem. Kto chce, niech się oburza, ale podtrzymuję opinię, że Legia uprawia - w sensie psychofizycznym - nieco inny rodzaj piłki nożnej niż wszystkie inne ligowe kluby. I ma zupełnie inne, o wiele wyższe wewnętrzne ciśnienie. Trudno pominąć fakt, że Jodłowiec rozegrał, łącznie z tymi w kadrze, 65 meczów w sezonie, czyli niemal dwukrotnie więcej niż większość ligowców, a przecież prowadzenie takiej drużyny jak Legia utrudniał jeszcze fakt, że za każdym razem w terminach UEFA ubywała połowa składu. I nikt nie robił sobie wycieczek, tylko ostro walczył najpierw o awans do Euro 2016, a potem o miejsce w narodowych kadrach na turniej.
Tytuł Trenera Sezonu przyznany przez ligowych piłkarzy i ogłoszony na Gali Ekstraklasy przypadł Radoslavowi Latalowi. To sprawiedliwe w pańskiej ocenie?
- Trochę mnie dziwi, że wszyscy tak zachwycają się szkoleniowcem Piasta. W moim odczuciu, gdyby drużyna z Gliwic miała innego trenera, to prawdopodobnie wygrałaby mistrzostwo Polski. Bo miała naprawdę niezły team, złożony z 18 dobrych jak na polskie realia zawodników. No i bez zarzutu przygotowanych pod względem fizycznym. A dodatkowo wicemistrzowie kraju odpuścili przecież Puchar Polski i mogli grać tylko raz w tygodniu. Mieli zatem otwartą autostradę do tytułu. Tymczasem w przerwie zimowej, jak słyszałem, ktoś w Gliwicach puszczał w szatni zawodnikom hymn Ligi Mistrzów. Czyli już wtedy przygotowywali się do Champions League i w moim odczuciu właśnie przez takie podejście Piast nie sięgnął po tytuł, choć w pewnym momencie przewagę nad nami i resztą stawki miał wręcz kolosalną.
ZOBACZ WIDEO Eurosłownik: A jak Arłamów (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Skoro takich dobrych piłkarzy zebrali w Gliwicach, to ilu graczy teraz Legia wykupi z Piasta?
- Siłą Piasta była dobra kompozycja zespołu z piłkarzy, którzy do siebie pasowali. I prezentowali wysoki poziom jak na polskie warunki. Drużyna była bardzo dobrze zbilansowana i zorganizowana, począwszy od Jakuba Szmatuły, a skończywszy na napastnikach, wszyscy grali równo. To jednak nie oznacza, że którykolwiek spełnia nasze wymogi. Podkreślam jeszcze raz – to bardzo dobrzy zawodnicy na ekstraklasę, ale nie na Europę. Dlatego na dziś nikt z zespołu wicemistrza nie znajduje się w sferze zainteresowań Legii, w naszej ocenie żaden z piłkarzy Piasta nie dałby naszej drużynie nowego impulsu. A wracając do nagród na Gali Ekstraklasy, to trochę śmieszył mnie wybór Patrika Mraza - którego statystyki znam i szanuję, na najlepszego obrońcę sezonu. Bo wyróżniono gościa, który akurat w bronieniu wcale nie jest dobry. Nominacja dla Heberta w tej kategorii też mnie mocno zaskoczyła, choć trzeba mu oddać, że jak na stopera, który dotąd nie grał o najwyższe stawki, zaliczył zadziwiająco dobry sezon. Obaj jednak nie umywają się pod względem gry w defensywie do Michała Pazdana, czy Igora Lewczuka. Adama Hlouska i Artura Jędrzejczyka. To jednak nie zmienia faktu, że mam bardzo duży szacunek do projektu pod nazwą Piast Gliwice. Powtórzę jednak, że nie zgadzam się z oceną, że trener Latal robił w tym projekcie różnicę. To nie on powinien spijać śmietankę, tylko ludzie, którzy zbudowali ten team. Inni szkoleniowcy mieli większy wkład w wyniki swoich zespołów. Na myśli mam Jacka Zielińskiego, a przede wszystkim Piotra Stokowca.
Jest pan pewien, że Czerczesow robił różnicę w Legii? Bo zdania na ten temat też są podzielone.
- Oczywiście, że w tym roku robił. Graliśmy na spinie, przy pełnej mobilizacji i mieliśmy dobrą organizację gry. Trener wziął na siebie rolę lidera, zdjął stres z zawodników, przez pół roku zrobił z Legią maksa. Mówię o wynikach, to przecież był zbyt krótki okres, żeby zbudować zespół grający futbol marzeń. Wcześniej piłkarze byli zamęczeni psychofizycznie, niektórzy nie wytrzymywali już ciśnienia. W takim momencie najwięcej zależało od lidera i trener Czerczesow na pewno tę rolę udźwignął. I proszę wziąć pod uwagę, że od momentu, kiedy zaczął pracę w Legii, wywalczyliśmy kilkanaście punktów więcej niż Latal z Piastem.
Wyrachowany i minimalistyczny, ale zupełnie nieefektowny styl Legii był obliczony na krajowy efekt. I zdał egzamin. Sądzi pan, że grając w ten sposób można myśleć również o zawojowaniu Europy?
- Nie! Choć akurat w eliminacjach pucharów, nawet Ligi Mistrzów, może jeszcze okazać się przydatny. W kilka meczach, zwłaszcza na początku sezonu, grając na dużym gazie można zdominować rywali. Nawet klasy duńskiego Midtjylland, które przy stosowanym wiosną sposobie gry prawdopodobnie zmietlibyśmy z boiska. Na pewno jednak nie udałoby się w ten sposób grać w całym sezonie. A już na pewno nie byłoby sensu rywalizować w ten sposób z zespołami klasy Napoli.
Nie odnosi pan wrażenia, że pod względem piłkarskim Legia cofnęła się w ostatniej rundzie do czasów sprzed pobytu przy Łazienkowskiej Danijela Ljuboi? Czyli o kilka lat?
- Podczas meczów piłkarze nie zawsze to prezentowali, ale oni umieją zagrać też w sposób kombinacyjny. Na pewno nie mamy teraz słabszych piłkarzy niż wówczas, kiedy grał w Legii Ljubo. Tylko taktyka była inna. Z Dudą na skrzydle, zamienianym przez Guilherme, który miał dużo, a nawet bardzo dużo zadań defensywnych. Wiosną mocno w destrukcji pracował też Nemanja Nikolić, więc potem miał mniej siły na wykańczanie akcji i stąd wzięła się słabsza niż jesienią skuteczność. Borysiuk też lepiej wygląda na ósemce, tymczasem wiosną musiał odgrywać tak naprawdę rolę przecinaka. Tę grupę zawodników, których obecnie mamy w Legii stać na o wiele ładniejszą i bardziej wyrafinowaną grę, proszę mi wierzyć.
Kto wymyślił tę taktykę? Pytam, bo szybciej usłyszałem od pana, że Legia będzie grała właśnie w ten sposób niż zobaczyłem to na boisku.
- Myśmy to wymyślili.
My, czyli kto?
- Klub, a konkretnie to ludzie z pionu sportowego. Czyli ja, Michał Żewłakow, Dominik Ebebenge i Radek Kucharski. Uważaliśmy, że w tamtym momencie powinniśmy wziąć trenera, który wpisze się w tę strategię.
To ciekawe, bo Czerczesow powiedział mi, że jako trener nigdy wcześniej nie stosował systemu 1-4-4-2.
- To ustawienie było efektem całości, Prijović osiągnął taką formę, że nikomu nie dał wyboru; wiosną wyglądał najlepiej spośród wszystkich naszych ofensywnych piłkarzy, więc to oczywiste, że musiał grać. Jeśli natomiast chodzi o wysoki pressing i inne założenia taktyczne, to trener mógł pochwalić się niemałą wcześniejszą praktyką.
Prijović z pewnością zanotował wielki postęp wiosną, ale spośród kreatywnych zawodników Legii jako jedyny u Czerczesowa. To niezwykle skromny odsetek zespołu.
- Największy postęp na pewno zrobił Alex, ale to nie było zaskoczeniem. Przecież trafił do nas prosto z plaży, logiczne więc, że potrzebował czasu i normalnych przygotowań. Do Guilherme też jednak nie wolno mieć żadnych zastrzeżeń, bo na pewno zagrał swoje.
[nextpage]Ile dziś jest wart Duda? Przed rokiem Inter Mediolan był skłonny w pewnym momencie zapłacić nawet 5 milionów euro. O ile spadła cena za kartę Słowaka?
- Nie wiem, sam jestem ciekawy, ile ostatecznie zaproponuje kontrahent, z którym rozmawiamy na temat Ondreja. A jeśli zostanie, dla wszystkich, również dla niego, jasne jest, że będzie musiał przydatność udowadniać od nowa. Nie da się przecież ukryć, że w wiosennej taktyce Legii jego rola została zmarginalizowana.
I nie martwi to pana jako współwłaściciela klubu? Że chodzące miliony, co prawda wirtualne, ale zawsze jakieś, mocno wyparowały?
- Ale my graliśmy o mistrzostwo i puchar, a nie o miliony! Legia nie chce być kopią Ajaksu, który jest nastawiony przede wszystkim na promowanie zawodników, a nie na wynik, przez co z utraconego na finiszu mistrzostwa Holandii nikt, poza kibicami, nie robił specjalnej tragedii. Kiedy pojechaliśmy do Amsterdamu, szefowie tego klubu mówili, że mają sto kilkadziesiąt milionów euro na koncie, których jednak nie wydają, bo to i tak nie da gwarancji, że wystąpią w półfinale Ligi Mistrzów. Podczas gdy ja wydałbym wszystkie oszczędności nawet wówczas, gdybym miał tylko cień szansy na awans do najlepszej czwórki w Champions League, a oni z góry zakładają, że nie wyjdą z grupy. Takie myślenie byłoby w Legii niedopuszczalne. Inna sprawa, że Holendrzy mają taką trochę hobby ligę, więc może przez to inaczej patrzą na świat.
Chwileczkę, a nasza jest inna, skoro z zespołu mistrza Polski na finały mistrzostw Europy ma szansę pojechać raptem pięciu piłkarzy?
- Uważam, że Lewczuk, Borys i Kuchy także powinni znaleźć się w polskiej kadrze na finały Euro 2016, absolutnie na to zasłużyli. Selekcjoner Adam Nawałka ma jednak inny pomysł na zespół, uważa, że Thiago Cionek jest lepszy niż kilku legionistów, więc trzeba to... uszanować. To w końcu jego drużyna, on bierze za nią odpowiedzialność. Dziwię się tylko, dlaczego taki Peszko bardziej pasuje do całości układanki od naszych zawodników, ale nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, więc mogę się nie znać. OK, zgadzam się, że w Legii jakości powinno być więcej niż jest obecnie. Na usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że bardzo wielu aktualnych kadrowiczów ma legijny rodowód. I to daje dużą satysfakcję, bo jasno wskazuje, że droga do kadry wiedzie przez Łazienkowską.
Kiedy przed dwudziestu laty Legia jedyny raz awansowała do grupy w Lidze Mistrzów sprowadziła Polaków z zagranicy. Nie korci pana, aby powielić ten wariant?
- Czasy były zupełnie inne, dziś nie stać klubu na takie rozwiązanie. Polscy piłkarze zarabiają za granicą tak duże pieniądze, że nawet nie ma sensu namawiać ich na grę w Legii; mają przecież tylko jedno życie, a kariera nie jest wieczna.
Mimo to Grosika chciał pan jednak ściągnąć zimą.
- Owszem, ale byłby to pewnie projekt na rok. Transfer był możliwy jednak tylko wówczas, gdyby Kamil przyszedł do Legii jako wolny zawodnik i odszedł za darmo lub prawie za darmo. No i musiałby pójść później tam, gdzie dostałby o wiele większe niż u nas pieniądze. Wiązałoby się to z wielkim ryzykiem życiowym i zawodowym Grosickiego. Timing zimą nie okazał się najlepszy, ale przynajmniej pomogliśmy Grosikowi podpisać nowy kontrakt. Coś zatem przy okazji prac nad tym projektem mimo wszystko się udało. Powtórzę przy okazji moją diagnozę – jeśli coś teraz w Legii nie wychodzi, to tylko dlatego, że mamy za mało pieniędzy.
I tak jednak w waszej kasie jest dwa razy więcej niż u krajowych rywali.
- Biorąc pod uwagę pierwszą drużynę, dysproporcje nie są wcale tak duże. Szacuję, że Lech wydał raptem 20 procent mniej na utrzymanie zespołu ekstraklasy w zakończonym sezonie niż Legia.
[nextpage]Ile zatem dziś kosztuje pana pierwszy zespół?
- W minionym sezonie, wraz z całym sztabem, około 25 milionów złotych. Mówię oczywiście o kontraktach i pensjach, premii nie biorę pod uwagę. Proszę jednak pamiętać, że na budżet składają się też inne koszty. Na wyjazd na mecz Ligi Europy, jeśli ma być w pełni profesjonalnie zorganizowany, trzeba wydać milion złotych. Samoloty czarterowe, hotele, odnowa, jedzenie – to wszystko musi być na odpowiednim poziomie, jeśli nie chcemy, aby podróże odbijały się na formie i zdrowiu zawodników. A za komfort trzeba odpowiednio zapłacić.
O ile budżet płacowy wzrośnie przed eliminacjami Ligi Mistrzów?
- Co roku trochę rośnie. Teraz pewnie między 10 a 20 procent.
Ile piłkarze Legii ugrali w minionym sezonie na boisku - 5 milionów złotych?
- To ich pieniądze, a ja nie zostałem upoważniony, aby o tym publicznie informować. Ale rząd wielkości się zgadza.
Jak na obecnym etapie piłkarskich wakacji wygląda projekt: Czerczesow w Legii? W rosyjskim "Sport Ekspressie" można było przeczytać wywiad z waszym trenerem, w którym ujawnił, że strony dały sobie czas do namysłu do 31 maja, czy skorzystać z opcji 1+1. To normalna i zdrowa praktyka?
- W profesjonalnym klubie funkcjonują dwie rzeczywistości - sztab przygotowuje zespół do najbliższego meczu, natomiast władze przygotowują plany co najmniej na rundę. Zakupowe, sprzedażowe, dotyczące młodzieży i w każdym innym aspekcie. A kiedy kończy się sezon, trzeba usiąść i wspólnie uzgodnić, w jakiej formule będziemy pracować w następnych rozgrywkach.
Obie strony wiąże jednak ważny kontrakt. A Czerczesow powiedział, że każda może do 31 maja jednostronnie rozwiązać tę umowę.
- Jeśli doszłoby do sytuacji, w której nie będziemy się zgadzać co do kierunków rozwoju drużyny, to na siłę z pewnością nie ciągnęlibyśmy współpracy - ani Legia, ani trener. Ze Stanisławem Czerczesowem udało nam się doprowadzić do sytuacji racjonalnego dialogu. Pewnie, gdyby chciał odejść, a ja uparłbym się, żeby został, to miałbym instrumenty, aby go zatrzymać. Tylko po co?
Ma pan świadomość, że to wygodna sytuacja dla Rosjanina? Jeśli dostanie większe pieniądze w swojej Premier Lidze, powie wam: do swidania!
- Myślę, że będąc w Legii odrzucał już oferty, na których złożenie nie byłoby nas stać. Nie wierzę, że odszedłby od nas na przykład do dziesiątego, czy jedenastego klubu w Rosji, czy w jakiejkolwiek innej lidze ze względów finansowych. Po pierwsze jest bardzo zamożnym człowiekiem, a po drugie ma sportowe ambicje. To oczywiście moje subiektywne spostrzeżenia, ale mam przekonanie, że jeśli już miałby gdzieś odchodzić, to tylko do pracy z zespołem, który może zagrać w Lidze Mistrzów w nadchodzącym sezonie.
Rozmawialiście podobno przez trzy godziny. Ile z tego czasu poświęciliście tematowi pieniędzy, podwyżki i premii dla szkoleniowca?
- Pięć minut. W tym kontekście, że skoro wygrał dublet i dobrze sobie radzi, to uznajemy, iż należy to docenić. Głównie dyskutowaliśmy o tym, jak ma wyglądać drużyna, sztab, o nowinkach w zakresie przygotowania fizycznego, kto może odejść i kto w związku z tym musiałby przyjść w najbliższym okienku transferowym. No i co ewentualnie usprawniłby w organizacji klubu.
[nextpage]A panu wszystko podobało się w pracy Czerczesowa, czy padły też słowa krytyki pod jego adresem? Na przykład o to, że powiedział w wywiadzie dla klubowej strony, że akademia Legii to przedszkole?
- Powiedział prawdę, bo juniorzy w każdym klubie są trochę jak przedszkolaki. A poza tym obowiązkiem trenera nie jest zadowalanie prezesa, choć oczywiście nie wszystkie jego posunięcia przypadły mi do gustu, tylko realizowanie sportowych celów. I z tego się wywiązał.
Tyle że po powstałym po opublikowaniu tych słów zamieszaniu, posadę straciła ówczesna szefowa legijnych mediów.
- Nie łączyłem tych dwóch spraw, choć rzeczywiście strona legia.com nie była właściwym miejscem na zamieszczenie wspomnianej wypowiedzi. Nawet jeśli te słowa polegają na prawdzie, a polegają, to mogą o tym pisać media zewnętrzne. W tych klubowych nie ma w ogóle miejsca na publicystykę. Prawda jest taka, że bardzo wierzymy, że nasi wychowankowie, którzy teraz są wypożyczeni do innych klubów ekstraklasy i I ligi, odegrają znaczącą rolę w Legii. To droga, która ma sens, wymaga jednak ciężkiej pracy i cierpliwości. A skoro jesteśmy przy tematyce akademii, to warto się przyjrzeć, jakie są sukcesy tej tak chwalonej z Poznania? Lech wychował Marcina Kamińskiego, Karola Linettego i Dawida Kownackiego, więc pytam, co dziś z tego ma? Kamiński odchodzi za darmo, Linetty doznał kontuzji po raz czterdziesty siódmy w ostatnim czasie, a Kownacki jest być może stracony. Za szybko zostali uznani za gwiazdy, za szybko byli poddawani dużym obciążeniom, w efekcie teraz przedstawiają znacznie mniejszą wartość na rynku niż dwa lata temu.
Mimo tej deklaracji ktoś z tego tercetu ma szanse trafić do Legii?
- W tym momencie żadnych.
Skoro nie może pan żyć bez Lecha - nie martwi pana katastrofalny sezon Kolejorza? Od wielu lat wasze kluby funkcjonowały na zasadzie opozycji i złośliwości, które nakręcała koniunkturę nie tylko w Warszawie i Poznaniu, ale w ogóle w całej lidze. W kolejnym sezonie zabraknie tego smaczku.
- Spokojnie, Lech zaraz wróci do ścisłej czołówki, bo ma przed sobą o wiele łatwiejszy sezon niż ten ostatni. W jeszcze poprzednich rozgrywkach trzymał się do końca równo z Legią, bo z pucharów odpadał już latem, po maksimum sześciu rozegranych meczach. A kiedy chciał uprawiać również nasz model futbolu, czyli łączyć występy w ekstraklasie z Pucharem Polski i Ligą Europy, to zanotował katastrofę. Chociaż to złe słowo. Katastrofa byłaby wówczas, gdyby Lech spadł do I ligi, tak jak to się stało w przypadku Górnika Zabrze. Natomiast w sezonie, w którym awansował do grupy mistrzowskiej w ekstraklasie, do finału Pucharu Polski, i grupy Ligi Europy, w której rozegrał fajne mecze z Fiorentiną, nie wolno wszystkiego przekreślać. To nawet... dobrze dla tego klubu, bo dzięki temu będzie mógł teraz szybko się odbudować.
Na które pozycje Czerczesow zażyczył sobie wzmocnień? W pierwszej kolejności potrzebuje nowego numeru dziesięć?
- U nas tak to nie działa, odkąd jestem w Legii żaden trener nie rozmawiał ze mną w ten sposób. Szukamy podniesienia jakości. Jeśli na skrzydle musieli grać Duda lub Hama, mimo że mają inne atuty, to oczywiste, że teraz w pierwszej kolejności przydałby się klasowy gracz na tę pozycję. Wiadomo, że odejdzie Marek Saganowski, liczymy się także z tym, że Stojan Vranjes nie zaakceptuje roli czwartego defensywnego pomocnika. Dlatego już mamy przygotowanych czterech młodych zawodników - z Afryki i Bałkanów - którzy z miejsca mogą dać nowy impuls. Wszystkich o charakterystyce ofensywnej. Ale nie skreślamy szans Jarka Niezgody, który jest totalnym kotem i na pewno będzie bił się o miejsce w meczowej kadrze. Nie jest też tajemnicą, że myślimy o powrocie Kamila Mazka, za którego mamy ustaloną sumę odkupu.
A kto jeszcze z polskiej ekstraklasy nadawałby się do Legii przed kwalifikacjami Ligi Mistrzów?
- Trudno wskazać pewniaków, choć Maciek Dąbrowski na pewno jest dość dobry, choć już niemłody. Bartek Kapustka też, ale on właśnie z racji wieku pozostaje poza naszym zasięgiem finansowym. Ewentualnie Linetty, ale mówimy o jego wyjściowym potencjale. Bo w obecnym stanie zdrowia bardziej nadaje się do sanatorium niż na mistrzostwa Europy. Musiałby dostać rundę na wypoczynek, regenerację i naprawę zdrowia, aby warto było w niego zainwestować. Dobrze, że uczestniczył w zgrupowaniu w Juracie, bo dzięki temu złapał trochę oddechu. Momenty znamionujące dużą klasę miał Milos Krasić z Lechii. Podoba nam się też kilku młokosów z Zagłębia, przede wszystkim Jarosław Kubicki i Krzysztof Piątek, ale nie wypracowaliśmy jeszcze z Lubinem takich, czyli normalnych, biznesowych standardów jak z Jagiellonią, Lechią, Pogonią, czy Ruchem, więc trudno będzie o ich promocję w Legii.
Malijczyk Suleymane Sissoko i Rumun Ioan Hora to nazwiska nowych graczy Legii, które już może pan potwierdzić?
- Napastnik lub skrzydłowy, którego sprowadzamy z Afryki gra teraz w Ghanie. Natomiast do Rumunii, o ile się orientuję, nasi skauci nigdy nie latali. Tyle na dziś mogę powiedzieć w kwestii wzmocnień.
Do kiedy przy Łazienkowskiej zostanie Nikolić, którego Legia była gotowa wytransferować już zimą?
- Ale tylko pod warunkiem, że ktoś dałby w zamian wagon pieniędzy. Teraz zresztą sytuacja jest identyczna. To znaczy umówiliśmy się z Niko, że jeśli będzie kontrahent skłonny wyłożyć satysfakcjonującą sumę odstępnego, to na siłę nie będziemy zatrzymywać go w Warszawie.
Jaką konkretnie?
- Nie mniejszą niż kilka milionów euro, ale proszę nie pytać o doprecyzowanie tej kwoty. Bo i tak nie odpowiem.
O kogo w pierwszej kolejności pytają zagraniczni kontrahenci?
- Na dzień dobry zapytania dotyczą Prijovicia, Niko, Guilherme i Dudy. A jeszcze przed nimi do Turcji moglibyśmy sprzedać Jodłowca, po którego tamtejsze kluby zgłaszają się non stop. Tyle że takiego wietrzenia szatni oczywiście nie tylko nie planujemy, ale i nie dopuścimy do tak znaczącego przetasowania w kadrze. Gdybyśmy jednak chcieli wymienić podstawową jedenastkę, to zrobiliśmy to bez kłopotu i w krótkim czasie, ponieważ propozycja przyszła nawet dla Arka Malarza, który obok Prijovicia był najjaśniejszą postacią w Legii wiosną, więc to akurat dziwić nie może. Czyli wychodzi na to, że trochę się jednak znamy na transferach? Nie docenia pan Hlouska, który już był świetny w defensywie, nie zrobił chyba ani jednego błędu, kiedy się broniliśmy, a będzie lepszy także w ofensywie, gdy zacznie rozumieć się z Kuchym. Na to potrzeba jednak trochę czasu. Proszę mnie trzymać za słowo także w kwestii postępów Michaiła Aleksandrowa. Mam nadzieję, że kibice już po wakacjach będą mieli okazję zobaczyć, jakiej naprawdę klasy to jest grajek.
Co dalej z Arturem Jędrzejczykiem?
- Zobaczymy, rynek rosyjski jest specyficzny. Mają tam limity obcokrajowców, poza tym bogaty właściciel Krasnodaru może w chwili słabości kupić sześciu drogich Brazylijczyków, a wtedy o wykupienie Jędzy byłoby nam łatwiej. Nie wolno jednak zapominać, że po udanym występie Artura na Euro 2016 chętnych na niego może być więcej. Nie mamy więc wyboru – mimo że posiadamy klauzulę wykupu, niestety za drogą dla nas w tym momencie, musimy poczekać do zakończenia mistrzostw Europy.
Kiedy kibice mogą się spodziewać ostatecznych decyzji w sprawie Czerczesowa?
- Na początku czerwca zaczynają się przygotowania do sezonu. Więc daliśmy sobie dwa tygodnie na przemyślenia. Licząc od zakończenia sezonu.
A gdyby dalsza współpraca okazała się niemożliwa, to macie już alternatywę?
- Monitorujemy trenerów tak samo jak zawodników. W Polsce i za granicą, ale dziś mamy szkoleniowca pod kontraktem, więc nawet nie robimy użytku z tych obserwacji. Bo rozglądanie się za innymi byłoby w tym momencie niepoważne, skoro chcemy, żeby w Legii nadal pracował Czerczesow.
Rozmawiał Adam Godlewski
[b]ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Kontuzja Grzegorza Krychowiaka. Zmiennikiem Tomasz Jodłowiec?
[/b]
Widać słoiki mają to do siebie że pamiętają tylko to co wygodne ale to co przynosi wstyd to już zapominają Czytaj całość