Dogrywka z Szymonem Marciniakiem: Chiellini płakał mi w rękaw

 Redakcja
Redakcja
Przez Collinę został pan wysłany na pole minowe, miał pan zapanować nad ławką rezerwowych reprezentacji Włoch. Trudne zadanie.

- Ćwierćfinał Niemcy - Włochy bardzo dobrze pokazał, na czym polega rola sędziego technicznego - to była ciężka walka przez 120 minut. Wszyscy doskonale wiemy, że włoska ławka nie należy do najłatwiejszych. Tam cały czas trwa show, non stop ktoś gestykuluje. Zadanie nie było łatwe, ale widać Collinie, który obserwował nas z trybun, spodobała się moja praca, bo wysłał mnie w tej funkcji też na półfinał. Cieszę się, że udało się wycisnąć z mistrzostw więcej, niż zakładał nasz plan.

Rozłóżmy pana udział w turnieju na czynniki pierwsze. W meczu Hiszpanów z Czechami był pan praktycznie niezauważalny. Jedyne zdarzenie warte odnotowania to skasowanie pana asystenta przez Alvaro Moratę.

- Prawda! Po zakończeniu tego meczu dostałem dziesiątki gratulacji od sędziów z całej Europy, między innymi od Howarda Webba, ale show skradł mój asystent Paweł Sokolnicki, który dzięki wślizgowi Moraty o mało nie zapoznał się z murawą. Było z tego powodu trochę śmiechu, od razu, jeszcze w trakcie meczu, pożartowaliśmy. Po powrocie do hotelu pozostali sędziowie też nie mogli sobie odmówić żartów. Szczerze mówiąc po ostatnim gwizdku rzuciłem okiem na powtórki, nie wyglądało to dobrze, Morata wszedł dynamicznym wślizgiem, Pawłowi mocno wykręciła się noga. Gdyby nie był tak wysportowany, różnie mogło być.

Sam mecz prowadziliście na ogromnym luzie, widać było, że często żartuje pan z piłkarzami.

- Pracowaliśmy tak samo, jak podczas meczu w ekstraklasie. Zmieniły się tylko twarze i koszulki, wszystko pozostałe było dla nas identyczne. Tak samo dawaliśmy kartki, tak samo obchodziliśmy się z zawodnikami. Podczas meczu kilka razy zażartowaliśmy sobie z Sergio Ramosem i Tomasem Rosickim. To normalność.
Drugi mecz na Euro, czyli starcie Islandii z Austrią, był dla was najtrudniejszy?
Zdecydowanie. Już po zakończeniu pierwszej rundy wiedziałem mniej więcej, który mecz będę prowadził.

Wiadomo było, że jest 36 meczów w fazie grupowej, 18 sędziów, więc z założenia każdy arbiter miał mieć do poprowadzenia dwa spotkania w fazie grupowej. Gdy nie dostałem nic w drugiej rundzie, Pierluigi poprosił mnie na bok i zapowiedział, że jeśli wyniki ułożą się w taki, a nie inny sposób, wyśle mnie na wspomniany już, trudny mecz. Tak też się stało. Najpierw byliśmy na starciu Austrii z Portugalią na trybunach, analizowaliśmy grę Austriaków, spodziewaliśmy się bardzo ciężkiego starcia. Takie było, nie brakowało w nim trudnych do oceny sytuacji i przez to decyzji. Ale mecz okazał się dla mnie przepustką do fazy pucharowej.

ZOBACZ WIDEO Piotr Stokowiec: Mamy gorące serca i chłodne głowy (źródło TVP)

Jedną z kluczowych decyzji było między innymi podyktowanie rzutu karnego za faul na Davidzie Alabie. W tej konkretnej sytuacji pomógł przez zestaw słuchawkowy sędzia Tomasz Musiał, czy była to pana suwerenna decyzja?

- To widać na powtórkach wideo - timing podjęcia decyzji jest natychmiastowy, Tomek nawet jakby chciał krzyknąć, nie miałby na to czasu. Gdy zawodnik opadał na ziemię, było już po gwizdku, a ja sięgałem po żółtą kartkę. Miałem dobry ogląd sytuacji, wszystko widziałem bardzo dobrze i nie zastanawiałem się ani sekundy. Trzymany Alaba nie był w stanie wyskoczyć, musiałem podjąć taką decyzję. Ale żeby Tomkowi nie zabierać zasług, trzeba przypomnieć półfinał Ligi Europy, gdy krzyknął mi, że Sevilli należy się rzut karny.

Przyznając rzut karny Niemcom w swoim trzecim meczu był pan pewny decyzji? Głosy wśród ekspertów były podzielone.

- Gdy decydujesz się na pokazanie wapna, musisz być pewny chociaż w 70 procentach. W tej sytuacji miałem dobre pole widzenia. Zresztą proszę sobie zobaczyć powtórki sytuacji, Skrtel nawet nie próbuje dyskutować. Od razu spuścił głowę, wiedział, że jego zachowanie było nieodpowiedzialne. Ale teraz, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że drugi raz nie pokazałbym mu żółtej kartki.

Jest jakiś jeden obrazek z mistrzostw, który utkwił w pana pamięci?

- Jest kilka. O tym turnieju pamiętał będę długo przez to, że był tak bardzo nieprzewidywalny, że każdy mógł wygrać z każdym. Na przykład Albania była o krok od przedostania się do kolejnej rundy, byłem zafascynowany jej grą. Natomiast najbardziej ckliwy moment przeżyłem po meczu Włochów z Niemcami. Wszyscy pamiętamy jego przebieg - najpierw 120 minut walki, później taka, a nie inna seria rzutów karnych. Ostatecznie Niemcy zwyciężyli, a Włosi wpadli w rozpacz. Stałem przy tunelu prowadzącym do szatni, obserwowałem załamanych piłkarzy z Italii. Ostatni szedł Giorgio Chiellini, z którym złapałem swego czasu bardzo dobry kontakt. Minął mnie, ale po chwili zawrócił, rzucił mi się w ramiona, zaczął płakać. Nie do końca wiedziałem w pierwszym momencie, jak mam się zachować. Odrzuciłem jednak zimną pozę, po ludzku go pocieszałem. To moment, który zapamiętam na długo, bo zrozumiałem wtedy, jak wielkie emocje towarzyszą zawodnikom na wielkim turnieju.

Po powrocie z Euro - mając w pamięci poprowadzone mecze, opinie na pana temat, pozytywne oceny przełożonych - czuje się pan już częścią czołówki europejskich sędziów? Tej, w której od dawna są tacy arbitrzy jak Mark Clattenburg czy Cuneyt Cakir?

- Trudno się porównywać do innych sędziów, mogę tylko powiedzieć, że czuję się bardzo dobrze. Gdy od trzech lat nie zaliczasz błędu w Europie, musisz być na topie - nie ma innej możliwości. Najważniejsze w życiu sędziego jest twarde stąpanie po ziemi. Bo to nie jest tak, jak w życiu piłkarza, że nie strzelisz jednego dnia karnego, a już za tydzień masz możliwość zmazania tej plamy. Jako sędzia jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. To w zasadzie pewne, że już niedługo o moim i mojego zespołu dobrym występie na Euro nikt nie będzie pamiętał, będzie się nam wytykało błędy, czyhało na potknięcia. Takie życie arbitra.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×