Szkoleniowiec miał być przeciwieństwem Macieja Skorży. Z opinią brata-łaty miał za zadanie pozbierać rozbitą szatnię. Udało się. Szybko odmienił zespół budując atmosferę wyjazdowym zwycięstwem nad Fiorentiną w Lidze Europy i ligowym nad Legią w Warszawie po golu Kaspera Hamalainena. Długofalowe plany zmieniła poznańska rzeczywistość początku nowego sezonu. Zapowiadana przebudowa zespołu miała szybko przynieść efekty, a okres przejściowy skróciły oczekiwania po wysokim zwycięstwie nad Legią w meczu o Superpuchar Polski. Według wieści płynących z Wielkopolski, Urban ze sztabem grali o posadę już od 6 sierpnia, czyli od przegranego 1:4 meczu z Koroną Kielce.
- Uważam, że to dobry trener, który poradził sobie w Lechu - mówi komentator i ekspert NC+ Maciej Murawski. - Jak każdy człowiek popełnił błędy, ale posadą zapłacił za politykę klubu kreowaną przez zdecydowanie więcej osób niż tylko pierwszy szkoleniowiec. Dodatkowo w momencie, kiedy po raz kolejny wyciągnął zespół z dołka. Ciągle słyszę, że Lech walczy o mistrzostwo Polski. Po poprzednim sezonie czytałem o planie regularnych awansów do fazy grupowej europejskich pucharów. Tak wysokim celom przeczy polityka transferowa klubu. Do dziś w zespole nie ma następcy Hamalainena, od którego drużyna była sportowo uzależniona. Co było widać wyraźnie już wiosną, a nawet w meczu z Piastem Gliwice na zakończenie ubiegłego roku. Bez Fina Urbanowi nie udałoby się wyciągnąć Lecha z kryzysu po odejściu Macieja Skorży i teorie o tym, że miał zostać zastąpiony przez Nickie Bille Nielsena pozostawię bez komentarza.
Dodatkowo osoba Duńczyka każe zadać pytanie, co dzieje się ze stawianym przez lata za wzór na polskim podwórku skautingiem Lecha. Robert Lewandowski, czy Artiom Rudnevs byli dowodem jakości pracy skautów w poszukiwaniu skutecznej dziewiątki. Mam wrażenie, że kilka lat temu za pieniądze zapłacone za Nielsena (350 tysięcy euro - przyp. red.) Lech miałby więcej lepszych opcji następców. Jeśli pozycja po pozycji, nazwisko po nazwisku przeanalizujemy zmiany w ostatnich oknach transferowych, w większości przypadków bilans sportowy będzie ujemny. Za jakość trzeba płacić i kiedy odchodzą kolejni podstawowi zawodnicy powtarzanie, że gra się na poważnie o tytuł, musi mieć potwierdzenie w faktach.
W finansach klubu od dłuższego czasu wdrażany jest wariant oszczędnościowy. Każdy z nowych zawodników ma niższy kontrakt: Nielsen zarabia zdecydowanie mniej od Hamalainena, Radosław Majewski dostał około 60 procent wysokości umowy Karola Linettego, utrzymanie Macieja Makuszewskiego kosztuje minimum jedną trzecią mniej niż Gergo Lovrencsicsa, Lasse Nielsen to nawet połowa kosztów Marcina Kamińskiego. Transferowe zawirowania wokół środkowego obrońcy oddają obecny stan polityki Lecha. Wychowanek, który jeszcze dwa lata temu był łączony z Hamburger SV za około 3 miliony euro, odszedł za darmo. Podobnie jak reklamowany jako wzór zagranicznego skautingu Lovrencsics. Sprawa z przyszłością Kamińskiego była jasna od miesięcy. W Poznaniu szukano środkowego obrońcy o podobnej charakterystyce w ekstraklasie, zwracając uwagę na Macieja Dąbrowskiego i Jarosława Fojuta. Pierwsza kandydatura upadła przez oczekiwania finansowe Zagłębia Lubin równe klauzuli, z której skorzystała Legia, po rozmowach z piłkarzem Pogoni na przeszkodzie także stanęła kwota odstępnego. Kolejorz szukał zawodników z kartą w ręku i tym argumentem wygrał Lasse Nielsen.
ZOBACZ WIDEO Trener Lechii po Cracovii: Zagraliśmy wyśmienicie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Duńczyk to inny typ piłkarza, któremu daleko do jakości jaką przy wyprowadzaniu piłki dawał Kamiński i po pierwszych miesiącach przy Bułgarskiej jego kwalifikacje sportowe do gry w Lechu są tematem do dyskusji. Z Tamasem Kadarem skupionym na szukaniu nowego pracodawcy oraz Paulusem Arajuurim proszącym o zwolnienie do Broendby Kopenhaga pół roku przed wygaśnięciem kontraktu defensywa zespołu długo po starcie sezonu była placem budowy. Krajobraz pierwszej drużyny w sierpniu uzupełnia oszczędzany nawet w treningach przed wyczekiwanym od roku zagranicznym transferem Linetty.
Według naszych informacji, mimo głośnego domagania się przez kibiców nowego napastnika, piłkarz na pozycję numer dziewięć nie był częścią letnich planów transferowych. Priorytetem była obsada lewej obrony, do której przymierzano się już od dwóch poprzednich okienek. Kandydatów obserwowano m.in. w Chorwacji, Danii i na Węgrzech. W tym gronie były dwa nazwiska znane na rynku europejskim: uczestnik Euro 2016 we Francji z reprezentacją Islandii Ari Freyr Skulason (grał w Odense BK z Lasse Nielsenem, trafił do Lokeren; bo był zbyt drogi) i Hiszpan Jon Aurtenetxe. 24-latek był mistrzem Europy do lat 19, z Athletikiem Bilbao grał w finale Ligi Europy w sezonie 2011-12 i teraz szukał miejsca do odbudowania formy. Po wstępnym zainteresowaniu ofertą Kolejorza, postanowił poszukać opcji bliżej rodzinnego domu w Kraju Basków.
- Nie widzę spójności w selekcji i budowaniu kadry - analizuje reprezentant Polski na mundial w Korei Południowej i Japonii w 2002 roku. - Akademia Lecha uchodzi za wzór, czego potwierdzeniem jest liczba zawodników klubu powoływanych do kolejnych reprezentacji młodzieżowych. Tymczasem przejście do pierwszej drużyny najzdolniejszych z kolejnych roczników nie jest płynne i poznańskie szkolenie od dawna jedzie na opinii Linettego, Tomka Kędziory, czy Dawida Kownackiego, którzy zdążyli się już w ekstraklasie pokazać wcześniej niż sezon wstecz. U trenera Urbana prawdziwe szanse dostali Robert Gumny i Kamil Jóźwiak. Gdzie są następni? Na pewno silna jest obsada skrzydeł, jest kilku kreatywnych piłkarzy, sporo doświadczonych, przez co obecna sytuacja kadrowa jest dla wychowanków idealnym momentem na zaistnienie. A dla klubu - na udowodnienie tożsamości, i zasygnalizowanie, że do 60 procent wyszkolonych w akademii zawodników zagra w pierwszej drużynie za cztery lata, to nie są puste zapowiedzi. Obecnie w kadrze jest przecież tylko dwóch bocznych obrońców, w tym prawonożny Gumny grający z konieczności na lewej stronie.
Na rynku wolnych zawodników poszukiwany będzie w pierwszej kolejności środkowy obrońca mający zastąpić zimą Arajuuriego. Nowy szkoleniowiec, Chorwat Nenad Bjelica, zapowiedział na konferencji prasowej, że nie liczy na wzmocnienia i będzie pracował z materiałem ludzkim jaki zastał. Dało się też zauważyć, że ma zerwać z wizerunkiem jaki wykreowano wokół Urbana. Wielokrotnie powtarzał słowa o ciężkiej pracy, padło mające być motywem przewodnim "kein alibi" (brak alibi - przyp. red.); w Poznaniu szykuje się PR-owa rewolucja na wzór przeprowadzanej niedawno w Warszawie przez Stanisława Czerczesowa. Fama tyrana i morderczych treningów w towarzystwie niedźwiedzia w roli bata na leniwych, odmieniła wizerunek piłkarzy Legii, którzy byli często przedstawiani jako przepłacane gwiazdy. Dalej Bjelica uderzył w tony, jakie chcieli usłyszeć kibice: "jestem szaleńcem ofensywy", "nikt już nigdy nie będzie się z Lecha śmiał". Według informacji "PN", w kontrakcie byłego szkoleniowca m.in. Austrii Wiedeń znalazł się zapis, że po zerwaniu dwuletniej umowy Lecha obowiązuje tylko sześciomiesięczny okres wypowiedzenia. Paragraf ma zabezpieczyć zarząd klubu. Na utrzymaniu są bowiem jeszcze umowy Urbana i Skorży.
- W Polsce Lech ma wciąż skład dający poważne szanse na europejskie puchary. Jak pokazują ostatnie sezony, różnice punktowe są małe, nowe rozdanie nastąpi po podzieleniu punktów po trzydziestu kolejkach. Bjelica przejmuje zespół ze zdrowym Szymonem Pawłowskim, który robi ogromną różnicę, z zawodnikami podbudowanymi kilkoma zwycięstwami i jestem ciekaw jak na zmianę trenera w takim momencie zareaguje szatnia - zastanawia się Murawski. - Pamiętam Austrię Wiedeń Chorwata z fazy grupowej Ligi Mistrzów (rozgrywki 2013-14 - przyp. red.). Przejął bardzo silną i poukładaną drużynę od Petera Stoegera, który odszedł do Kolonii. Była nazywana "austriacką Barceloną", w pucharach zobaczyłem zdecydowanie bardziej zachowawczy styl, ale i tak zdobyła pięć punktów w silnej grupie. Nie dziwne więc, że mając to osiągnięcie w pamięci, szefowie Lecha wiążą z tym trenerem duże nadzieje.
Michał Czechowicz
Czytaj więcej w "PN":