Marek Wawrzynowski: Liga Mistrzów jak Igrzyska. Najważniejszy udział (felieton)

PAP / Jacek Bednarczyk / Besnik Hasi
PAP / Jacek Bednarczyk / Besnik Hasi

Legia Warszawa nie ma dziś składu, który pozwalałby jej walczyć z drużynami pokroju Borussii Dortmund. Ale dla klubu z Warszawy najważniejsza jest sama obecność w Lidze Mistrzów, która pozwoliła jej zdobyć środki na inwestycje.

Wszystko, co ma do zaoferowania Legia Warszawa w meczach z Borussią Dortmund,  to walka. Niestety. Oczywiście może być tak, że uda się wyrwać jakieś punkty w grupie F, ale na zbyt wiele na miejscu kibiców bym się nie nastawiał.

Tak naprawdę najważniejsze jest to, że w ogóle, jako kraj, jesteśmy w Lidze Mistrzów. Legia dostała zastrzyk gotówki, który pozwoli jej na inwestycje i teraz już gra bez żadnej presji.

Spójrzmy na składy. W Warszawie jest dziś jeden zawodnik, który mógłby sprawdzić się w przeciętnym klubie Bundesligi - to Michał Pazdan (może jeszcze Nemanja Nikolić). W lepszym już nie, bo brakuje mu umiejętności rozegrania piłki. Ale to bez znaczenia, bo w meczu z BVB nie zagra. W tych spotkaniach, jeśli przeciwnik nie wyjdzie na zbyt dużym luzie, naprawdę zobaczymy, co oznacza powiedzenie "Europa dwóch prędkości". Borussia od lat bazuje na zawodnikach z przyspieszeniem, które nie przyniosłoby wstydu na Igrzyskach Olimpijskich.

Transfery Legii dadzą jej jakość na naszym podwórku, mogłyby dać z przeciętnymi zespołami w Lidze Europy. Ale już nie w starciach z solidnymi europejskimi graczami. Albo tym bardziej ze ścisłą czołówką jak Real czy BVB.

ZOBACZ WIDEO "Raport z Ł3" - bliżej Legii w Lidze Mistrzów (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Oczywiście w piłce wszystko jest możliwe. To pokazały choćby ostatnie mistrzostwa Europy, ale tylko pozornie. Sukces Irlandii Północnej czy Islandii nie był wynikiem przypadku, wybijania piłki na oślep, tylko wypracowanego sposobu gry.

Brak presji to z kolei dobra wiadomość dla szkoleniowca drużyny. Besnik Hasi może w końcu wziąć się za wdrażanie swojego stylu, o którym wiele słyszeliśmy. Albański trener miał przeobrazić Legię w drużynę grającą podaniami, technicznie, ładnie dla oka. Może niekoniecznie w meczach Ligi Mistrzów, bo to by była klasyczna polska szarża z szablami na czołgi (abstrahując od tego, że nie miała nigdy miejsca). Generalnie taka ma być filozofia klubu. Dobra ofensywna piłka, która pozwoli z czasem promować zawodników z akademii młodzieżowej. A to priorytet. Szefowie mistrzów Polski doskonale zdają sobie sprawę z tego, że dziś klub może zarabiać jedynie w przypadku, gdy zamieni się w fabrykę produkującą i ulepszającą piłkarzy, takie przedsiębiorstwo handlowo-produkcyjne. Zresztą nie było przypadkiem pożegnanie się ze Stanisławem Czerczesowem (topornym, ale skutecznym) i sprowadzenie trenera właśnie z doświadczeniem zdobytym w Belgii. A potem sprowadzanie zawodników od lat grających w tym kraju.

Na razie niewiele z zapowiedzi Hasiego nie wynika. Legia gra przypadkowo. Osobiście wielokrotnie twierdziłem, i podtrzymuję to, że należy z decyzjami się wstrzymać. Inaczej działa się w warunkach wojny, a inaczej w warunkach pokoju. Piłka proponowana przez Hasiego jest dość trudna, wymaga czasu. Do tej pory wytłumaczeniem dla trenera było to, że mówimy o projekcie długoterminowym, a w międzyczasie pojawiła się wielka szansa awansu do Ligi Mistrzów. I ten awans trenera broni.

Gdyby dziś szefowie klubu zareagowali i zwolnili byłego szkoleniowca Anderlechtu, byłoby to przyznaniem się do błędu. Do tego że po pierwsze nie wytrzymują ciśnienia, i że po drugie nie wiedzą, kogo wybrali. A jednak klub to jest poważna korporacja. Zatrudniając szefa jej najważniejszego działu, musisz wiedzieć, co sobą prezentuje, jaki ma pomysł na futbol, co chce osiągnąć. Mówiąc wprost, potrzebny jest zawodowy "head hunter". W klubie taką funkcję pełni dyrektor sportowy. Zwolnienie szkoleniowca pół sezonu po jego zatrudnieniu byłoby dla niego kompromitujące.

Ściągnięcie Hasiego było na pewno ryzykowne, bo to szkoleniowiec, który nie miał wyrobionej marki na zachodzie, nawet w Belgii. Teraz ma okazję wykazać się i dowieść, że wybór był słuszny. Ma na to 12 kolejek plus te 6 meczów w Lidze Mistrzów na zrobienie dobrego wrażenia. Dostał kilku piłkarzy, jakich chciał, na lepszych klubu nie stać. Albo to "zatrybi",  albo nie ma sensu tracić czasu. Ja sam jestem zwolennikiem planów długoterminowych, dania szansy, cierpliwości, konsekwencji. Czasem wracam do zdania, które powiedział mi Georg Heitz, dyrektor sportowy FC Basel, klubu będącego wzorem do naśladowania dla europejskich średniaków.

- Trzeba od początku przyjąć zasadę zdrowego rozsądku. Nie działać pod wpływem emocji, decydować zgodnie z planem. Emocje, złe decyzje podejmowane pod wpływem jednego nieudanego meczu zabiły wiele dobrych pomysłów - powiedział Heitz.

W historii futbolu mamy wiele przykładów na to, że cierpliwość się opłaca (gdyby zwolniono Sir Aleksa Fergusona po koniec lat 80., może nie byłoby ery Manchesteru United) jak i na to, że się nie opłaca (gdyby PZPN zwolnił Franciszka Smudę, może nie zaliczylibyśmy żenującego występu na EURO 2012).

Mniej istotne są odczucia, bardziej fakty. Po raz pierwszy publicznie właściciel klubu, Dariusz Mioduski, który również jest zwolennikiem planów długoterminowych, dopuścił możliwość popełnienia błędu. Przyznał w rozmowie ze sport.pl, że szkoleniowiec zostanie rozliczony ze swojej pracy po rundzie. To przełomowy cytat i uczciwe postawienie sprawy. Cała runda to wystarczająco dużo, żeby zorientować się, czy mamy do czynienia z poważnym trenerem czy Kapitanem Schettino futbolu, jak go widzą kibice.

Przeczytaj pozostałe teksty autora

Źródło artykułu: