Poniedziałkowe deja vu. "Trenerze, Ronaldo, piana na ustach, leży, umiera!"

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Kiedy Ronaldo był diagnozowany przez lekarzy, jego koledzy byli już na stadionie Stade de France.

72 minuty przed rozpoczęciem meczu dziennikarze otrzymali wyjściowe jedenastki obu ekip. - Jak to? Co się dzieje? Gdzie on jest? Czy Zagallo oszalał? - to tylko niektóre pytania, które lotem błyskawicy obiegły miejsca dziennikarskie. Okazało się, że Ronaldo nie ma w podstawowym składzie "Canarinhos". Ta informacja błyskawicznie obiegła cały świat.

***

Aime Jacquet siedział i patrzył w kartkę. Tak od dłuższej chwili. Nie ruszył nawet powieką. Nie było z nim kontaktu. Do pierwszego gwizdka sędziego Saida Belqoli pozostało już niewiele ponad godzinę.

- Trenerze - Zidane szeptem próbował wyrwać go z letargu. - Trenerze.

- Zobacz - nagle Jaquet podał kartkę swojemu podopiecznemu. - W składzie Brazylijczyków nie ma Ronaldo. Nie ma, sprawdzałem tysiąc razy. Co oni do cholery jasnej wymyślili. W co oni grają?!

***

Wstyd Brazylio, gra nie fair!

Kilkadziesiąt minut później nastąpił nieoczekiwany zwrot sytuacji. Nazwisko Ronaldo pojawiło się jednak w wyjściowym składzie aktualnych wówczas mistrzów świata.

Lekarze nie zauważyli niczego niepokojącego w wynikach badań zawodnika, więc wypuścili go ze szpitala. Ten pod specjalną eskortą, której nie powstydziłby się sam prezydent USA w błyskawicznym tempie pojechał na stadion. Tam doszło do rozmowy z Zagallo.

Selekcjoner nie był do końca przekonany, w jakiej formie - przede wszystkim psychicznej - jest Ronaldo. Pytał zawodnika, czy na pewno czuje się na siłach, czy jest w stanie pomóc zespołowi, czy zdaje sobie sprawę, co tak naprawdę się wydarzyło.

Ronaldo miał nalegać na zmianę decyzji. Nie dopuszczał do siebie argumentu, że zagra słabiej, obiecywał, że da z siebie wszystko, jak w każdym poprzednim meczu. - Trenerze, czy ja kiedyś pana zawiodłem? - w końcu zapytał.

Pół godziny przed pierwszym gwizdkiem arbitra, Zagallo dokonał roszady w składzie. Francuzi wpadli w szał. Nie orientując się w sytuacji, przeklinali Brazylijczyków, że posługują się tanimi sztuczkami, aby wyprowadzić rywala z równowagi.

- Wstyd Brazylio, grasz nie fair! - to jeden z bardziej stonowanych tytułów, które pojawiły się we francuskich portalach internetowych tuż przed meczem.

Szantaż sponsora?

Po przegranym (0:3) finale (Ronaldo zagrał bardzo słabo, jak zresztą cały zespół) pojawiła się jeszcze jedna sensacyjna wiadomość. Zazwyczaj dobrze poinformowani brazylijscy dziennikarze opublikowali materiał, w którym oskarżali jednego ze sponsorów piłkarza (i jednocześnie reprezentacji). Ich zdaniem to właśnie przedstawiciele tej firmy zażądali, aby Ronaldo wystąpił w finale.

- Oni naciskali, a wręcz szantażowali piłkarza, a potem nawet sztab szkoleniowy - mówił na łamach brazylijskiej prasy anonimowy informator. - Twierdzili, że jeżeli Ronaldo nie zagra, to stracą kilkaset milionów dolarów, dlatego natychmiast zerwą lukratywną umowę z zawodnikiem.

- Nie było żadnych nacisków ze strony sponsorów - skomentował Zagallo. - W życiu nie pozwoliłbym sobie, aby ktoś mi mówił, co mam w danej chwili zrobić. Ronaldo zagrał, bo po pierwsze dostał zielone światło od lekarzy. Ich zdaniem badania nie wykazały niczego niepokojącego. Zawodnik był zdrów jak ryba. Po drugie, odbyłem z piłkarzem długą naradę i przekonałem się, że Ronaldo był odpowiednio zmotywowany, aby wystąpić od pierwszej minuty. Stąd moja decyzja.

Z perspektywy czasu można stwierdzić z całą pewnością, że ryzykowna zagrywka brazylijskiego selekcjonera nie przyniosła efektu. Ronaldo zagrał bezbarwnie, zresztą jak cały zespół. Dominacja "Trójkolorowych" nie podlegała dyskusji nawet przez chwilę.

Obecnie można tylko przypuszczać, jaki przebieg miałbym ten mecz, gdyby nie tajemnicza choroba Ronaldo - na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Tajemnicza, bo do dzisiaj nie wiemy wszystkiego, a kolejne spekulacje poruszają opinię publiczną.

***

80 tysięcy kibiców świętowało zdobycie mistrzostwa świata. Rwetes był niewyobrażalny. Najlepszy piłkarz turnieju zdawał się tego nie zauważyć, stał jak wryty. Nie mógł ruszyć nogą, ręką, czuł totalną bezsilność. Chciał zapaść się pod ziemię.

***

Marek Bobakowski



Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×