Rafał Gikiewicz: W Polsce śmiali się, że nie piję alkoholu. Tutaj mnie za to szanują

PAP / DPA/Patrick Seeger
PAP / DPA/Patrick Seeger

- Skauci obserwowali mnie 10 miesięcy. Sprawdzają nawet, jak podajesz bidon masażyście. Musisz tu pasować - mówi o swoim przejściu do SC Freiburg polski bramkarz Rafał Gikiewicz.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

WP SportoweFakty: We Freiburgu nie miało być lekko, ale jest bardzo ciężko. Zagrał pan tylko jedno spotkanie.[/b]

Rafał Gikiewicz: Nie zgodzę się. Przychodziłem tydzień przed ligą. Zanim podpisałem kontrakt, rozmawiałem ze sztabem szkoleniowym i wiedziałem, gdzie będę występować. Nie jestem zaskoczony ławką, a rywalizacji nauczyłem się jeszcze w Polsce.

Co to znaczy?

- Nigdy nie miałem z górki, wręcz przeciwnie. Zawsze musiałem pokazywać, na co mnie stać. Na dzień 27 października 2016 mogę powiedzieć, że nie zmieniłbym decyzji. Przejście do SC Freiburg było najlepszą rzeczą, jaką mogłem zrobić.

ZOBACZ WIDEO Paweł Wojtala: Oczekujemy od prezesa kontynuacji i... (źródło: TVP SA)

{"id":"","title":""}

Spotkanie z SV Sandhausen w Pucharze Niemiec to początek serii meczów w pierwszym składzie?

- Za wcześnie, choć odbieram debiut jako pozytywny sygnał dla mnie, trenerów i drużyny. Szkoda, że odpadliśmy. Żałuję, bo obroniłem dwa rzuty karne w serii "11". Gdybyśmy tylko byli skuteczniejsi... Cóż, widocznie tak musiało być.

A jeśli chodzi o pana?

- Kibice do wtorku nie wiedzieli, jak wymawiać moje nazwisko. Nauczyli się szybko. Słyszę dużo pochwał. Sztab też jest zadowolony, mówili żebym szedł w tym kierunku. No to pójdę. Kiedyś bym się może obraził, że nie gram, ale nie mam już 22 lat. Potrafię docenić swoją sytuację. Kiedy tu przychodziłem, dostałem kilka dni, by wywalczyć miejsce numer dwa. Biłem się o nie z Patrickiem Klandtem.

Byłem przekonany, że "z urzędu" będzie pan rezerwowym bramkarzem.

- Nikt tu nie podaje nic na tacy. Bartek Drągowski kosztował Fiorentinę kilka milionów więcej niż ja, ale jest numerem trzy albo cztery. Trzeba robić swoje i czekać. Jestem dumny, że wylądowałem we Freiburgu. Obserwowali mnie 10 miesięcy, taka oferta nie trafia się codziennie. Moim trenerem jest Andreas Kronenberg. Wyszkolił już Olivera Baumanna, kapitana Hoffenheim czy Romana Burkiego z Borussii Dortmund. Dlatego powtarzam jeszcze raz: podjąłem najlepszą możliwą decyzję.

Na początku pan nie grał. W klubie o tym uprzedzili?

- Trenerzy od razu mi wytłumaczyli, że przychodzę późno i muszę rywalizować. Niejeden wolałby ciepłą posadkę w Brunszwiku. A kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Każdy chciałby być na moim miejscu. Zobaczmy, jacy świetni bramkarze są w Bundeslidze. Jeżdżę po fantastycznych stadionach, spotykam znakomitych piłkarzy, a może zaraz wskoczę do bramki? Piłka nożna jest zmienna. Uważam, że w końcu się uda wywalczyć to miejsce.

Debiut wypadł poprawnie. Obronił pan dwa karne, ale wpuścił trzy gole.

- To był bardzo słaby mecz. Sami sobie te bramki strzelaliśmy. Walili do mnie jak do kaczek. Oczywiście było inne ustawienie, zagrało wielu nowych zawodników, ale nie wolno nam się usprawiedliwiać. Sprawiłem sobie kiepski prezent na urodziny. Liczyłem, że awansujemy i trochę pogram w Pucharze Niemiec.

Miałem wrażenie, że brakuje wam zrozumienia.

- W jednej czy dwóch sytuacjach rzeczywiście tak było. To mój pierwszy mecz i nie można tego porównać z treningami.

Co pan usłyszał od trenerów?

- Że idzie odpowiednią drogą, bo naciskam i wyglądam dobrze. Dostałem szansę, wypada się cieszyć.

Alexander Schwolow jest do wygryzienia?

- To młody i bardzo dobry bramkarz, ale rywalizujemy jak równy z równym.

Obawiałem się, że będzie trudno. To Niemiec, a w dodatku wychowanek.

- A ja pomyślałem: są konkretni, więc coś za tym stoi. Gdybym trafił na przykład do Borussii Moenchengladbach, raczej nie byłoby mowy o grze. Ze Schwolowem mogę powalczyć. Obserwowałem go jeszcze w 2. Bundeslidze i bronił bardzo dobrze, ale nie stoję na straconej pozycji. Zimą sporo może się zmienić.

Pana klub słynie z promowania zawodników do lepszych klubów.

- Dlatego podpisałem kontrakt na trzy lata. Inna sprawa to aspekt sportowy. Przy młodych piłkarzach bramkarz ma więcej pracy, a ja lubię być pod lekkim ostrzałem.

Za fundament Freiburga uważa się Christiana Streicha, on sam mówi: podstawą sukcesu jest kontynuacja.

- W Eintrachcie Brunszwik moim trenerem był Torsten Lieberknecht, który prowadził zespół osiem lat. Streich jest we Freiburgu od 21. Najpierw prowadził juniorów, potem była asystentem, a w 2011 objął pierwszą drużynę. Widać jak uporządkowany to klub. Cieszę się, że tu jestem. Spełniam swoje marzenia.

Jakim człowiekiem jest Streich?

- Bardzo pozytywnym, uśmiechniętym. Podobnie postrzegam Lieberknechta. Podchodzi do każdego rywala psychologicznie. Pierwszy raz w życiu spotykam się z odprawami tak wieloma odprawami taktycznymi w wersji wideo.

Mógłby pan przybliżyć?

- Rozpracowujemy rywala od A do Z. Nie tylko stałe fragmenty, ale też auty, rozpoczynanie od środka boiska. Po każdym treningu zostajemy na półtorej godziny. Mamy swoją kuchnię, siedzimy i analizujemy. Gramy przeciwko najlepszym zawodnikom świata, więc musimy mieć ich rozłożonych na czynniki pierwsze. Gdyby nie przykładano do tego wagi, dostawalibyśmy baty. Wszystko składa się z małych detali. Tak samo jest w reprezentacji Polski: zawsze mieliśmy dobrych piłkarzy, ale trener Adam Nawałka poukładał szczegóły i to zafunkcjonowało. Piłka nożna nie jest sportem skomplikowanym, choć decydują niuanse.

Zapachniało Tomaszem Hajto.

- Dawno go nie słuchałem, ale trochę meczów zagrał w Bundeslidze, więc coś wie. A ja o detalach słyszałem i tu, i w Brunszwiku. Trzeba szanować wszystkich: od sprzątaczki po prezydenta klubu. Jesteśmy małą rodziną, a jeśli strzelasz fochy - możesz zostać wyrzucony. Jeden ze skautów Freiburga zwraca uwagę na coś bardzo nietypowego. W czasie meczu masażysta podaje ci bidon i dla tego pana jest ważne, czy oddajesz picie do ręki, czy rzucasz gdzieś pod nogi. Tak wyciągają wnioski.

Ciekawa historyjka, zwłaszcza dla przyszłych piłkarzy.

- W Polsce się ze mnie śmiali, a tu mnie szanują, bo poza treningiem chodzę na siłownię czy salę gimnastyczną i nie wezmę nawet łyka alkoholu. Jeśli odbije ci szajba, sprowadzą cię na ziemię koledzy albo trener. Robert Lewandowski to ten sam chłopak, który był w Lechu Poznań.

Jakub Roskosz, specjalista od wizerunku w rozmowie z portalem "First Eleven" przyznał, że był na zgrupowaniu reprezentacji. Według jego relacji piłkarze występujący w Ekstraklasie zadzierali nosy, a Lewandowski czy Grzegorz Krychowiak przeciwnie.

- Byłem na meczu z Borussią Dortmund, nie znałem wcześniej Łukasza Piszczka, a pierwszy do mnie podszedł i zagadał. Porozmawialiśmy sobie o rodzinach, klubach, reprezentacji. Największe gwiazdy to normalni ludzie. Prasa kreuje ich na bogów, a oni naprawdę mogą być wzorem dla młodzieży. Jasne, kupują droższe zegarki czy samochody, ale to nic złego. Pracują ciężko, więc mają.

Wróćmy do pana. Kiedy dostał pan ofertę z Fryburga, nie było szans na zatrzymanie w Eintrachcie?

- Nie postawiłem ultimatum, ale wiedzieli, że nie są w stanie stanąć mi na drodze. Przez dwa lata zostawiałem zdrowie, grałem z kontuzjami, a teraz potrzebowałem nowego wyzwania. Zarobili na mnie, więc obie strony powinny być zadowolone. Ostatnio byłem na ich meczu. Dyrektor sportowy powiedział, że zawsze jest dla mnie miejsce w loży, czuję się tam jak w domu.

Nie uwierzę, że pogodzi pan się z rolą rezerwowego.

- Będę walczył. Kiedy przychodziłem do Niemiec, mówili że nie będę miał tu miejsca. Zagrałem 66 na 68 meczów. Teraz siedzę na ławce, ale wszystko może ulec zmianie. Nie byłbym w stanie przedłużyć kontraktu i być tam siedem, osiem lat. Muszę kogoś naciskać lub być naciskanym. Powiem panu, że trening z Vincenzo Grifo czy Nilsem Petersenem to czysta przyjemność. Czasami aż miło patrzeć, co wyprawiają.

Sporo się pan nauczył w SC Freiburg?

- Tak ciężko jeszcze nie trenowałem, a ten krótko okres zyskałem bardzo dużo. Chodzę dodatkowo dwa razy w tygodniu na siłownię i jest mnie dwa kilogramy więcej. Przeprowadzka była znakomitym ruchem.

Rozmawiał Mateusz Karoń

Źródło artykułu: