WP SportoweFakty: W połowie lat 90. duże ligi zaczęły uciekać małym z powodu praw telewizyjnych, do tego doszło prawo Bosmana. Drużyny przebranżowiły się na "szkolenie młodzieży". To jedyna droga?
Richard Grootscholten: Nie jedyna, ale dobra. Jeśli chcesz mieć wyniki już jutro, nie zajmuj się szkoleniem młodzieży, nie trać na to czasu. To jest długoterminowy projekt, który wymaga zaangażowania wielu osób. Dlatego rozumiem właścicieli wielkich klubów, bo oni chcą efektów tu i teraz. Ale jeśli chcesz mieć stabilny klub, funkcjonujący latami, wielką bazę fanów, swój sposób gry, musisz postawić na szkolenie. Na końcu uzyskasz pozytywny efekt oraz klub z duszą. W małych krajach to rozwiązanie naturalne. Przykładowo w Holandii nie jesteśmy w stanie uzyskać z komercyjnej części pieniędzy, porównując to z dużymi ligami. Nikt w Chinach nie ogląda Feyenoordu ze Spartą. A to oznacza też mniejszą sprzedaż koszulek i innych gadżetów. W Holandii są też inne zasady prowadzenia klubu, jest wszystko przejrzyste, nie da się oszukiwać. Nie możesz mieć też takiego zadłużenia. Kluby nie rozwiną się tak jak w niektórych innych krajach. Ale też nie padną w dziwnych okolicznościach.
Angielskie kluby wyciągają wam już nastolatków.
- Na pewno to jakiś problem, często dla samych zawodników. My nie panikujemy. Jeśli zabiorą ci jednego, musisz mieć następnego i następnego. I sprzedawać piłkarzy po 30 milionów euro. I można z tego żyć.
Ale teraz świat zachwyca się Belgami, Holendrzy są w odwrocie. Co tu dużo mówić, macie spory kryzys. Oczywiście to kwestia dłuższej dyskusji, ale można to skrócić do tego, że Holandia nie ma dziś nowego Robbena, Sneijdera czy Van Persiego.
- Byłbym spokojny o przyszłość. To taka "dziura generacyjna", z którą sobie poradzimy. Młodzi zawodnicy nadchodzą i zapewniam, że są fantastyczni. Czasem musisz mieć kryzys, żeby odnowić swój sposób pracy. My byliśmy zbyt leniwi, a w tym czasie Niemcy wzięli od nas system, dorzucili trochę od siebie i stworzyli najlepszy program na świecie. Belgowie wzięli od nas. My, Holendrzy, jesteśmy podróżnikami, lubimy pracować za granicą. I zamiast rozwijać swój system, pomogliśmy innym. I powstała dziura. Teraz to wszystko zmieniamy, odnawiamy.
Znowu pada słowo system, a tymczasem rozmawiając z przeciwnikami centralnych programów szkolenia, dowiaduję się, że nie ma sensu pracować, bo to i tak wszystko zasługa imigrantów.
- Na pewno imigranci trochę pomogli, ale to nieporozumienie. Nie lubię kultury wymówek, łatwych usprawiedliwień. Jeśli nie możesz czegoś zrobić, znajdź inne rozwiązanie. Potraktuj to jako wyzwanie. W Polsce wszyscy mają zawsze wymówki. Czasem mają rację, ale ok, jeśli coś nie działa, poszukaj innego sposobu. I zrób to lepiej.
ZOBACZ WIDEO Niespodziewana porażka AS Roma. Zobacz skrót meczu Atalanta Bergamo - AS Roma [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Tak samo było w Lubinie, gdy zostawał pan szefem Akademii?
- Tak, oczywiście. Cały czas słyszałem, że "brakuje piłek, nie ma boiska, zawodnicy są tacy albo inni". I tak dalej. Pytam: "A co z wami? Może to wy jesteście problemem?". Zmieniliśmy myślenie. Koniec wymówek. Słowo "problem" zmieniamy na słowo "wyzwanie". I nagle okazuje się, że ludzie zaczęli być kreatywni. Mówili: "Spróbujmy tak, albo tak". Wierzę w to, że możesz kontrolować sytuację, kreować, nie czekać aż coś się wydarzy. Poza tym nikt nie martwił się, że jeśli nie będzie miał wyników, zostanie zwolniony. Pilnowałem tego.
Gra na wynik wciąż jest u nas problemem?
- Tak, ogromnym. Nie było łatwo tego zmienić. Kwestia miesięcy, ale dużo rozmów, pokazywania i krok po kroku zaczęliśmy to robić. Ludzie zobaczyli, że to możliwe i co więcej, wyniki i tak same przyszły. Dziś w Lubinie są fantastyczne dzieci, dużo lepsze niż kiedyś, wkrótce to wyjdzie. Jeśli klub zostanie na tej ścieżce rozwoju, następne pokolenie będzie niesamowite. A przecież każdy może tak pracować. Ale musisz mieć wiedzę, i niestety jest to wiedza z zewnątrz, w Polsce jej nie ma.
Taka zmiana nie jest łatwa. Lubin miał szczęście do ludzi, ale nie każdy je ma. Prezes, rodzice, oni zawsze chcą wyników...
- Rozmawialiśmy z rodzicami, wyjaśnialiśmy dlaczego robimy tak, a nie inaczej. Na przykład dlaczego gramy do bramkarza. Ojciec bramkarza nie lubił tego, bo dzieciak popełniał błędy i padały bramki. A my wciąż do niego graliśmy, by utrzymać posiadanie. Jeśli ojciec bramkarza krzyczy; "Nie grajcie do mojego syna", to wtedy pojawia się problem. A to jest norma.
Jak mu wyjaśnić, że postępuje źle?
- Wzięliśmy go do pokoju, włączyliśmy video i pokazaliśmy co, jak i dlaczego robimy. "Żaden trener nie zmieni twojego syna, bo ten popełnił błąd i stracił bramkę. Osobiście tego dopilnuję".
Młody piłkarz musi móc popełniać błędy. Tak pan mówił.
- Tak, bo musi się poprawić, musi zdobyć zaufanie, musi się uczyć. Jeśli boi się błędu i trenera, nie rozwinie się. Czasem jest to takie proste. Dlatego w pewnym momencie zamknęliśmy trening dla rodziców. Czasem mogli wpaść zrobić zdjęcie, obejrzeć mecz. Ale pod warunkiem, że nie krzyczą. To nie jest proste, ale to jedyna metoda.
Większość zaczyna się jednak od trenera.
- Tak, w Polsce nikt nie mówi trenerowi "nie".
Co ma pan na myśli?
- U nas trener pyta piłkarza: "Dlaczego nie poszedłeś na lewą stronę?". "Bo było tam za dużo obrońców". "Ok, dobry wybór". W Polsce trener krzyczy: "Graj na lewo!". To jest ta różnica. Piłkarz nie myśli, jest zbyt duża presja.
Oczywiście rozmawiamy tu na dużym stopniu ogólności.
- Tak, oczywiście. Zmierzam do tego, że trzeba wykształcić nowy rodzaj zawodnika, o otwartym umyśle, podejmującego decyzję, w dorosłym życiu nie bojącego się reakcji tłumów i tak dalej. My, w Holandii, pozwalamy dzieciom myśleć, kreować, decydować.
Ale zanim ta wiedza przyjdzie do małych klubów minie wiele lat. Dlatego chyba tak ważna jest pomoc federacji.
- To oczywiste. Federacja musi pomóc, bo ma dużo większe możliwości. Ma wiedzę i pieniądze na rozwój. Musi mieć wiedzę i ją rozprzestrzeniać. To da "kopa" małym klubom. One bez pomocy federacji nigdy się nie rozwiną w odpowiednim stopniu. Zresztą wiele większych też tego potrzebuje.
Rozmawiał Marek Wawrzynowski