Słowo na niedzielę. Łukasz Piszczek: Łatwiej mają ci, którzy dużo nie myślą

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
To znaczy?

- No bo jak ktoś zawali na boisku, albo poza nim, to chce pokazać później, że to był tylko wypadek przy pracy.

To może róbcie tak przed każdym meczem?

- Bez żartów. Ten incydent na pewno w jakimś stopniu oczyścił atmosferę. Widocznie nadszedł czas, żeby trener przypomniał, jak powinniśmy się zachowywać, czego od nas oczekuje nie tylko podczas meczów, ale w trakcie całego zgrupowania. Dobrze, że koniec końców załatwiliśmy wszystko tak, jak załatwiliśmy.

Czyli jak?

- Wszyscy zawodnicy zostali powołani na mecz z Rumunią.

Mecz z Rumunią był nawet lepszy od tego, w którym wygraliśmy z Niemcami?

- No nie, Niemcy to jednak trochę inna drużyna, nie ta klasa. Nie zapominałbym też o spotkaniu z Irlandią Północną na inaugurację mistrzostw Europy. Wydawało mi się, że jestem doświadczonym zawodnikiem, dużym facetem, a jak wyszedłem na rozgrzewkę, to poczułem, że mam ciężkie nogi.

Przemęczenie?

- Nie, to był stres. Wróciłem do szatni i widziałem, że muszę mocno popracować nad swoją głową, zanim wrócę na boisko i usłyszę gwizdek. Chciałem się skoncentrować, ale wiedziałem, że nie mogę przesadzić z motywacją. Bardzo mi zależało, żeby we Francji chociaż wyjść z grupy, byłem na dwóch poprzednich turniejach o mistrzostwo Europy i wiedziałem, jak wielkim rozczarowaniem był brak awansu do fazy pucharowej. A właściwie - jak wiele wysiłku kosztuje to, by potem sobie wszystko w głowie poukładać. Stresowałem się przed Irlandią Północną, później przed Niemcami chciałem, żeby wszystko fajnie wyszło, ale potem już miałem tylko przyjemność. Chciałbym w takim turnieju grać co dwa lata, po to się trenuje, by brać udział w tego typu imprezach. Mam nadzieję, że mundial w Rosji będzie kolejnym turniejem w mojej karierze, tym razem ostatnim, który pozwoli mi ładnie zakończyć historię występów w reprezentacji Polski.

Powiedział pan - "musiałem popracować nad swoją głową". To znaczy co zrobić?

- Dużo. Od dwóch lat współpracuję z psychologiem Kamilem Wódką. Wcześniej miałem wewnętrzne problemy, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Po tylu latach wyczynowego uprawiania sportu zrozumiałem, że sam nie dam rady, że nie znam metod, które pozwalałyby mi zresetować się po meczu, by przed kolejnym być czystym. Głowa pracowała bez przerwy. Nie potrafiłem się odciąć. Tkwiłem w tym. Myślę, że od współpracy z psychologiem zaczęło się to, że od roku gram na tak wysokim poziomie.

Nie odpowiedział pan na pytanie, jak pracuje nad głową?

- Podstawowym założeniem jest po prostu trening. Wcześniej wiele rzeczy robiłem intuicyjnie. Budowałem swój warsztat, nieźle mi to wychodziło, ale kiedy coś szło nie tak, brakowało mi wiedzy, jak sobie z tym poradzić. Są różne ćwiczenia. Może być jakaś relaksacja, która spowoduje rozluźnienie sztucznie napiętych z nerwów mięśni. Może być wizualizacja.

Słyszałem, że jak się wizualizuje zwycięstwo, to po porażce można zejść z głową jeszcze niżej.

- Wizualizacja nie oznacza tylko myślenia o zwycięstwie. Mam przygotowanych kilka, które pokazują moje konkretne akcje na boisku, wiążą się z odpowiednimi dla danej sytuacji hasłami, które w danym momencie przypominają mi, jak się zachować. To są różne scenariusze. Możesz grać powyżej swojego poziomu, na swoim poziomie, albo poniżej i wtedy, jako zawodnik, musisz sobie w głowie ułożyć rzeczy, zaczynając od najważniejszych.

A co w takim momencie jest najważniejsze?

- Uśmieje się pan pewnie. Nie można zapomnieć, że najważniejsza jest najbliższa akcja. Nieważne czy przegrywasz 0:3 czy prowadzisz 3:0. Trzeba się koncentrować na danej chwili. I trzeba mieć cały czas w sobie pewność, że jesteś się w stanie wygrać z każdym

Odfrunął pan kiedyś? Uwierzył za bardzo w siebie?

- Właśnie nie. I może na tym polegał mój problem. Gdyby mi się to zdarzyło, może łatwiej poradziłbym sobie z wątpliwościami odnośnie siebie. Podobno ci, co za dużo nie myślą o tym, jak sobie poradzić w najbliższym meczu, nie gromadzą w sobie problemów. Łatwiej mają.

Euro było sukcesem?

- Liczyłem na to, że dojdziemy do ćwierćfinału. W rozmowie z "Piłką Nożną" powiedziałem, że to cel, który mnie satysfakcjonuje. Ale napisaliśmy historię w taki sposób, że pozostaje niedosyt. Co prawda odpadliśmy z mistrzami Europy, ale mogliśmy z nimi wygrać w regulaminowym czasie i walczyć dalej. Chce pan się znowu uśmiać?

Proszę.

- "Taka jest piłka". Wiem, uciekam w proste hasła. Zaakceptowałem to, że doszliśmy do najlepszej ósemki, a może kiedyś, jak skończę karierę, to wrócę do tej historii i powiem, co mogło być lepiej.

Karnego nie wykorzystał Jakub Błaszczykowski. Jedna mądra osoba powiedziała mi, że to dobrze, że trafiło na niego, bo on akurat wie, jak podnosić się z kolan.

- Oj, chyba jak nikt inny w naszej reprezentacji. Naprawdę nie miał łatwego życia, taki był jednak przekaz jego książki, że nieważne, jak ciężko jest w życiu, jak trudny jest los, da się z tego wyciągnąć coś dla siebie i zamienić w dobre rzeczy. Na początku myślisz, że właśnie świat się skończył, a później okazuje się, że życie toczy się dalej i trzeba sobie radzić. Kuba często miał pod górkę i sobie poradził. Na samym Euro było mi go żal, żal wysiłku jaki włożył w ten turniej, żal wysiłku, jaki włożyła cała drużyna. Kiedy to on nie strzelił tego karnego, było mi podwójnie ciężko. Tyle że wiedziałem, że się podniesie.

Polacy to dziwny naród. Znienawidzili Błaszczykowskiego za aferę z biletami, kochali po tym, jak nie strzelił karnego...

- Czas i okoliczności mają na to wpływ. Cała ta historia z Euro, z tym, co działo się pół roku przed turniejem, kiedy Kuba nie grał w Fiorentinie, odegrała olbrzymią rolę w postrzeganiu jego roli. Wielu ludzi go skreśliło, niektórzy chcieli, żeby nie jechał do Francji, mówili, że nie zasługuje, bo nie ma rytmu meczowego. A on, wbrew wszystkim przeciwnościom, pokazał, że potrafi wykorzystać ten czas, trenował, a później pokazał klasę. Był jednym z najlepszych zawodników na turnieju, a kibice kochają bohaterów. Kuba strzelił dwa gole, przeszedł bolesną drogę, by znowu wejść na szczyt, i chociaż na koniec nie strzelił karnego, ludziom łatwiej było to wszystko wybaczyć.

Co działo się w szatni po ćwierćfinale? Cicho było?

- Przecież nie powiem, co działo się w szatni. Może byliśmy trochę rozczarowani, po prostu. Wiedzieliśmy, jak ten mecz się układał. Wiedzieliśmy, że Portugalia przeszła przez fazę grupową bez zwycięstwa. Dobrze sobie poradziliśmy z presją, od początku pokazaliśmy, że się nie boimy. Taka porażka po karnych boli bardziej niż 0:3 po 90. minutach. Wtedy przynajmniej wiesz, że byłeś słabszy.

Kiedy kilka lat temu Borussia grała z Bayernem na mecz z Polski przyjeżdżało kilkunastu dziennikarzy, teraz - czterech. Wie pan dlaczego? Bo się przyzwyczailiśmy. Myśli pan, że ktoś kiedyś postawi pomnik trójce z Borussii za to, że szła z przodu i maczetami równała krzaki, żeby innym polskim zawodnikom było łatwiej?

- Arek Milik jest w Napoli, Grzesiek Krychowiak w PSG, a Kamil Glik w Monaco - wszyscy zawdzięczają to ciężkiej pracy. Nikt im niczego nie dał za darmo. Ale rzeczywiście to, jak Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek radzili sobie w Borussii na tamte czasy, nie było takie oczywiste i normalne, dlatego miało oddźwięk. Ludzie szybko przyzwyczajają się do dobrego. Przez trzy lata wspólnej gry w Dortmundzie zrobiliśmy polskiej piłce reklamę. Jeśli ktoś to już docenia, albo doceni w przyszłości, będę się bardzo cieszył.

Rozmawiał w Dortmundzie Michał Kołodziejczyk

Łukasz Piszczek to najlepszy prawy obrońca w historii polskiej piłki?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×