Autobusem linii 688 do wielkiego futbolu. Mała ojczyzna Arkadiusza Milika
Co by było, gdyby nie "Moki"?
Wszystko dlatego, że rozpoczynając naukę w podstawówce, chłopak regularnie trenował już w Rozwoju. A to nie było łatwe logistycznie, skoro od mieszkania w Tychach do stadionu w Katowicach jest 25 kilometrów. Tu nieocenioną rolę odegrał Mogilan, dobrze zapowiadający się piłkarz, trzecioligowiec, przyjaciel Łukasza, dobry duch okolicy. Był górnikiem w kopalni Wujek, ale z racji tego, że był również piłkarzem Rozwoju, nie musiał spędzać wielu godzin na dole. Około godziny 15 był już wolny, wsiadał w samochód, wracał na "enkę", brał małego Arka i wiózł na trening.
Zajęcia były świętością, dlatego w sytuacji, w której z jakiegoś powodu Mogilan nie miał do dyspozycji samochodu, wsiadał w autobus, wracał z kopalni na osiedle w Tychach, na przystanku Dmowskiego w biegu oddawał matce Arka torby z zakupami i ciuchami z kopalni, zabierał młodego do autobusu, i jechał z powrotem do Katowic. Mama piłkarza odnosiła torby do domu przyjaciela rodziny, mieszkającego w wielopiętrowym bloku kilkadziesiąt metrów od Milików. Autobus linii 688 jechał na katowicki Brynów. To miejsce, w którym Milik spędził dużą część swojego młodzieńczego życia.
Mimo dużej różnicy wieku Mogilan stał się przyjacielem Arkadiusza. Młodzieniec zaczął u niego spędzać więcej czasu niż w domu - wspólne oglądanie meczów, analizy, dyskusje na temat futbolu. "Moki" przy zawodniku jest do dzisiaj - doradza przy podejmowaniu najważniejszych decyzji, analizuje występy, pilnuje, żeby gwiazda Napoli nie odleciała i wciąż twardo stąpała po ziemi. W początkowej fazie gry w Ajaksie Amsterdam mówiło się, że to Adam Nawałka odegrał decydującą rolę w odbudowaniu piłkarza, a prawda jest taka, że stał za tym w równym stopniu wspierający go Mogilan. Jest w zasadzie częścią rodziny. Nawet po przeprowadzce z "enki" do Katowic panowie mieli mieszkania na tym samym osiedlu.
ZOBACZ WIDEO Jacek Magiera: Potrzebujemy "resetu" przed starciem z Ajaksem (źródło: TVP SA)Zgubiony "Aro", zgubiony Lennox
Początki samodzielności młodego piłkarza nie były najłatwiejsze - jeden z pierwszych wyjazdów do Katowic bez asysty dorosłego skończył się alarmem i ogłoszonymi poszukiwaniami. Milik miał jechać z dziecięcą drużyną Rozwoju na mecz, zbiórka była jak zawsze - na stadionie. - Na odpowiednim przystanku miał wysiąść z autobusu, pokonać drogę zajmującą dziesięć minut na piechotę i tam wsiąść z resztą zespołu do autokaru - wspomina starszy brat zawodnika. Cała drużyna zjawiła się o czasie, a Milik - przepadł jak kamień w wodę. Zdenerwowany Mogilan zadzwonił do starszego brata z pytaniem, gdzie się podział Arek.
- Od razu ruszyłem w drogę do Katowic, objechałem wszystkie przystanki autobusowe, nigdzie go nie było. Autobus wyjechał ze stadionu bez Arka, a ja ze Sławkiem jeździliśmy po całym mieście i go szukaliśmy. Po jakimś czasie wpadliśmy na pomysł, żeby zadzwonić na stadion w Imielinie, gdzie miał być rozegrany mecz. Kierownik obiektu powiedział, że Arek normalnie biega po boisku. Później okazało się, że autokar wyjeżdżając z okolic Rozwoju przypadkowo odnalazł zgubę, trener zabrał go na mecz, ale nam o tym nie powiedział. Młody grał, a ja z "Mokim" jeździliśmy po Katowicach i prowadziliśmy akcję poszukiwawczą - wspomina brat piłkarza.