Łukasz Milik: Nie potrzebujemy wzorowania się na zachodnich akademiach

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta

Czyli wszystkie dyskusje o złych warunkach do pracy z dziećmi to pic?

- Nie wszystkie, ale w Polsce lubimy się porównywać do Niemców czy Hiszpanów, później kopiujemy od nich gotowe rozwiązania. A to nie ma szans powodzenia, bo nie mamy mentalności, jak w innych krajach. Jesteśmy narodem, który szybko zadowala się tym, co ma. Jeśli zawodnik wygra 2:0, cieszy się, że wygrał 2:0. A jeśli młody Niemiec wygra 2:0, to w przyszłości zrobi wszystko, żeby wygrać 5:0. Bo oni dążą do doskonałości. Niemieckiemu dzieciakowi nie trzeba cały czas przypominać, że musi skupić się na pracy. A my musimy na to zwracać uwagę, bo koncentracja szybko ucieka naszym podopiecznym. Musimy te dzieci naciskać, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Mobilizować, przypominać, po co przyszły na trening, tak organizować zajęcia, żeby dziecko jak najwcześniej złapało bakcyla, zakochało się w pracy. To jest absolutna podstawa do osiągnięcia sukcesu w przyszłości.

Łukasz Milik w swoim biurze na stadionie Górnika Zabrze. Łukasz Milik w swoim biurze na stadionie Górnika Zabrze.
Problem więc tkwi w głowach?

- Robert Lewandowski na jakich boiskach się wychował? Z jakimi trenerami pracował? Zagranicznymi? A Arek Milik na jakich boiskach się wychował? Realizował treningi pochodzące z hiszpańskich konspektów? Materiały z Zachodu czy zagraniczni trenerzy nie są nam niezbędni. W Polsce, wiadomo, brakuje pieniędzy, czasem dobrych warunków do przeprowadzania zajęć, ale od narzekania to się nie zmieni. Nam też marzy się baza z prawdziwego zdarzenia, dlatego podjęliśmy w tym względzie pewne działania. Tymczasem trzeba sobie radzić z tym, co mamy pod ręką, zakasać rękawy i zapieprzać. Szukamy dziury w całym, a nie potrafimy spojrzeć prawdzie w oczy, że problem tkwi w nas i w naszej mentalności. Tu chodzi o skupienie na celu, zaszczepienie w młodych chłopcach etosu ciężkiej pracy. I takie jest motto naszej szkółki.

Takie wnioski wyciągnął pan z obserwacji rozwoju kariery swojego brata?


- 70 procent tego, co chcę przekazać w akademii Górnika jest wynikiem dokładnej obserwacji rozwoju Arka. Byłem przy nim od zawsze, od pierwszego treningu w wieku sześciu lat. Jest idealnym przykładem na to, że można się zadowolić w połowie drogi namiastką sukcesu, ale równie dobrze można zacisnąć zęby, jeszcze ciężej pracować i dojść bardzo daleko. Każdy ma trudniejsze momenty, pojawia się zwątpienie i wtedy można odpuścić. Ale można też się zawziąć, jak Arek właśnie. W naszym przedszkolu stawiamy go za wzór.

Jakie błędy popełniano w jego czasach?

- Na przykład wtedy zbyt dużo w procesie szkolenia było rywalizacji, nacisku na wynik. Wytwarzana była zbyt duża presja. Żaden trener nie potrafił się przyznać do błędu, po porażce podać ręki, porozmawiać z drugim szkoleniowcem. Nie będę również ukrywał, że w tamtych czasach Sławek Mogilan (trener Arkadiusza Milika w młodzieżowych zespołach Rozwoju Katowice - przyp.red.) starał się Arka prowadzić trochę innym systemem. Gdyby szedł polskim systemem szkolenia, który obowiązywał w tamtych czasach, to nie wiem, czy dzisiaj mój brat byłby w miejscu, w którym jest. Nie jeździł na wszystkie kadry wojewódzkie, zadecydowaliśmy, że trzeba dać mu trochę wytchnienia.

Okazało się, że mieliście rację.

- Przez nadmiar meczów i zbyt duże obciążenia wiele talentów przepadało, zajeżdżano tych chłopaków. Każdy czegoś od nich wymagał: trener w klubie wymagał, trener w kadrze województwa, trener kadry narodowej, rodzic, menedżer, dochodziły testy w klubach. Wiele talentów w wieku 15 lat było wypalonych. Przykładów jest bardzo dużo. Jeden chłopak jeździ dzisiaj w firmie kurierskiej, drugi walczy w MMA, trzeci się tatuuje, a czwarty miał tak pozrywane więzadła, że nie może normalnie chodzić. System tych chłopaków wypluł, choć byli talentami porównywalnymi do Arka.

Gdy patrzy pan na trenujące dzieciaki w grupach waszego przedszkola, widzi pan wśród nich chłopców, którzy przypominają Arka z dzieciństwa?

- Oczywiście, jest u nas kilka brylancików, chłopaków, którzy wiele się od mojego brata nie różnią, ale to jest na tyle wczesny okres, że przed nimi gigantyczna wręcz droga do przejścia, żeby zostać profesjonalnym piłkarzem. Największym problemem są rodzice, którzy takich chłopców często niszczą, nakładają na nich presję. Wtedy naszą rolą jest podbudowanie dzieciaka, przekazanie mu pozytywnych emocji, a na uboczu postawienie rodzica do pionu. Wychowanie rodzica jest równie ważne, jak wychowanie dziecka. W całej układance ma to niebagatelne znaczenie. Trzeba im mówić, co jest dobre dla ich pociechy, a czego mają nie robić. Bez tego prosta droga do zabicia w dziecku pasji.

Co jest waszym głównym celem?

- W najmłodszych rocznikach: zrobienie z adepta dobrze ułożonego człowieka, uśmiechniętego, wiedzącego, co to koleżeństwo, przyjaźń, ale także ciężka i sumienna praca, co zaprocentuje w dorosłym życiu. A czy piłkarza? Tego nikt z nas nie wie, to zbyt wczesny etap rozwoju. Możemy wzbudzić w nim miłość do piłki, pasję, pokazać mu dobre wzorce, odpowiednie zachowanie. Natomiast od strony klubu założenie Piłkarskiego Przedszkola miało na celu utworzenie całościowej struktury w akademii. Za dwa lata Górnik będzie miał zawodników począwszy od czterolatków aż do seniorów, miejmy nadzieję, że w ekstraklasie.

Kiedyś było trenerom łatwiej, bo gra w piłkę była powszechną zabawą młodych chłopców. Teraz nie jest to chyba tak oczywiste, co przekłada się na proces szkolenia.

- Prezes Zbigniew Boniek, chyba w wywiadzie z panem, powiedział, że kiedyś dziecko do klubu przychodziło gotowe, wychowane i wyszkolone przez podwórko, a teraz tego nie ma. I ja to potwierdzam. Dzieci, które do nas przychodzą, w większości nie potrafią nic, musimy je uczyć od zupełnych podstaw. Na przykład tego, że jak się przewróci, to nie może płakać pół treningu, tylko trzeba grać dalej. Albo poprawnego biegania, upadania… Orientacja na sport w dzisiejszym społeczeństwie jest tragiczna, widzę to nawet po moim osiedlu, na którym wychowałem się i ja, i Arek. Kiedyś dzieciaki w piłkę grały tam non stop, teraz jest cisza.

Fakt, że w ostatnim czasie tyle mówi się o szkoleniu, będzie miał według pana przełożenie na realne działania i rzeczywistość?

- Już ma. Jeszcze do niedawna trenerzy starszej daty naśmiewali się z młodych szkoleniowców pracujących z dziećmi. Mówili, że trener jest tam potrzebny tylko do wiązania sznurówek i pomocy przy sikaniu. A to jest absurdalne podejście. Trenerzy w grupach cztero- czy pięciolatków wykonują kawał świetnej roboty. Proszę zauważyć, że dzięki temu trenerzy zajmujący się odrobinę starszymi rocznikami, dajmy na to dwunasto- trzynastolatkami dostają do drużyn zawodników po dziesiątkach turniejów, meczów i obozów, czyli przygotowanego, znającego podstawy rzemiosła.

Jest pan zwolennikiem wprowadzenia certyfikacji akademii?

- Każda akademia powinna być oceniona w sposób jawny przez komisję, która na bazie wytycznych nadawałaby konkretną ilość gwiazdek. Pod uwagę brane by były warunki, w jakich szkolą się dzieciaki, praca trenerów, liczebność grup - tak naprawdę wszystko, co wpływa na jakość szkolenia. To nadawałoby najlepszym akademiom renomy, poza tym zachęcało do jak najlepszej pracy. Każda akademia chciałaby mieć tych gwiazdek jak najwięcej, a do tych najlepszych, najwyżej ocenionych trafialiby, przynajmniej w założeniu, najlepsi zawodnicy. Całemu środowisku powinno zależeć na przejrzystości. Teraz opinia krążąca w środowisku o danej akademii wynika jedynie z osiąganych wyników na turniejach bądź w ligach, albo z tego, co mówią o niej rodzice. A to nie jest obiektywne. Dlatego gwiazdki byłyby wyznacznikiem, kto w jaki sposób pracuje i ile jest w tym realnej jakości.

Paweł Kapusta

Czy akademie piłkarskie w Polsce powinny być poddawane cyklicznemu procesowi certyfikacji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×