Roman Kosecki: Za takie traktowanie jak Krychowiaka wybiłbym frajerowi zęby

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Wycofał się pan.

- Czas pokazał, że powinienem oddzielić politykę od sportu. Takie były wobec mnie zarzuty. Chociaż od ludzi, z którymi rozmawiałem w związku, nie odczuwałem niechęci. Traktowano mnie jak piłkarza a nie polityka. Czasy są gorące, to mogłoby kolidować. Też trzeba mieć jaja, by się w pewnym momencie wycofać.

Ktoś to panu zasugerował?

- Ustąpienie ze stanowiska wiceprezesa PZPN-u i MZPN-u to była moja decyzja. Jestem zaangażowany politycznie jeszcze co najmniej trzy lata.

Tak jest panu lepiej?

- Ostatnio żyłem na wariackich papierach. Poseł na sejm, wiceprezes PZPN oraz MZPN i prezes akademii "Kosa Konstancin", gdzie jest 200 dzieci. Mało mnie było w domu, trzeba było zwolnić. Kontaktuję się cały czas z kolegami z PZPN-u, jestem jeszcze w zarządzie MZPN-u. Wszystko obserwuje i patrzę, czy to, co nam się udało wykonać przez cztery lata, dziś dobrze prosperuje.

I jak to wygląda?

- Niestety mam wiele zastrzeżeń. Niepokoi mnie to, że nie stosuje się uchwał, które zostały podjęte przez PZPN. Jest szesnaście województw, ale nie w każdym prezesi związków i trenerzy przestrzegają zasad, jakie wprowadziliśmy. Chodzi mi o reformę rozgrywek dzieci i młodzieży, szczególnie o unifikację, czyli uproszczając: na jakich należy grać boiskach, jakimi piłkami, po ilu itp.

Proszę rozwinąć.

- Nie wszędzie młodzież rozwija się zgodnie z zaproponowanym przez nas cyklem. Czasem młodzież gra na większe bramki niż powinna. Mówiąc w skrócie: zamiast rywalizować na bramki o rozmiarach 1,55 na 3 metry, to przechodzi się od razu na rozmiary 5 na 2 m. Zamiast grać po czterech, robi się to po siedmiu. No bo łatwiej. Zamiast grać dwa lata po dziewięciu, skraca się ten czas do półtora roku. Po coś ta reforma była. Przeprowadziliśmy badania, żeby dostosować warunki do etapu rozwoju dziecka. Żeby na początku w polu grało mniej zawodników, ale po to, by chłopcy mieli częstszy kontakt z piłką i poprawiali wyszkolenie techniczne. Albo żeby chłopak, który ma 1,30 cm wzrostu, nie stawał od razu na dużej, ligowej bramce. To wszystko dla dobra dziecka, nie trenera. Jeżdżę na wiele turniejów i widzę, jak trenerzy chcą oszukać etap wyszkolenia juniora. To jakby siedmiolatka wrzucić do liceum. Szabelką na czołg i lecimy do przodu... Jest uchwała, ale są baronowie, "myśliciele". Oczekuje ostrej i zdecydowanej reakcji PZPN.

To w związku nikt tego nie pilnuje?

- Zauważyłem, że jak mówię o piłce dzieci i młodzieży, to ludzie po kilku minutach już się wiercą, ziewają, nudzą. Wszystkich interesuje piłka seniorska. Chętniej chodzi się na seniorów z B klasy niż na juniorów. Trzeba powiedzieć to stanowczo: ma być robione tak, a nie inaczej. Systematycznie i rzetelnie. To powinno wyglądać tak, że po rozmiarze bramek, liczbie zawodników w polu, ma pan wiedzieć, jaki rocznik gra na danym boisku. Automat. PZPN musi być bezwzględny i kontrolować wojewódzkie związki. Wiem, że teraz od rozgrywek wiosennych ma być stanowcza reakcja PZPN na wszelkie próby pomijania uchwał.

Jeżeli rozmawiamy już o szkoleniu, to głównymi hamulcowymi rozwoju dzieci są też często rodzice, którzy zniechęcają swoje dzieci do gry, krzycząc na nie podczas meczu. Pan też nie zawsze świecił przykładem - kiedyś zabrał sędziemu gwizdek i kazał, mówiąc delikatnie, zejść mu z boiska.

- Moja Kosa Konstancin grała wtedy z Piasecznem. Derby rocznika U-15. Nie było sędziego, zadzwoniłem do związku i przysłali chłopaka z okolicy, z Konstancina, przyjechał na rowerze. Niestety podczas meczu było dużo negatywnych emocji. Rodzice niemal szarpali się między sobą obok boiska, chłopcy prawie skakali sobie do gardeł. To, co rodzice krzyczeli do niego i zawodników... No szkoda słów. Sędzia tego nie kontrolował. Zareagowałem. Sytuacja kuriozalna. Zrobiłem źle, poniosłem karę. To, co zrobiłem, było karygodne. Wiem o tym, ale szczerze, to uważam, że gdybym nie interweniował, to chłopcy by się pobili i byłby jeszcze większy skandal. Mecz był tragedią. Wybrałem mniejsze zło, choć nie powinienem.

Dziś jest pan spokojniejszy?

- Staram się, pilnuję się. Oglądam czasem nagrania z meczów Kosy Konstancin i zwracam uwagę na swoje zachowanie. Jestem człowiekiem impulsywnym, sam się czasem za głowę łapię, co ja robię. Ale myślę, że się poprawiłem.

A jak to wygląda w przypadku trenerów i rodziców?

- To złożony problem. Sędziowie się uczą na dzieciach, które też się uczą. Rodzice tego czasem nie rozumieją, trenerzy też. W meczach juniorów w ogóle nie powinno chodzić o wynik. A wygląda to tak, że przez godzinę rodzic wylewa na dziecko pomyje, do tego czasem włączają się trenerzy. Od samego początku tworzenia grupy trener nie może sobie dać wejść na głowę. To też podkreślam w swojej akademii. Szkoleniowiec nie powinien bratać się z rodzicami, grillować z nimi. Z drugiej strony czasem i sędziowie dolewają oliwy do ognia. Przyjeżdżają nieprzygotowani, prosto z niższych lig i nie wiedzą na przykład, jaką piłką grać, mylą piątkę z czwórką, czy wykonanie autu: nie wiedzą, czy chłopak ma to robić ręką czy nogą. Pytają się czasami rodziców...

Jak rozwiązać problem?

- Myślę, że do pewnego momentu dzieci w ogóle nie powinny rozgrywać meczów ligowych, o punkty, tylko okazyjnie uczestniczyć w turniejach oraz spotkaniach kontrolnych. Czasem się lepiej wycofać, złapać radość z gry, a nie ciągle przegrywać i dostawać po głowie od ludzi z boku. Niekiedy widzę po dzieciakach duże zniechęcenie, bo przez całą otoczkę tracą motywację. Ich głową jest trener, który ma im to wytłumaczyć i dodatkowo wychować rodzica. W cudzysłowie.

Niedawno po jednym z meczów dwunastolatków ostrych słów nie szczędził sędziemu Marcin Mięciel.

- Śmieję się, że ja, Marcin i Piotr Mosór moglibyśmy stworzyć trójkę sędziowską. Podobnych sytuacji w tamtym dniu w Polsce odbyło się pewnie kilka. Musimy nad sobą pracować, uspokajać się. Nagłośnienie problemu na pewno sprawi, że ludzie będą się bardziej kontrolować. Jak zawodnik widzi, że krzyczy rodzic, trener to i on się wydziera. Trzeba zachować zimną krew. Waszym zadaniem jest pisać o tym.

Pan ma pomysł na rodziców?

- W Konstancinie mam specjalne miejsce dla rodziców, z kawą, herbatą, parasolem. I chcę, by rodzice czekali na dzieci właśnie tam. Wyobraźmy sobie taką sytuację: rodzic idzie z dzieckiem na korepetycje z języka polskiego. Siedzi na krześle obok i co chwilę włącza się do zajęć, ma pretensje do dziecka, że źle mówi, a do nauczyciela, że źle uczy. W takich warunkach niczego się człowiek nie nauczy.

Rozmawiał Mateusz Skwierawski

Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy Roman Kosecki byłby dobrym prezesem PZPN?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×