Władysław Żmuda: Piłkarz, który za komuny postawił się milicji i wojsku

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Tymczasem nie tylko zagrał, ale i oczarował. W meczu z Argentyną fantastycznie wyłączył z gry Mario Kempesa, który cztery lata później sięgnął po koronę króla strzelców. W starciu z Włochami powstrzymał Giorgio Chinaglię, świetnego napastnika Lazio, ówczesnego króla strzelców Serie A (24 gole). Był on tak bezradny, że trener, Feruccio Valcareggi, zamienił go na Roberto Bonisegnę, piłkarza Interu Mediolan, wicekróla strzelców ligi włoskiej. Również on odbił się od skały. I właściwie Górski nie potrzebował już kolejnych dowodów na to, że postawił na właściwego konia.

Żmudzie był ten turniej potrzebny. Miał w tym czasie problemy w klubie. Nie chciał grać w Gwardii. W ogóle nigdy nie chciał trafić do Warszawy.

Urodził się w Lublinie jako czwarty i ostatni z rodzeństwa. Miał dwóch starszy braci i siostrę. Ojciec zajmował się szyciem czapek, matka prowadziła dom. Zajmowali dwa pokoje w starej kamienicy. W sumie mieszkały tam cztery rodziny, które czasem spotykały się we wspólnej kuchni. Lubelska klasa średnia z lat 50. Nie za bogato, nie za biednie.

W 1966 roku, w Lublinie zorganizowano turniej drużyn szkolnych. Zjawili się oczywiście trenerzy lubelskich klubów, dla których była to doskonała okazja do wyszukania talentów. Ówczesny trener Motoru, będący świeżo po kursie Stanisław Świerk, wypatrzył chłopca. Nie ujmując nic trenerowi, zwrócenie uwagi na chłopaka nie było jakiś specjalnym sukcesem, bo wyróżniał się w tym czasie jak Pałac Kultury na tle domków szeregowych. Dlatego pewnie reprezentował swoją szkołę zarówno w piłce nożnej, jak i w koszykówce.

- W wieku trampkarza byłem tak wysoki, że aż wstydziłem się grać z takimi małymi - śmiał się Żmuda.

Na zdjęciu Motoru Lublin, mistrzów Polski juniorów z 1971 roku, stoi, na pierwszy rzut oka, kilku chłopców i jeden chuderlawy mężczyzna w koszulce z Białym Orłem. Ale dokładniejsza analiza zdjęcia pokazuje, że to też chłopiec, tyle że znacznie wyższy. Z dzisiejszej perspektywy może to śmieszne, bo w sumie ma 187 centymetrów wzrostu.

Miał jeszcze 18 lat, gdy wyjechał na mistrzostwa Europy do lat 19 do Hiszpanii. W kadrze znalazł się w ostatniej chwili, ale był w tej drużynie piłkarzem numer 1. Zaraz po turnieju po młodych ustawiła się kolejka chętnych trenerów i prezesów, ale Żmuda miał w tym czasie inne zmartwienia. Wyjechał do Jeleniej Góry, gdzie mieszkała jego miłość. Najbliższym poważnym klubem było Zagłębie Wałbrzych i tam zgłosił się na treningi. Ale jego klub, Motor Lublin, postawił veto. Albo Gwardia, albo roczne zawieszenie. A więc niechętnie, ale ofertę przyjął. Trafił do warszawskiego klubu, który mu nie pasował, ale bez którego może nigdy nie zrobiłby tak wielkiej kariery. Przecież ze składu U-19, który w Barcelonie sięgnął po trzecie miejsce w Europie, jako jeden z dwóch znalazł się w kadrze na mundial. Przy czym Zdzisław Kapka pojechał po naukę, a Żmuda po to by grać.

Gwardia zachowała się dobrze. Młodemu zawodnikowi dała dwupokojowe mieszkanie i przyznała wysokie stypendium. A przecież nie zawsze tak bywało. Równie dobrze mogli go upić i wsadzić za kierownicę, a potem szantażować. Nie takie rzeczy widziano przy Racławickiej w Warszawie. Tymczasem nawet jego dziewczynę Marię ściągnięto z Jeleniej Góry i od razu znalazła się dla niej praca. W administracji stadionu. Młodzi mieli więc siebie na wyciągnięcie ręki.

A jednak uciekł.

- Ja się w Warszawie zawsze właściwie źle czułem. Do Gwardii przyszedłem bardziej z przymusu niż z wyboru i właściwie nigdy nie byłem z klubem emocjonalnie związany - opowiadał Żmuda w rozmowie z "Piłką Nożną". Po prostu spakował się i wyjechał na Dolny Śląsk. Wiązało się to sytuacją rodzinną jego dziewczyny (wkrótce żony). Jej brat, 28-letni, podczas kąpieli zatruł się czadem, stracił przytomność w wannie i utonął. Rodzice potrzebowali wsparcia.
Jeszcze przed mundialem Żmuda złożył podanie o zwolnienie z Gwardii, i myślał, że wszystko pójdzie gładko, tym bardziej, że po mistrzostwach był fetowany na ulicach stolicy wraz z kolegami.

- Działacze Gwardii zaczęli, delikatnie mówiąc, "faulować". Dopiero wtedy zrozumiałem, jak, mimo sukcesów na mistrzostwach, dobrej prasy i popularności, niewiele znaczę - opowiadał.

6 lipca, jak się okazało, rozegrał swój ostatni mecz w 1974 roku. Polska wygrała z Brazylią 1:0 w spotkaniu, którego stawką było 3. miejsce mistrzostw świata w RFN. Do dziś to największy sukces polskiej piłki.

Dokładnie dwa miesiące po tym meczu, a więc 6 września 1974 roku, Władysław Żmuda złożył podanie o przyjęcie go w szeregi WKS Śląsk Wrocław. Z milicji do wojska, a więc z deszczu pod rynnę. A że resorty za sobą nie przepadały, Gwardia chciała na siłę wcielić piłkarza do jednostki specjalnej. Wojsko wygrało starcie.

Na następnej stronie - jak Żmuda wykiwał wojsko z pomocą... generała Jaruzelskiego i jak wplątał się w najgłośniejszą polską aferę piłkarską
Kto jest najlepszym środkowym obrońcą w historii polskiej piłki?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×