Szymon Mierzyński: Zamiast odejść, Arsene Wenger rozmienia własną legendę na drobne (komentarz)

Getty Images / Paul Gilham / Na zdjęciu: Arsene Wenger
Getty Images / Paul Gilham / Na zdjęciu: Arsene Wenger

"Enough is enough, time to go" - transparent z takim napisem trzymał w trakcie meczu z Chelsea jeden z kibiców Arsenalu. Temperatura wokół Arsene'a Wengera osiągnęła punkt wrzenia, ale on sam nie potrafi wyczuć właściwego momentu, by odejść.

- Nic się nie zmieniło, Arsenal nadal nie wygrał żadnego trofeum - tak mówił latem 2013 roku Jose Mourinho, tuż po swoim powrocie do Chelsea, gdy go spytano, co się zmieniło od momentu zakończenia jego pierwszej kadencji na Stamford Bridge. Francuz i Portugalczyk nigdy się nie lubili, ten pierwszy lubi docinać starszemu koledze po fachu, ale to zdanie - choć dziś już nieaktualne - było dla Arsene'a Wengera wyjątkowo dobijające, bo obrazowało jego wieloletnią niemoc.

2003/2004 - to sezon, w którym Arsenal wywalczył ostatnie jak dotąd mistrzostwo Anglii - trofeum zaliczane do tych najcenniejszych. Później było już fatalnie. Przez lata wyśmiewano serię Kanonierów bez jakiegokolwiek sukcesu, przerwaną dopiero w 2014 roku zdobyciem Pucharu Anglii. Później ten sukces londyńczycy jeszcze powtórzyli, dwa razy dorzucili Tarczę Wspólnoty i tyle - w ciągu całej dekady!

Trudno sobie wyobrazić, że w jakimkolwiek innym klubie z czołówki Premier League Francuz uchowałby się tak długo, tak niewiele wygrywając. Ci, którzy go bronią, często używają argumentu o budowie Emirates Stadium, która generowała ogromne koszty i ograniczała transferowe możliwości klubu. Trzeba Wengerowi oddać, że w tej niełatwej rzeczywistości potrafił się odnaleźć i utrzymywał zespół w ścisłej czołówce, nie przeznaczając, tak jak inni, ogromnych sum na transfery.

Jednocześnie trzeba sobie zdać sprawę, że ta linia obrony byłaby dobra raczej dla księgowego, a nie trenera. Arsenal nie jest drużyną na dorobku, pozbawioną gwiazd i mogącą liczyć tylko na jednorazowe przebłyski - jak Leicester City w ubiegłym sezonie (swoją drogą brak mistrzostwa właśnie w tej edycji, gdy kilku największych rywali zawodziło, też był bolesną porażką Wengera). Arsenal jest klubem globalnym, mającym niemałe ambicje, które od ponad dziesięciu lat nie są nawet w części zaspokajane.

ZOBACZ WIDEO Tylko remis Anderlechtu z Lokeren - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Francuz zdaje się tego nie rozumieć. Od 1996 roku konsekwentnie budował swoją legendę, by w pewnym momencie zacząć ją trwonić i rozmieniać na drobne. Takich szkoleniowców się nie wyrzuca, a raczej oczekuje, że sami wyczują właściwy moment na odejście. Tę umiejętność miał Alex Ferguson, którego wielu kibiców Manchesteru United chętnie widziałoby na ławce do dziś. Nie posiadł jej niestety Wenger, który widzi przecież twarze sfrustrowanych fanów, transparenty z niewybrednymi hasłami na swój temat, a czasem musi nawet wysłuchiwać pretensji - jak w 2015 roku, po meczu z Southampton, który Kanonierzy przegrali 0:2, a jeden z ich sympatyków zbiegł z trybuny na boisko tylko po to, by wykrzyczeć w kierunku Francuza wszystko, co mu leży na wątrobie.

Są jeszcze piłkarze. Tu problem Arsenalu jest największy i nie zniknie od razu po odejściu Wengera. Ten zespół oduczył się wygrywania i jest kruchy mentalnie. Trudno się temu zresztą dziwić. Każdy, komu od lat się coś nie udaje, zacznie w końcu wątpić w samego siebie. Widać to w wielu meczach, a po raz ostatni ta przypadłość objawiła się w sobotnich derbach z Chelsea (1:3). Kanonierzy zaczęli je dobrze, ruszyli do ataku, lecz wystarczyła utrata jednego gola i wszystko posypało się jak domek z kart. W tym miejscu warto zresztą wrócić do jesiennego starcia, które Arsenal wygrał 3:0, i prześledzić drogę, jaką przebyły obie drużyny. The Blues przeszli totalną metamorfozę i dziś są nie do zatrzymania, a z siły Kanonierów nie zostało nic. Taki scenariusz powtarza się co roku. Zazwyczaj start jest dobry, niejednokrotnie ekipa Wengera jest liderem, ale gdy nadchodzi moment, w którym zwycięstwa są najbardziej potrzebne, wszystko zaczyna pękać. Zatrzymanie tego trendu nie będzie łatwe, bo trwa on bardzo długo i utrwalił się już w głowach zawodników.

Ray Parlour - legenda Arsenalu, piłkarz, który spędził w klubie 12 lat - uważa, że zastąpienie Wengera nie będzie łatwe, bo na rynku brakuje odpowiednich kandydatów. To dość kontrowersyjna teoria. Skoro w ostatnim czasie Liverpool sięgnął po Juergena Kloppa, Chelsea po Antonio Conte, a Manchester City po Pepa Guardiolę, to dlaczego problem ze znalezieniem klasowego menedżera miałby dotyczyć akurat Arsenalu?

W kontekście pracy w Londynie często wymienia się nazwisko Eddie'ego Howe'a z AFC Bournemouth. To nie jest jednak kandydatura przekonująca. Arsenal nie potrzebuje szkoleniowca, dla którego angaż na Emirates Stadium będzie spełnieniem marzeń, lecz doświadczonego człowieka sukcesu, który przede wszystkim odbuduje psychikę piłkarzy i w ten sposób wzniesie ich na wyższy poziom. Tylko wówczas skończy się era ciągłego niedosytu i frustracji. Czy może ją przerwać Wenger? Francuz kluczy od ponad dziesięciu lat, ale Świętego Graala dotąd nie znalazł i chyba nikt już nie wierzy, że jeszcze mu się to uda.

Szymon Mierzyński

Komentarze (3)
avatar
Piotr Kubiś
5.02.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Pani Szymonie, pan się zajmie czymś innym. 
avatar
Mateusz Gomółka
5.02.2017
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Muszą ściągnąć Diego Simeone.
Jedyny rozsądny wybór dla Arsenalu.
No i oczywiście kupić napastnika z najwyższej półki