Piłkarz Roku 2016. Robert Lewandowski: Zrobiliśmy wielkie halo w Europie

Piłka Nożna
Piłka Nożna
A zdarzyło się już, że po treningu razem z Holendrem poszliście na kawę albo piwo?

- Tak, choć Arjen też jest osobą rodzinną - zdarzyło się. To fajny gość, z którym można miło pogadać.

Za tobą kolejny udany rok, ale są też powody do niedosytu, nawet na niwie klubowej. Domyślam się, że goleador na twoim poziomie ściga 50 bramek w roku i zwycięstwo w finale Ligi Mistrzów. A tego zabrakło.

- Wiadomo, to jest wielka sprawa, ale moje podejście się zmieniło - jak się uda, to się po prostu uda. Natomiast wcześniej chciałem dokonać tego za wszelką cenę, przez co bywałem za bardzo spięty.

Mówisz o 50 golach, czy triumfie w Champions League?

- O Lidze Mistrzów. To czy strzelę 50, 49, czy 55 bramek nie ma żadnego znaczenia; to są tylko liczby. Mam nadzieję, że przyjdzie ten czas, kiedy wygram Champions League, ale już się nie napinam. Wiem bowiem, że nie ma sensu. Wolę się skupić na tym, co trzeba zrobić, jaką pracę wykonać.

W przestrzeni publicznej ukazała się przypisywana tobie ocena trenerów. Naprawdę Carlo Ancelottiego cenisz wyżej od Pepa Guardioli?

- Nie, po pierwsze, to dwaj zupełnie różni ludzie, dwaj różni trenerzy, każdy ma jednak swoją ideę, i pracuje inaczej. Nie ma: ten lepszy, ten gorszy; nigdy czegoś takiego nie powiedziałem. Staram się od każdego trenera czerpać to, co ma najlepszego i robić postępy. Bo tylko to jest ważne.

Włoch i Katalończyk są różni, ale mają też wspólny mianownik. To znaczy bardzo mocno eksploatowali Lewandowskiego. Nie czujesz się zmęczony? A może po prostu potrzebujesz aż tylu minut na boisku?

- Przerwa zimowa w Bundeslidze powoduje, że człowiek może odpocząć i zregenerować się, jest przecież dłuższa o tydzień, a nawet dwa niż w innych czołowych ligach w Europie, co oczywiście ma duże znaczenie. Z drugiej strony - czasami odpoczywam też w trakcie rozgrywek, nie jest przecież tak, że w każdym meczu gram po 90 minut. W Pucharze Niemiec w jednej rundzie nie wystąpiłem w ogóle, i pewnie teraz będzie podobnie. Raz na jakiś czas dobrze jest zresztą zobaczyć z boku, jak wygląda nasza gra. Generalnie jednak jestem przygotowany na duży wysiłek. Dla mnie to żadna nowość, nie mam problemów, żeby grać tyle meczów i minut co sezon.

Z finałów Euro we Francji wróciłeś z niedosytem?

- Na pewno. Jeśli gra się w ćwierćfinale mistrzostw Europy i przegrywa po rzutach karnych, po zaledwie jednym niewykorzystanym, niedosyt musi ci towarzyszyć. Trudno przecież nie zastanawiać się, czy wcześniej nie trzeba było bardziej zaryzykować, i nie czekać na serię jedenastek. Może wtedy wystąpilibyśmy w półfinale? A wówczas wszystko mogłoby się już zdarzyć. Dlatego nie ma sensu ukrywać, że nikt z drużyny nie wrócił do domu z takim poczuciem, że zrobiliśmy coś ponad normę. Raczej z takim, że mogliśmy zrobić jeszcze więcej, bo właśnie taka jest prawda. Zabrakło chyba tylko tego, że mogliśmy bardziej zaryzykować, zagrać bardziej ofensywnie, wiadomo przecież, że w defensywie spisywaliśmy się bardzo dobrze.

A nie jest tak, że do Francji jechałeś po tytuł króla strzelców?

- W żadnym wypadku. Przecież miałem dwie sytuacje w trakcie całego turnieju! Dla mnie ważniejsza była drużyna i sukces z drużyną. O króla strzelców mógłbym powalczyć, gdybym miał po dwie, trzy sytuacje w każdym spotkaniu. A tak naprawdę poza spotkaniem z Ukrainą, w którym była jedna sytuacja, i poza Portugalią, kiedy jedyną okazję wykorzystałem, nie miałem nic więcej do strzelenia.

Rozumiem, że na miejscu Arka Milika mógłbyś zostać królem strzelców Euro?

- Zostawmy ten temat. Robiłem czarną robotę, wiedziałem z góry, że będę miał dwóch zawodników, czasami trzech na plecach, że będę pilnowany zupełnie inaczej niż ktokolwiek w naszym zespole. Robiłem miejsce innym zawodnikom. Można powiedzieć, że się poświęciłem dla drużyny. Jako kapitan wiedziałem, że sukcesem nie będzie to, że strzelę kilka bramek, ale odpadniemy już po fazie grupowej. Tylko awans najdalej jak tylko się da.

Byłeś zaskoczony startem naszej reprezentacji w eliminacjach rosyjskiego mundialu? Może to nie był falstart, ale niemrawo weszliście w kolejny mistrzowski cykl.

- Weszliśmy dobrze, tylko szybko wyszliśmy z rozpędu, jaki mieliśmy w pierwszej połowie w Kazachstanie. Początek spotkania był bardzo udany, druga połowa wyglądała już niestety znacznie gorzej. Zgubiła nas pewność siebie. Podejście typu: dograjmy tę drugą połowę i wracajmy jak najszybciej do domu. Był to dla nas na tyle zimny prysznic, że udało się wygrać kolejne mecze. I z dziesięcioma punktami na koncie prowadzimy w grupie.

Co do tego zimnego prysznica zdania będą z pewnością podzielone. Na zgrupowaniu przed meczami z Danią i Armenią działo się podobno tyle, i było tak głośno, że musiałeś brać tabletki na ból głowy. Ile w tym prawdy?

- Myślisz, że pamiętam, jaką tabletkę brałem kilka miesięcy temu? (śmiech). To mnie przeceniasz. Prawdą jest natomiast, że czasami mentalność jest kluczowa. Umiejętności, wiadomo - mamy, tyle że musimy bardzo dbać o właściwe podejście do każdego spotkania. W jedenastu musimy zostawić po tyle samo serca i zdrowia na boisku.

Selekcjoner Adam Nawałka publicznie przyznał, że rozluźnienie na tym zgrupowaniu było zbyt duże. Jako kapitan, omawiałeś ten aspekt z kolegami?

- Też uważam, że rozluźnienie było zbyt duże. A wynikało z tego, że wszyscy dookoła chwalili nas po mistrzostwach Europy. Mimo wewnętrznego niedosytu po Euro, ciepłe komentarze skruszyły skorupę, którą wcześniej wytworzyliśmy w kadrze. Tego nie da się ukryć. Kilka procent właściwego podejścia, koncentracji i zawziętości.

A także kilku godzin snu brakowało potem w meczu z Armenią.

- Nie przesadzajmy, nawet gdybyśmy trzy dni nie spali, to z Armenią i tak powinniśmy wygrać. Oczywiście przy stuprocentowym przygotowaniu mentalnym. Pewnie, fizyka na poziomie reprezentacji też jest ważna, ale w tym konkretnym przypadku najważniejsze były głowy.

Gdybyś jeszcze raz stanął przed taką sytuacją jak w Bukareszcie, gdzie przy twojej nodze wybuchła petarda, też grałbyś do końca, czy jednak szkoda zdrowia na podejmowanie podobnego ryzyka?

- Decyzję podejmowałem na bieżąco, myślałem, że to zwykła flara, która zaświeci i da jakiś kolor. A nie, że wybuchnie, na dodatek tak głośno. Byłem oszołomiony przez chwilę, sędzia pytał o moje samopoczucie i deklarował, że będą czekali tyle, ile będę potrzebował. I dopiero jak będę w pełni gotowy, wznowi grę. Widziałem, że to mecz do wygrania, dlatego wolałem wygrać na boisku niż w szatni. I w ogóle nie myślałem, żeby zejść z boiska i tym krokiem zapewnić walkower.

Twój kolega, Sebastian Mila, przynajmniej on uważa się za twego kolegę, powiedział, że przy dobrym losowaniu podczas mundialu w Rosji reprezentacja będzie w stanie awansować nawet do półfinału, ponieważ jeszcze nie osiągnęła apogeum. Masz podobne odczucia? Na początek w kwestii waszego koleżeństwa?

- Wiadomo, z Sebkiem mieliśmy zawsze i nadal mamy dobry kontakt, to superczłowiek, z którym fajnie rozmawia się na wiele tematów. A co do apogeum drużyny narodowej, wiele zależy od tego, ilu będziemy mieć zawodników na wysokim poziomie. Tylko że w tym momencie trzeba by wrócić do szkolenia młodzieży, szkolenia trenerów.

Czy Robert Lewandowski jest najlepszym polskim piłkarzem w historii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×