Kais Al-Ani gwiazdą w Iraku. "Kibice krzyczeli moje imię i nazwisko"

Newspix / Krzysztof Porebski / PressFocus
Newspix / Krzysztof Porebski / PressFocus

Jest Polakiem, ale ma ojca Irakijczyka. Kais Al-Ani zdawał sobie sprawę z tego, że propozycji gry dla Polski może się nie doczekać, więc przyjął powołanie do kadry Iraku. Wyjazdu do Azji się nie boi, mimo że kiedyś w Bagdadzie... porwano jego kuzyna.

W Iraku niemal od podstaw odbudowują reprezentację. Nawet jeśli nie uda się awansować do nadchodzących mistrzostw świata, to na horyzoncie pojawiają się nowe cele, także kolejny mundial. Bramkarz Wisły Kraków wypożyczony do trzecioligowego Podhala Nowy Targ ma być ważną częścią azjatyckiej drużyny.
WP SportoweFakty: Iracki skaut znalazł pana na Facebooku. Widział na żywo, jak pan gra?

Kais Al-Ani: W Iraku oglądali wideo z moją grą, które znajdowały się w sieci. Nie wiem dokładnie które, ale zapewne były jakieś z Wisły. Irakijczycy moją grę na żywo widzieli natomiast podczas zgrupowania na miejscu, bo przecież już tam byłem. Wtedy też zapewniano mnie, że otrzymam powołanie.

Był pan w stałym kontakcie z kadrą?

- Od pierwszego zgrupowania, cały czas mam kontakt ze sztabem. Nieustannie byłem zapewniany, że w kwestii powołania mam się niczym nie martwić.

Przyjął pan powołanie, bo czuje się Irakijczykiem, czy to po prostu dobry sposób na promocję?


- Przyjmując je, myślałem o swoim rozwoju i o tym, żeby wciąż iść do przodu.

Irak jest na 122. miejscu w rankingu FIFA…


- Sztab obecnie kompletuje nową kadrę, wymieni dużą część składu. Planują wrócić na właściwe tory. Chcą, abym był ważnym punktem reprezentacji - patrzą na to w perspektywie nawet kilku najbliższych lat. Bramkarz, który niedawno stanowił trzon kadry, odszedł na emeryturę.

[color=black]ZOBACZ WIDEO Remis Bordeaux z Olympique Lyon. Polacy nie grali. Zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]

[/color]

Jakich pan ma rywali do miejsca w podstawowym składzie?


- Trudno mi ich wymienić z imienia i nazwiska...

W Polsce nie miałby pan szans na grę w reprezentacji?


- Szansę pewnie bym miał. Wiem, że mógłbym odmówić po otrzymaniu powołania i czekać na krok ze strony reprezentacji Polski. Ale, gdybym teraz zrezygnował, a w przyszłości nie otrzymał powołania od naszej kadry, żałowałbym.

Nie potrafi pan mówić po arabsku. Są obawy przed problemami z komunikacją w Iraku?


- Nie ma obaw. Porozumiewam się tam w języku angielskim.

Jest pan chrześcijaninem. To w kraju islamskim może powodować poważne kłopoty.


- Dla zawodników i dla ludzi z kadry to nie jest problem. Nie słyszałem też, żeby kibice mieli coś przeciwko. Przyjeżdżając na zgrupowanie, byłem świetnie przyjęty przez członków kadry, a na pierwszym treningu - także przez kibiców. Nikt mnie nie ostrzegał przed wizytą tutaj. Jedyną osobą przeciwną był mój tata [Irakijczyk mieszkający w Polsce - przyp. red.]. On tam często bywał, wiedział, jak wygląda sytuacja. Jednak po rozmowach z członkami kadry powoli zaczął zmieniać zdanie i udało się go przekonać.

W namówieniu ojca do zmiany decyzji raczej nie pomogła wasza historia rodzinna. Kiedyś w Bagdadzie porwano pana kuzyna. Trzeba było płacić okup.


- Znam tę sytuację tylko z opowieści, bez szczegółów. Wiem, że było porwanie i był zapłacony okup. Na początku miałem pewne obawy przed wyjazdem, ale starałem się o tym nie myśleć. Wsiadłem w samolot i poleciałem na zgrupowanie.

Będzie pan mieć na miejscu osobę, która pomoże w aklimatyzacji?


- Cały czas jestem w kontakcie z trenerami i dyrektorem. Zapewniają, że będzie bezpiecznie. Mam się niczym nie martwić. Kiedy byłem na zgrupowaniu, we wszystkim pomagali mi koledzy z zespołu i pracownicy sztabu.

W Iraku stał się pan sławny. Kibice oszaleli na pana punkcie.


- Na każdy trening przychodziło kilkaset osób. Śpiewali "welcome, welcome" oraz wykrzykiwali moje imię i nazwisko. Po każdym przejściu do autokaru i na stadion, kibice robili sobie ze mną zdjęcia. To samo działo się w mieście.

Jak koledzy z Podhala i Wisły zareagowali na pana decyzję o przyjęciu powołania?


- Byli zadowoleni. Oczywiście nie zabrakło trochę "szyderki" (śmiech). Zawsze są żarty związanie z tą sytuacją, ale ostatecznie każdy mi gratuluje, życzy powodzenia. Niektórzy mówili, że chcieliby być na moim miejscu.

Z jakimi reakcjami spotkał się pan poza gronem znajomych? Nie zabrakło przykrych komentarzy w internecie.


- Staram się ich nie czytać. Skupiam się na swojej pracy. Zbytnio nie interesuje mnie, kto i co o tym myśli. Pracuję na swój dorobek. Niepochlebne opinie czytałem tylko w komentarzach. Ja się śmieję z tego, co niektórzy wypisują w internecie. To są ludzie, którzy nie znają się na rzeczy, nie mają do czynienia z osobami z tamtego kontynentu, nie mają innego zajęcia. Pozostało im tylko spełniać się w roli komentatora na Facebooku czy innych portalach.

W Iraku będzie pan miał niezwykle trudne zadanie. Reprezentacja jest obecnie na przedostatnim miejscu w grupie. Awans byłby cudem.


- Teoretycznie szansa jest. Jeszcze mamy do rozegrania pięć meczów, do zdobycia jest 15 punktów. Podejmiemy walkę. Będziemy toczyć bój o trzecie miejsce - barażowe. Nie załamiemy się jednak, jeśli nam się nie uda. Jest wiele innych turniejów, choćby Puchar Azji. Za cztery lata znowu eliminacje do MŚ. Z czasem będziemy piąć się w górę rankingu FIFA i coś znaczyć w piłkarskim świecie.

Zakładam, że kiedyś reprezentacja Polski zagra z Irakiem. Komu będzie pan kibicować?


- Jako kibic będę z Polską. Jeśli grałbym w meczu, musiałbym jednak bronić bramki i robić wszystko dla reprezentacji Iraku.

Rozmawiał Dawid Góra 

Źródło artykułu: