Maciej Szczęsny: Nic już tak nie zaboli

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Był pan królem życia?

- Mieszkałem w Warszawie, więc światła wielkiego miasta mnie nie oślepiały. Byłem oswojony. Poza tym w dość młodym wieku zostałem ojcem i chociaż między mną i Alą nie najlepiej się układało, miałem poczucie obowiązku - prałem pieluchy, prasowałem śpiochy, karmiłem w nocy, wstawałem, gdy słyszałem płacz. Nie miałem też pieniędzy, by być królem życia, przez długie lata kariery nie piłem alkoholu, z hazardem też się nie polubiliśmy.

Rozwiódł się pan mając 25 lat.

- W innym przypadku któregoś dnia, spokojnie, bez nerwów, ktoś by kogoś udusił. Tak bez podnoszenia głosu. Bez tak zwanego afektu, odezwałby się jakiś resentyment i byłoby nieszczęście. To był trudny czas także zawodowo. Pod Legią zaczęły się uginać gliniane nogi, Polska wchodziła w okres transformacji, wojsko się na sport wypięło, galopowała inflacja. Zamiast w 1987 dopiero dwa lata później Legia wywiązała się z zapisu w kontrakcie i dostałem talon na samochód. Miał być na Ładę, albo Poloneza, a dostałem na Wartburga i to na dwa tygodnie przed terminem, po którym uwalniano handel samochodami, a talony przestawały być ważne. Klub płacił jedną trzecią pensji co dziesięć dni, musiałem od przyjaciela pożyczyć 400 dolarów, które później spłacałem mu trzy lata. Ceny walut skoczyły, a moja pensja nie bardzo. Pieniądze pojawiły się później.

Kiedy?

- Wywalczyliśmy z Legią mistrzostwo Polski, graliśmy w Lidze Mistrzów, historia powtórzyła się w Widzewie Łódź. Miałem regularne wypłaty i poczułem swobodę. Od razu jednak zaznaczę, że tamte kwoty mają się nijak do pieniędzy, jakie obecnie zarabiają piłkarze. A do tego bramkarze to naród upośledzony. Zwłaszcza przy kasie. Żyłem jednak bez ołówka w ręku, jak miałem ochotę na fajne narty, to je kupowałem, synom zmieniałem sprzęt co roku, stać nas było na fajne, wakacyjne wyjazdy. Korzystałem z życia z rozsądkiem. Na dziwki nie chodziłem, do kasyna też nie, a na zagraniczne podróże nie było czasu.

Wielkie pieniądze mogą zmienić człowieka?

- Znamy się dobrze, więc wyczuwam, że w podtekście chodzi o Wojtka, a to przecież nie jedyna osoba na świecie, która dobrze zarabia. Przy każdych zarobkach może odwalić. Z dotkliwej biedy także. Znam milionerów, którzy nie zwariowali, i takich, którzy zarabiają przeciętnie, a odlecieli, bo mieli jednak trochę za dużo. Choć jednak najczęściej to milionerzy mają za mało… Nie sądzę, żeby u Wojtka zmiana nastąpiła przez wpływy na konto, bo przecież dobrej pensji dorobił się bardzo szybko i był przez wiele lat odporny. Przeczytałem ostatnio w jakimś kolorowym magazynie wypowiedź młodych państwa Szczęsnych, że kochają się nieprzytomnie, a przy okazji są szczęśliwi, bo pieniądze Wojtka mogą służyć wspieraniu bliskich. Bardzo się cieszę i gratuluję. Są jednak także wartości niewymierne, a dużo ważniejsze, z którymi można sobie nie poradzić. A akurat one nie mają zupełnie związku z kasą.

Kłopoty z alkoholem mają jedynie… abstynenci. Czasem, jak w domu jest Dośka, potrafimy wieczorem wypić jedno wino musujące i nie tęsknię za większymi ilościami

Kasyna pan omijał, alkoholu było bardzo mało…

- Niegdyś to prawie wcale. Od wielkiego dzwonu coś się trafiało. Pamiętam takie czasy, że gdy wypiłem jedno czy dwa piwa w tygodniu, sam się ganiłem, że dupa ze mnie a nie sportowiec, bo sportowiec tak się nie zachowuje. Później przyszedł czas, gdy uświadomiłem sobie, że na przykład zimą na zgrupowaniach, kiedy dużo czasu spędza się w siłowni i dużo biega po górach, jedno piwko przed snem może dobrze zrobić, bo reguluje funkcjonowanie organizmu. A kiedy już skończyłem uprawianie sportu, nie powiem - nadrabiałem stracony czas.

Ma pan problem z alkoholem?

- Kłopoty z alkoholem mają jedynie… abstynenci. Czasem, jak w domu jest Dośka, potrafimy wieczorem wypić jedno wino musujące i nie tęsknie za większymi ilościami. Beż żonki - trudniej…

Zastanawiam się, co było pana największą pasją - futbol, fotografia, kuchnia, muzyka, a może kobiety?

- Z całą pewnością miałem okres w życiu, gdy dużo czasu spędzałem, korzystając z uroków płci odmiennej.

Sława uderzyła do głowy?

- To pewnie dlatego, że o pewnych sprawach nawet z najbliższą osobą nie umiałem rozmawiać. Albo odpowiednio wcześnie zdać sobie sprawy z takiej potrzeby. Wydawało mi się, że pod tym względem miałem bardzo udane życie z moją partnerką, z którą spędziłem ponad dwadzieścia lat. Tak jak jednak o zwycięstwach i porażkach potrafiłem mówić godzinami, tak chyba zabrakło mądrości życiowej, ostrożności, chęci budowania jeszcze silniejszej więzi. Był raczej strach, że lepsze jest wrogiem dobrego. Byliśmy blisko i było ok, to nam wystarczało. Teraz jestem szczęśliwy, że trafiłem na takiego człowieka jak Dośka. Moja żona jest bardzo ciekawa świata, chociaż młoda, ma mnóstwo ciekawych spostrzeżeń dotyczących ludzkiej natury, natury konfliktu między ludźmi, ma swoje obserwacje i doświadczenia, których na szczęście nie zbierała na sobie. Jest otwarta i niezwykle uparta w tym, by nie godzić się na przeciętność w związku. Skoro jest średnio, to niech będzie dobrze, jak jest dobrze, to niech będzie wspaniale. Dośka uwolniła we mnie umiejętność rozmowy o wszystkim. Musiałem skończyć pięćdziesiąt lat i spotkać kogoś młodszego.

Ile młodszego?

- 26 lat.

Układ nauczyciel - uczennica?

- Tylko w niektórych sprawach. Pokazuję jej Polskę, którą mam zjeżdżoną wzdłuż i wszerz. Mam miejsca, które uwielbiam, i których jeśli nie odwiedzę przynajmniej raz na rok, czuję się chory, robię się markotny i narzekający. Korzystając z tego, że naszą pasją są motocykle, staram się odwiedzać je z żoną. Kiedy Dosia przyleci na dłużej do Polski, śmiejemy się, że daję jej lekcje muzyki. Oczywiście nie umiem grać na żadnym instrumencie, ale dużo muzyki słyszałem, dużo wiem o muzykach i dzielę się wiedzą. Nie powiedziałbym jednak, że jestem nauczycielem, raczej przewodnikiem. Ale i żona wielu rzeczy mnie nauczyła i wciąż uczy. Na szczęście jest młodsza, ale mądrzejsza. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania na zasadach belfra i uczennicy. Ponieważ bałem się, że może to tak wyglądać, był moment, że zrobiłem wszystko, by Dośka ruszyła w świat, licząc się nawet z tym, że z niego nie wróci.

Jak miałem ochotę na fajne narty, to je kupowałem, synom zmieniałem sprzęt co roku, stać nas było na fajne, wakacyjne wyjazdy. Korzystałem z życia z rozsądkiem. Na dziwki nie chodziłem, do kasyna też nie, a na zagraniczne podróże nie było czasu

Nie rozumiem.

- Wymyśliłem jej zawód. Linie lotnicze Emirates szukały stewardess. Dostała się.

Kochał pan i odpychał?

- Zrobiłem to z obawy, że przeze mnie zmarnuje sobie życie. Wychodziłem z założenia, że nie rozumie, jak szybko mogą dogonić mnie ograniczenia. Że nagle zaczną mnie obłapiać, wskakiwać mi na kark i że to nieuniknione. Można wierzgać, walczyć, ale przecież będę się starzał. Może będę niedołężny, a może tylko niezadowolony, że już nie jestem tak sprawny jak wtedy, gdy byłem młody. Może nie będzie mi się chciało pojechać na rowery w Bieszczady, a może nie będę zwyczajnie mógł, albo na przykład będzie mi się chciało i będę mógł, ale już nie będę pamiętał, gdzie te Bieszczady są. Bałem się, że moja żona nie zdaje sobie sprawy z tego, że prędzej czy później z powodu bliskości ze mną spotka ją krzywda, o którą sama się prosiła. Trochę czasu zajęła mi zmiana takiego postrzegania naszej relacji.

Jak do tego doszło?

- Dużo rozmawiamy. Mimo że mieszkamy daleko od siebie, na minimum godzinę dziennie łączymy się przez Skype’a. Jak się jest ze sobą przytulonym na kanapie i słucha się muzyki, albo ogląda film, to się nie gada. Jak się ceruje skarpety i czyta, to raczej też nie. Nie twierdzę, że to czas stracony, na pewno jest fajnie i blisko, jednak dość cicho. Wtedy wystarcza świadomość, że jest się razem. A jak się do kogoś dzwoni, to głupio tak milczeć, albo patrzeć w ekran. Porusza się więc mnóstwo tematów, co chwila wynajduje się nowe, co pozwala lepiej poznać drugiego człowieka.

NA NASTĘPNEJ STRONIE PRZECZYTASZ O NAJTRAGICZNIEJSZYCH MOMENTACH W ŻYCIU MACIEJA SZCZĘSNEGO - ŚMIERCI CÓRECZKI ORAZ OJCA

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×