Drużyna Wernera Liczki jest na miejscu premiowanym awansem do I ligi i trudno będzie ją wyprzedzić, ale obecne tempo punktowania budzi niepokój w Radomiu. Po remisie z Puszczą Niepołomice i porażce z Rozwojem Katowice radomianie podzielili się punktami z Błękitnymi Stargard. Pojedynek na Pomorzu Zachodnim skończył się wynikiem 0:0.
- Chcieliśmy podobnie jak Błękitni wygrać, ale warunki na boisku były ekstremalne. Wiatr, stan murawy nie pomagały. Drużyny stworzyły wiele sytuacji podbramkowych, ale siła natury okazała się większa. Piłkarze musieli zastanawiać się, jak w ogóle przyjąć piłkę. Jeszcze przed meczem warunki były lepsze, ale później zaczęła się wichura -wspomina Werner Liczka, trener Radomiaka Radom.
Kandydat do awansu kończył mecz w dziesięciu po czerwonej kartce dla Dariusza Brągiela. Także w poprzednim meczu z Rozwojem Katowice jeden z radomian, David Kwiek, opuścił przedwcześnie boisko.
- Muszę ich trochę utemperować - przyznaje Liczka. - Fakt, że to liga walki, a obecnie jeszcze na trudnych boiskach, ale takie czerwone kartki jak Kwieka są nie do przyjęcia i kara dla niego była zasłużona. Czerwone kartki to sygnał, że piłkarze są zdenerwowani. Zaczęła się nerwówka, a musimy koncentrować się na mentalności i dyscyplinie.
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski o meczu z Czarnogórą: To nie MMA
Problem z punktowaniem na początku rundy wiosennej mają również inne drużyny z czołówki. Raków Częstochowa dopiero w poprzedniej kolejce odniósł zwycięstwo. Podobnie wygląda sytuacja Siarki, a Błękitni Stargard wyłącznie remisują.
- W takich sytuacjach piłkarz nie jest skupiony na swoich zadaniach, chce szybko atakować i wygrać, a kiedy mu nie wychodzi, rodzi się agresja. W ostatnich meczach w rundzie jesiennej byliśmy spokojniejsi na boisku. Teraz musimy popracować nad tym, by wrócić do tego, co było wówczas - zapowiada Liczka.
Radomiak wraca na razie na własny stadion i podejmie Olimpię Zambrów, która w rundzie wiosennej straciła dziewięć goli. To wydaje się być dobry moment, by kandydat do awansu przerwał impas w ofensywie. Jego najlepszym strzelcem jest Leandro, który ostatnio marnuje sytuacje podbramkowe.
- Dwukrotnie byłem królem strzelców ligi czechosłowackiej i jeden sezon pamiętam dobrze. W 11 meczach strzeliłem 13 goli, a później w ośmiu ani jednego. Miałem to gdzieś, bo wiedziałem, że gole przyjdą. Trzeba mieć w takich momentach czystą głowę, by wiedzieć, że jeżeli zmarnujesz jedną, drugą, trzecią sytuację podbramkową, to przyjdzie szósta, którą wykorzystasz - wspomina Liczka.