Artur Jędrzejczyk: Wow, ja idę!

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski

Mówią o panu "wariat".

Ale pozytywny wariat?

Tak.

To chyba dobrze mówią. Nie zmieniłem się. Stabilizacja, żona. Jestem taki sam jak w wieku 16 lat. Myślę, że nie można się zmieniać. W domu siedzieć nie lubię. Kiedyś grałem w gry, dziś chodzę do kina, do restauracji. Lubię się przejść na bilard, kręgielnie czy lotkami porzucać. Mam też ulubione zajęcie. Z Michałem Kucharczykiem i naszymi żonami chodzimy do "escape roomu", czyli domu zagadek. Był pan kiedyś?

Byłem, wyszedłem.

No ja z "Kuchym" i żonami byliśmy z dziesięć razy. To świetne zajęcie. Zostawiasz telefon, wyciszasz się. Wszystko dzieje się w środku, musisz być skupiony, współpracujesz. Czasem bierzemy podpowiedź, ale nigdy nie zdarzyło się, że nie wyszliśmy. "Kuchy" to spoko gość, zżyci jesteśmy, najlepszy kontakt mamy, długo się znamy. Oby tak zostało.

Wspomniał pan o telefonie. Słyszałem, że nie korzysta pan zupełnie z mediów społecznościowych.

Nie mam na to czasu. I nie chcę. Ja nawet nie wiem, co się tam dzieje. Moja żona ma facebooka. Wiem, że się tam zdjęcia dodaje i "lajkuje", tak?

Między innymi.

A Twitter, to co to jest? Też zdjęcia?

To bardziej serwis informacyjny, branżowy.

Aha. I co tam jeszcze jest?

Instagram, czyli głownie dodawanie zdjęć.

No to dobrze wiedzieć. Ja wolałem oglądać filmy i seriale. Dzięki długim i częstym lotom w Rosji byłem na bieżąco ze wszystkimi nowościami. Miałem dysk o pojemności chyba jednego terabajta. Samoloty były duże, każdy miał trzy miejsca dla siebie, mogliśmy tam spać.

Dlaczego liga rosyjska, tak po prostu wyszło?

Miałem dobry sezon w Legii. Wszystko fajnie wychodziło. W 2013 roku zdecydowałem, że jeżeli pojawi się atrakcyjna oferta, to skorzystam, ale nic na siłę. Dziś zrobiłbym to samo. Poznałem nowych ludzi, nauczyłem się języka. Podobało mi się. W Krasnodarze był przyjemny klimat. Prezydent żył klubem. Zbudował wszystko od podstaw, za stadion zapłacił z własnej kieszeni. Lubił czasem przylecieć na boisko swoim prywatnym helikopterem żeby pokopać trochę na bramkę. W mieście nie było tak zimno jak w Permie, gdzie śnieg pada od września do marca. Nikt mnie stamtąd nie wyganiał. Ceniono mnie. Pokazała to choćby sytuacja, gdy doznałem kontuzji. Przez zerwane więzadła krzyżowe w kolanie pauzowałem pół roku. Na drugi dzień po kontuzji zadzwonił do mnie właściciel i powiedział, żebym przyjechał do siedziby klubu. Tam czekał na mnie nowy kontrakt. Trzyletni. A wtedy moja umowa była ważna tylko przez rok. O czymś to świadczyło, prawda? Jednego tylko trochę żałuję.

Czego?

Niewiele mi zabrakło do otrzymania fajnej pamiątki. W Krasnodarze dostawało się złotego Rolexa za setny mecz dla drużyny, z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem, numerem i herbem klubu. Ja rozegrałem 91 spotkań.

I wrócił pan do Legii, już na stałe.

To była moja decyzja. Wcześniej, latem, mogłem iść do Girondins Bordeaux, ale nie uważałem wtedy, że jest to lepszy zespół od FK Krasnodar. Nie mówię, że to słaba drużyna, ale my też walczyliśmy o 4-5 miejsce, rywalizowaliśmy w Lidze Europy. W Rosji poznałem język, kulturę, chłopaków. Nie chciałem uczyć się wszystkiego od nowa.

Igorowi Lewczukowi mówiłem: ja nie chcę, ty masz iść. Cały czas mu powtarzam na zgrupowaniach reprezentacji, że jeszcze mi nic nie przywiózł z Bordeaux. Chłop cały czas gra, i to dobrze, w fajnym mieście, w dobrej lidze. A nawet browara nie postawił.

Na trzeciej stronie przeczytasz o walce Jędrzejczyka z samym sobą podczas półrocznej rehabilitacji i o tym co włożył pod getrę podczas meczu Polski z Czarnogórą w eliminacjach MŚ. 

Kto powinien grać na lewej obronie w kadrze Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×