Zamawiał dwanaście piw, a na kacu jadł śnieg. Niemiec, który miał podbić polską ligę

Getty Images / Bongarts/Ronny Hartmann
Getty Images / Bongarts/Ronny Hartmann

- Byłem alkoholikiem. Czasem zastanawiałem się: co ja, niemiecki piłkarz, robię w Polsce? W małym, gów***** pokoju, w ponurym mieście - w swojej książce opowiada o pobycie w Widzewie Ulrich Borowka.

Co pół roku do Lotto Ekstraklasy trafia wielu obcokrajowców. Często są to anonimowi piłkarze, którzy liczą, że Polska będzie dla nich oknem wystawowym do silniejszych lig europejskich. Rzadko się zdarza, aby na naszym podwórku pojawił się gracz, który w CV ma kilka prestiżowych trofeów. Dlatego w 1997 roku cały kraj był w szoku, gdy Widzew Łódź zdradził swój nabytek.

[tag=45365]

Ulrich Borowka[/tag] (na głównym zdjęciu pierwszy z prawej) trafił do Widzewa, w którego składzie byli wówczas m.in. Maciej Szczęsny, Tomasz Łapiński, Mirosław Szymkowiak czy Marek Citko. W jednej chwili wszystkie ówczesne gwiazdy zespołu znalazły się w cieniu Niemca, którego dotychczasowa kariera powalała na kolana.

Obrońca przez lata grał w Bundeslidze w Borussii M'gladbach oraz Werderze Brema. Na koncie miał dwa mistrzostwa kraju, dwa razy wygrywał Puchar Niemiec, Puchar Zdobywców Pucharów, a do tego sześć występów w reprezentacji. Miał wprawdzie 34 lata, a jego ostatnim klubem był Hannover 96, ale kibice wierzyli, że do Widzewa przyszła gwiazda, która nakryje kapeluszem wszystkich rywali.

Tygodnik "Piłka Nożna" jednak ostudził optymizm łodzian. Wiele osób pomijało fakt, że Borowka jest już po prostu wrakiem człowieka. Z Werdera wyrzucono go za alkoholizm w bardzo zaawansowanym stadium, a do tego miał na karku przemoc domową.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Grosicki w "odwiedzinach" u królowej. Był tylko jeden problem

- Grając jeszcze w zespole z Bremy, trafił na czołówki gazet po pobiciu żony. I taki to właśnie "ananas" pojawił się w naszej ekstraklasie... Może w Widzewie liczą, że przy Marku Citce nawróci się Ulrich Borowka na drogę cnoty? - kpił na łamach "PN" Roman Hurkowski.

Skrzynka piwa, wódka, whisky i żołądkowa

Pomysłodawcą tego transferu był Andrzej Grajewski. Były prezes Widzewa, a także agent piłkarski, dobrze wiedział o pozaboiskowych problemach Niemca. "Grajek" jednak wierzył, że doświadczony obrońca w naszym kraju się pozbiera, wyjdzie na prostą, a przy okazji pomoże Widzewowi w walce o mistrzostwo kraju.

- Czy miał problemy z alkoholem? Mógłbym podać nazwiska setek innych piłkarzy, którzy mają takie "problemy". Czasem piłkarze lubią wypić sobie po meczu piwko lub dwa. To nic złego - wspominał Grajewski w rozmowie z WP SportoweFakty.

Problem jednak w tym, że w przypadku Borowki to nie było "piwko lub dwa po meczu". "Siekiera", jak niektórzy go nazywali, przyjmował znacznie większe ilości alkoholu, o czym opowiedział w wywiadzie dla "Zeit".

- Nie potrafiłem pić. Nie umiałem powiedzieć "dość" po dwóch szklankach piwa. Musiałem wypić całą skrzynkę, do tego butelkę wódki, butelkę whisky i na koniec żołądkową gorzką, bo uważałem, że jest ona dobra dla żołądka - zdradził.

Trenerem łódzkiej drużyny był wówczas Franciszek Smuda. Obecny szkoleniowiec Górnika Łęczna poprowadził swój zespół do mistrzostwa Polski, ale były gracz Werderu nieznacznie się do tego przyczynił. W naszej Ekstraklasie rozegrał ledwie osiem spotkań. Tylko trzy z nich w pierwszym składzie, a potem wchodził na końcówki. Na boisku niczym szczególnym się nie wyróżnił, co nie dziwi, gdy czyta się takie wspomnienia "Franza".

- Na pierwsze zajęcia w terenie przyszedł na gigantycznym kacu, właściwie to on ledwo stał na nogach. Ale ambitnie ruszył do biegania. Był tak spragniony i wykończony, że w pewnym momencie zaczął jeść śnieg. Drużyna tarzała się ze śmiechu - opowiadał Smuda w "Przeglądzie Sportowym".

Łódzkie restauracje, przygodny seks i libacje

Borowka w naszej lidze miał jeszcze pokazać, że pomimo problemów nie zapomniał jak się gra w piłkę. W dodatku Grajewski cały czas próbował sprowadzić go na dobrą drogę, ale liczne rozmowy nie przynosiły efektów. Ulrich zamiast uczciwego podejścia do treningu wybierał łódzkie restauracje, polskie kobiety i libacje do białego rana.

NA NASTĘPNEJ STRONIE PRZECZYTASZ, JAK BOROWKA WSPOMINA POBYT W ŁODZI, JAKI MAJĄTEK STRACIŁ I CO ZMIENIŁO JEGO ŻYCIE
[nextpage]- To prawda, że Uli polubił polskie dziewczyny i łódzkie restauracje. Tyle że to była sprawa trenera, który go wówczas prowadził. Ten szkoleniowiec (Smuda przyp. red.) sam lubił napić się piwa i pewnie dlatego nie dał sobie z Ulim rady - wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty Grajewski.

W znacznie mocniejszych słowach swój pobyt w Polsce wspomina sam piłkarz. Tak opisał epizod w Widzewie w autobiografii, która w 2012 trafiła do niemieckich księgarń.

- Byłem alkoholikiem. Czasem zastanawiałem się: co ja, niemiecki piłkarz, robię w Polsce? W małym, gów***** pokoju, w ponurym mieście, którego nie mogłaby rozruszać nawet najlepsza impreza. Chciałem zabić nudę. Nie mówiłem po polsku, ale wiedziałem, jak powiedzieć "dwanaście" bo grałem z tym numerem. Dlatego też zawsze zamawiałem dwanaście piw. Gościłem w hotelowym pokoju wiele dziewczyn. Jako niemiecki zawodnik najwidoczniej stanowiłem dla nich pewną atrakcję. To był bezduszny seks, po którym czułem się jeszcze bardziej samotny. Tylko alkohol sprawiał, że ponure myśli znikały na kilka godzin.

Nie tylko Smuda nie potrafił poradzić sobie z uzależnieniem byłego reprezentanta Niemiec. Koledzy z szatni również nic z tym nie robili, bo wyszli z założenia, że nie będą się mieszać w jego życie. Natomiast dobrze wiedzieli o jego problemie.

- Później zaczęto o tym mówić. To była jego prywatna sprawa, jak spędzał czas w Łodzi. Jeśli miał pieniądze na zabawę, to mógł sobie na to pozwolić. Kilka spotkań zagrał, przeszedł do historii Widzewa jako mistrz Polski i pierwszy grający w tym klubie Niemiec - komentuje Andrzej Michalczuk (za widzewtomy.net).

"Pożyjesz jeszcze kilka miesięcy"

Po sezonie 1996/97, który dla Widzewa zakończył się mistrzostwem, rozstano się z Borowką. Wrócił do Niemiec, gdzie jednak był już skreślony. Pozostała mu gra w amatorskich klubach, a przygodę z piłką zakończył w 1999 roku w barwach Viktorii 04 Rheydt. Potem słuch o nim zaginął.

W 2012 roku w Niemczech zawrzało, gdy na rynku pojawiła się wspomniana autobiografia. Piłkarz zdecydował się na swego rodzaju spowiedź i szczerze opowiedział o alkoholizmie. Jego wspomnienia powodowały ciarki na całym ciele.

- Budziłem się we własnych wymiocinach. Nie mogłem sobie przypomnieć, co robiłem poprzedniej nocy. Piłem więc znowu - pisał Ulrich.

Wstrząsający jest też fragment, w którym Borowka w skrócie podsumowuje swój upadek.

- Miałem cudowne życie: piękną żonę, przestronną willę, 250 metrów kwadratowych w bogatej dzielnicy Bremy. Przed bramą trzy drogie samochody. Miałem wszystko i wszystko straciłem. Wyrzucono mnie z klubu. Żona odeszła z dziećmi do rodziców po tym, jak podczas kłótni odepchnąłem ją i uderzyła głową o ścianę. Sprzedałem samochody. Zaczęło znikać wszystko: ubrania, obrazy ze ścian, meble, puchary, medale. W końcu sprzedałem całą willę. [...] Wino, wódka, whisky, piwo - wlewałem w siebie wszystko, co było pod ręką. Samotność zaczęła wykręcać moje wnętrzności. Niesamowite, ile człowiek może znieść, zanim stwierdzi, że czas ze sobą skończyć.

Dlaczego sportowiec, który ma na koncie imponujące sukcesy, gra w drużynie narodowej i jest gwiazdą, nagle zatracił się w nałogu? Jak sam przyznał, główną przyczyną była ciągła presja. Wszyscy uznawali go za twardego faceta, przez co nie mógł okazywać słabości. Ulgę odnajdował dopiero w alkoholu.

Borowka musiał znaleźć się na skraju wyczerpania, by znaleźć w sobie siłę na zmianę dotychczasowego życia. W książce przyznał, że w krytycznym momencie wylądował w szpitalu, gdzie nastąpiła rewolucja.

- Myślałem: poleżę trochę w łóżku, a później wrócę do picia. Lekarze ostrzegli jednak, że jeśli nie przestanę, pożyję co najwyżej kilka miesięcy. Zobaczyłem wśród pacjentów ludzi, którzy przez alkohol doprowadzili się do opłakanego stanu. To otworzyło mi oczy.

54-latek na razie wygrywa z nałogiem. Od kilku lat w ogóle nie pije, dzięki czemu pracuje w marketingu sportowym. Ponadto prowadzi organizację, w której pomaga innym wyjść na prostą. Co ciekawe Grajewski jest zdania, że to epizod w Widzewie był jednym z pierwszych kroków do życia w trzeźwości.

- Nie widzimy się zbyt często, ale zawsze, kiedy się spotykamy, Borowka wspomina swój pobyt w Łodzi i dziękuje mi, że wyciągnąłem go z rynsztoku. Do końca życia będzie mi wdzięczny - mówi "Grajek".

Komentarze (2)
avatar
Dariusz Brod
7.05.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
zaraz-a co-to-ma wspolnego-Lewandowskim 
sikorczk
7.05.2017
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
nigdy chłopaki z Widzewa nie byli w cieniu tego borowki czy jak mu tam... nigdy . mial kariere dobra wtedy był cieniem siebie tak jakby Janczyka teraz wrzucic do Legii , lub Kucharczyka za Teod Czytaj całość