"Peruwiański Rząd ogłosił siedmiodniową żałobę narodową w związku wydarzeniami na meczu piłkarskim w Limie oraz zobowiązał się pokryć wszelkie koszty pogrzebów ofiar tragedii' - pisały gazety 25 maja 1964 roku.
Dzień wcześniej na Estadio Nacional o awans na igrzyska w Tokio walczyły reprezentacje Peru oraz Argentyny. Mecz miał być świętem futbolu i tak było do czasu, aż sędzia Angel Eduardo Pazos nie uznał gola dla drużyny gospodarzy, powodując eksplozję wściekłości na trybunach.
- To było straszne. Gdybym wiedział, że zginie tyle ludzi, nie zagwizdałbym, a potem odłożył gwizdek na wieki. Chcę zapewnić wszystkich, że to nie była moja wina - tłumaczył się później przed sądem urugwajski arbiter.
Czasu cofnąć jednak już nie mógł. Do dziś obok Hillsborough, Heysel czy Port Said katastrofa w Limie była jedną z największych w historii futbolu.
ZOBACZ WIDEO Real mistrzem Hiszpanii po pięciu latach. Zobacz skrót meczu z Malagą [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Atak policyjnych psów
Mecz w Limie cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Kibice zjeżdżali się na Estadio Nacional z nawet najdalszych zakątków kraju. W sumie na trybuny weszło ok. 53 tysiące ludzi. Drugie tyle stało pod stadionem.
Dla Peru to był mecz o "sześć" punktów. Drużyna zajmowała drugie miejsce w tabeli eliminacji do IO w Tokio. W ostatnim meczu miała grać z potężną Brazylią. Porażka z Argentyną więc nie wchodziła w grę.
Sześć minut przed końcem Peruwiańczycy strzelili gola na 1:1. Ich radość trwała jednak tylko kilka sekund, bo arbiter główny tego spotkania - Angel Eduardo Pazos - dopatrzył się złamania przepisów i bramki nie uznał.
Kibice wpadli w szał. Jako pierwszy na murawę wbiegł niejaki "Bomba". Chciał pobić sędziego. Ale zanim do niego dotarł, został zatrzymany przez służby porządkowe. Za chwilę jego śladami podążył kolejny fanatyk futbolu - Edilberto Cuenca. Mężczyznę na oczach wszystkich zaatakowały dwa policyjne psy spuszczone ze smyczy.
Według relacji świadków to właśnie to wydarzenie - bardziej niż nieuznany gol - wywołały zamieszki na trybunach.
Oggi sono esattamente 50 anni-
— Dio è del Boca (@diotifaboca) 24 maja 2014
24 maggio 1964: la tragedia dell'Estadio Nacional de Lima.. http://t.co/fOPKRASbGG pic.twitter.com/wk3c8FKmcQ
Gaz łzawiący
To była rzeź - w pełnym tego słowa znaczeniu.
Rozwścieczeni kibice widząc, jak psy rozszarpują ubrania Edilberto Cuenki, zaczęli rzucać kamieniami i butelkami. A później - po sforsowaniu ogrodzenia - wbiegli na boisko, aby zemścić się na policjantach. W odpowiedzi dostali gazem łzawiącym. To pogorszyło sytuację.
- Zamówiłem gaz łzawiący na trybuny. Nie wyobrażałem sobie jednak, jak tragiczne mogą być konsekwencje - mówił po latach dowódca policji Jorge de Azambuja, który za spowodowanie katastrofy został skazany na 30 miesięcy więzienia.
Tysiące ludzi w jednym momencie wpadło w panikę i rzuciło się do ucieczki. Tunele były zapchane, a wyjścia na Estadio Nacional zamknięte. Ludzie się dusili, miażdżyli i tratowali. Gdy bramy w końcu udało się otworzyć, a ciała lądowały na chodniku, było już wiadomo, że straty będą ogromne.
Today in 1964 300 spectators were trampled to death during a panic at a soccer match in Lima, Peru. pic.twitter.com/v5ocjeZPzQ
— Rob Frydlewicz (@HistoryOhMy) 24 maja 2016
Setki ofiar
W sumie - według oficjalnych informacji - w Limie straciło życie 328 osób, a 500 zostało rannych - w tym mężczyźni, kobiety i dzieci. Prawie 90 procent ofiar miało zginąć na skutek uduszenia.
Lista zabitych byłaby zapewne dłuższa, gdyby policzono ludzi, którzy zmarli na ulicach podczas kolejnych starć z policją tego dnia. Tam podobno funkcjonariusze prawa używali ostrej amunicji.
- Kule latały wszędzie. Nie patrzyłem za siebie, tylko uciekałem - wspominał po latach w wywiadzie dla BBC Hector Chumpitaz, piłkarz reprezentacji Peru, który widział wszystko na własne oczy.
Ciał wielu osób nigdy nie odnaleziono. Świadkowie twierdzą, że policja zabierała je z ulic i ukrywała. Tego jednak nigdy nie udowodniono.