Letnia przeprowadzka z Grodziska Wielkopolskiego do Warszawy wydawała się Filipowi Ivanovskiemu służyć, jak żadnemu innemu zawodnikowi Polonii połączonej z Groclinem Dyskobolią. Piłkarz rodem z Macedonii, za którego prezes Groclinu Zbigniew Drzymała zapłacił ponoć aż 800 tys. euro, szybko stał się podstawowym graczem Czarnych Koszul. Za zaufanie ówczesnego trenera Jacka Zielińskiego 23-letni snajper odwdzięczał się dobrą grą i przede wszystkim golami. W rundzie jesiennej uzbierał ich osiem i w pewnym momencie nie ustępował w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców Pawłowi Brożkowi. - Przenosiny do Warszawy mi pomogły - zdradzał sekret swojego odrodzenia były król strzelców ligi macedońskiej.
Zmiana rządów
Pod koniec jesieni postawa drużyny zaczęła się jednak załamywać, podobnie jak i dyspozycja Ivanovskiego. Na szczęście nadchodziła przerwa zimowa, w czasie której zespół oraz sam zawodnik miał odpocząć oraz solidnie przygotować się do walki o mistrzostwo Polski, bo taki cel na wiosnę przyświecał klubowi po obiecującej jesieni. Na inaugurację rundy rewanżowej Czarne Koszule po bezbarwnym meczu zremisowały bezbramkowo z Legią w derbach stolicy. Nieco lepiej było w kolejnym starciu z Wisłą Kraków, chociaż spod Wawelu nie udało się wywieźć nawet punktu. Punktem kulminacyjnym okazało się spotkanie z walczącym o utrzymanie Łódzkim Klubem Sportowym, które Polonia przegrała w fatalnym stylu 1:3. Po tym wydarzeniu pracę stracił trener Jacek Zieliński, a zastąpił go Bogusław Kaczmarek.
Najgorszy moment
Kibiców oraz ekspertów zastanawiała tak samo katastrofalna forma zespołu z Konwiktorskiej, jak i Filipa Ivanovskiego, który zawodził na całej linii. Na "dzień dobry" po objęciu rządów przez nowego szkoleniowca Macedończyk wylądował w zespole Młodej Ekstraklasy. Ligowy mecz ze Śląskiem Wrocław, w którym debiutował trener Kaczmarek, wciąż najskuteczniejszy gracz polonistów musiał oglądać z trybun. A przecież w jesiennym starciu z wrocławską ekipą ustrzelił hat-tricka. Bez Ivanovskiego warszawska drużyna odniosła pierwsze wiosenne zwycięstwo w ekstraklasie. - To był na pewno najgorszy moment. Wiedziałem, że muszę podwójnie pracować, żeby powrócić do składu i poskutkowało - wspomina Ivanovski.
Wielki powrót?
Jak się okazało nie po raz pierwszy, czasem trzeba się cofnąć, żeby zrobić krok w przód. Faktycznie, degradacja do drużyny Młodej Ekstraklasy poskutkowała. Były reprezentant Macedonii wybiegł już od pierwszych minut w kolejnym spotkaniu z Polonią Bytom. Potrzebował dziewięciu minut, by wpisać się na listę strzelców i zapewnić swojej ekipie komplet punktów. Mógł tego dnia trafić do siatki jeszcze co najmniej raz, ale w innych sytuacjach zabrakło precyzji. - Byłem bardzo zmobilizowany, żeby wreszcie strzelić tę bramkę. Miałem okres załamania, ale teraz już wszystko powinno wrócić do normy. Wróciłem w najlepszy sposób. Powróciła pewność siebie i mam nadzieję, że powrócił też Filip z poprzedniej rundy - cieszył się po końcowym gwizdku arbitra snajper Polonii Warszawa.
Lepiej późno niż wcale
Kamień z serca po meczu z Polonią Bytom spadł też trenerowi Kaczmarkowi, którego największym problemem było obsadzenie linii ataku. Ma w kadrze kilku napastników, ale żaden z nich nie prezentuje ostatnio wysokiej formy. Szkoleniowiec próbował zarówno doświadczonego Krzysztofa Gajtkowskiego, obiecującego Daniela Mąkę, jak i młodziutkich Daniela Gołebiewskiego oraz Damiana Jaronia. Przełamanie Ivanovskiego przyszło więc chyba w najodpowiedniejszym momencie. - Cieszę się z odblokowania Filipa. Strzelił bramkę i miał jeszcze ze dwie okazje. Należy ufać zawodnikowi, który jesienią zdobył 8 bramek i ja mu ufam - przekonywał po meczu z bytomskim zespołem Bogusław Kaczmarek.
Już się nie przewraca
Tak samo jak jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak samo nie czyni też przełamania jedna bramka. O tym, czy Filip Ivanovski rzeczywiście odzyskuje formę, przekonamy się w kolejnych spotkaniach. Ważny jest jednak nie tylko gol Macedończyka, ale także jego postawa na boisku. Wcześniej zawodnikowi zarzucano, że jest słabo przygotowany do rundy pod względem kondycyjnym i siłowym. Często przewracał się na boisku i nie potrafił walczyć o piłkę z dobrze zbudowanymi obrońcami rywala. - Nie wiem, skąd to się brało. To nie był żaden mój sposób na grę. Byłem dobrze przygotowany fizycznie - odpierał zarzuty sam zawodnik. Przeciwko Polonii Bytom dało się jednak zauważyć postęp w jego grze. Robił zamieszanie w szeregach defensywy przeciwnika, wykazywał chęć walki i gry. Wydaje się, że jego niemoc siedziała w jego głowie. - Ale psychologa nie potrzebuję. Mam rodzinę, którą mnie wspiera i to wystarczy. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko potwierdzić formę w kolejnych spotkaniach - zakończył Filip Ivanovski.