Pod koniec sierpnia 2009 r. Bayern Monachium odpalił transferową bombę. Louis van Gaal szeroko się uśmiechał, gdy ściskał dłoń swojego rodaka Arjena Robbena. Holenderski skrzydłowy, wówczas będący już zawodnikiem klasy światowej, zakończył pobyt w Realu Madryt (twierdził, że został do tego zmuszony po tym, jak nowy prezydent Florentino Perez sprowadził Cristiano Ronaldo) i przeniósł się do stolicy Bawarii. Monachijczycy zapłacili za niego 24 mln euro.
W Niemczech kluby zazwyczaj nie stawały w szranki z zagranicznymi firmami (Realem, Barceloną, Chelsea, Manchesterem City czy United, a ostatnio także PSG) i nie licytowały się na grube miliony. Próżno szukać na transferowej liście Top 10 wszech czasów (tej z Pogbą, Balem, Ronaldo itd.) klubu z Bundesligi, który byłby tym kupującym. Nasi zachodni starali się wydawać pieniądze przede wszystkim racjonalnie.
Rutyna zamiast zdziwienia
Niektórzy dziwili się w 2009 r., że Bayern wykłada taką sumę za Robbena. - Osiem lat później zamiast zdziwienia jest rutyna. Na rynku transferowym zmieniły się wymiary. Za 20 mln euro nie można już sprowadzić światowej gwiazdy z Realu, lecz co najwyżej talent z Bundesligi - czytamy w "Die Welt".
W ostatnich tygodniach otrzymaliśmy kilka dowodów na potwierdzenie tej tezy. Najnowszy to transfer Maximiliana Philippa z SC Freiburg do Borussii Dortmund. 23-letni pomocnik ma za sobą udany sezon, strzelił dziewięć goli i zanotował pięć asyst. Jest w kadrze młodzieżowej Niemiec, która walczy o medale mistrzostw Europy w Polsce (w pierwszym spotkaniu z Czechami wszedł na boisko z ławki). Ale czy to wystarczająca argumenty, by płacić za niego 20 mln euro?
ZOBACZ WIDEO ME U-21. Jan Bednarek: Jestem dumny z tej drużyny
- Ile jesteś wart? Tyle, ile za ciebie zapłacą - to hasło jest doskonale znane w światku piłkarskim. Najwyraźniej jednak sam Philipp ma problem z rynkową wyceną swoich umiejętności. Gdy transfer do Borussii Dortmund doszedł do skutku, piłkarz udzielił wywiadu portalowi sportbuzzer.de. Rozpoczął standardowo, od pochwał pod adresem nowego pracodawcy. - Gdy pyta się o ciebie taki klub, nie można powiedzieć "nie". Dla mnie Borussia jest najfajniejszym klubem w Niemczech. Czuję się zaszczycony, że się mną zainteresowali - mówił 23-latek z Freiburga.
"Nieludzkie sumy"
Później jednak padły zaskakujące słowa. Philipp odniósł się do kwoty, jaką Borussia zapłaciła Freiburgowi. Nie ściemniał, gdy dziennikarz poruszył temat 20 mln euro. - Dla mnie to o wiele za dużo pieniędzy. Takie sumy są moim zdaniem nieludzkie - wypalił pomocnik niemieckiej młodzieżówki. - Z jednej strony to zaszczyt, gdy jako zawodnik jesteś w centrum uwagi. Z drugiej strony, to dla mnie za dużo pieniędzy - powiedział w rozmowie ze sportbuzzer.de.
«Das ist viel zu viel Geld» - Dortmund hat Maximilian Philipp von Freiburg für 20 Millionen Euro verpflichtet. ... https://t.co/aYHE4cEqW0
— Presse- & Mediennews (@Medien_News) 8 czerwca 2017
To nie jedyny transfer, o którym dyskutowano w Niemczech w ostatnich tygodniach z powodu kwoty odstępnego. VfL Wolfsburg ledwo utrzymał się po barażach w Bundeslidze, a już ruszył na zakupy. "Wilki" wyłożyły 17 mln euro za 24-letniego Johna Anthony'ego Brooksa z Herthy Berlin, reprezentanta USA.
Berlińczycy zrobili niezły interes. Rosłego Brooksa (193 cm wzrostu) wyszkolili w swojej akademii piłkarskiej, ukształtowali na piłkarza, pomógł im w 131 spotkaniach w drużynie seniorów, a później sprzedali go za dobre pieniądze. Wystarczy powiedzieć, że dotychczas najwięcej Hertha zarobiła na transferze Adriana Ramosa do Borussii Dortmund (2014 r., 9,7 mln euro), a wcześniej na odejściu Raffaela do Dynama Kijów (2013 r., 9 mln euro). Przed rokiem Watford proponował im za Brooksa 10 mln euro. Hertha ofertę odrzuciła i świetnie na tym wyszła. Przy 17 mln euro z Wolfsburga już nie protestowała.
Jeszcze jeden przykład z ostatnich tygodni to decyzja włodarzy Schalke 04 o wykupieniu Nabila Bentaleba z Tottenhamu, którego najpierw wypożyczyli na sezon 2016/17. Za 22-letniego algierskiego pomocnika Niemcy musieli zapłacić "Kogutom" 19 mln euro. Już w lutym ogłosili, że Bentaleb w kolejnym sezonie także występować będzie na Veltins-Arenie.
NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., W JAKIM TEMPIE BOGACĄ SIĘ KLUBY NIEMIECKIE I CZY W BUNDESLIDZE MOŻE DOJŚĆ DO PĘKNIĘCIA TRANSFEROWEJ BAŃKI
[nextpage]Rosną przychody. I pieniądze z telewizji
Na więcej na rynku transferowym pozwolić sobie może Bayern Monachium. Według wyliczeń portalu transfermarkt.de Bawarczycy już wydali ponad 90 mln euro. Kilka dni temu pobili rekord klubowy, pozyskując za 41,5 mln Corentina Tolisso z Olympique Lyon (oprócz tego 21 mln euro kosztować będzie ich wykup Kingsleya Comana, 20 mln euro sprowadzenie Niklasa Suele z Hoffenheim, zaś 8 mln euro - Serge'a Gnabry'ego z Werderu Brema).
Presseerklärung - #FCBayern verpflichtet @CorentinTolisso: https://t.co/PxSJtkUGRI #Tolisso2022 pic.twitter.com/6z3IoQ0e6t
— FC Bayern München (@FCBayern) 14 czerwca 2017
"Die Welt", opisując ostatnie transfery niemieckich klubów, nie ma wątpliwości, że kwoty odstępnego będą tylko rosnąć. Przede wszystkim kluby są coraz zamożniejsze. Bundesliga pochwaliła się w styczniu 2017 r. rekordowymi przychodami (za sezon 2015/16). 18 klubów zanotowało przychody w wysokości 3,24 miliarda euro. Rok wcześniej były one niższe o ok. 24 procent.
Rosną także wpływy ze sprzedaży praw telewizyjnych. Począwszy od sezonu 2017/18 obowiązywać zacznie nowa umowa, na mocy której kluby 1. i 2. Bundesligi otrzymają do podziału 1,16 miliarda euro za sezon, przez cztery lata. To skok aż o 85 proc. w porównaniu z zakończonym właśnie kontraktem.
Trudno w tej sytuacji dziwić się rosnącym kwotom odstępnego. Jak wyliczył "Die Welt", latem 2012 r. klub Bundesligi płacił średnio 2,3 mln euro za transfer. Cztery lata później - już 4,6 mln euro. Pod tym względem Niemcy prześcignęli już kluby Primera Division.
Niedoścignionym liderem i krajem, który wyznacza trend jest Anglia. Na Wyspach Brytyjskich pieniądze ze sprzedaży praw telewizyjnych są - w porównaniu do rynku niemieckiego - wręcz kosmiczne. Kluby Premier League w 2016 r. wydawały średnio 10,7 mln euro za transfer.
Pęknie bańka na transferowym rynku?
Niemcy już przyzwyczaili się do tego trendu, choć patrzą na nie z pewnym niepokojem. - Jest za dużo pieniędzy w obrocie - mówił w 2016 r. Thomas Tuchel, ówczesny trener Borussii Dortmund, podczas wizyty drużyny w Chinach. - To tylko kwestia czasu, kiedy to się wymknie spod kontroli - dodał.
W Dortmundzie coś na ten temat wiedzą. Borussia kilkanaście lat temu stanęła nad przepaścią. Po zwycięstwie w Lidze Mistrzów w 1997 r. włodarze BVB zachłysnęli się sukcesem, co mogło mieć katastrofalne skutki. Borussia szastała pieniędzmi, wydawała je ponad stan. Wydała 25 mln euro na Marcio Amoroso (w 2001 roku!), drugie tyle z niewielkim okładem za Czechów - Tomasa Rosickiego i Jana Kollera.
W 2004 r. pojawiły się niepokojące sygnały. Klub notował wielkie straty, a jego dług wynosił 118 mln euro. Groziło mu bankructwo. Pod wodzą nowego prezydenta Hansa-Joachima Watzkego Borussia najpierw odpędziła od siebie widmo najgorszego scenariusza, potem stanęła na nogi i zaczęła rosnąć w siłę. Jesienią 2014 r. Watzke ogłosił, że klub nie ma długów. - Nigdy już nie wpędzimy się w długi w pogoni za sukcesem sportowym - podkreślił.
"Die Welt" cytuje profesora Sebastiana Uhricha z wyższej szkoły sportowej w Kolonii, który zajmuje się ekonomią sportu. Naukowiec twierdzi, że mimo rosnących wydatków na transfery nad niemieckimi klubami nie kłębią się ciemne chmury. - Nie widzę transferowej bańki na niemieckim rynku. Taka bańka oznaczałaby, że kluby wydają pieniądze, których nie posiadają - powiedział Uhrich.