Karol Klimczak. Bajpasy, dymisja i transfery

Piłkarze są jak żołnierze, mają tylko jednego przywódcę - trenera. Muszą się temu podporządkować albo nie ma ich w drużynie - mówi prezes Lecha Poznań Karol Klimczak. Problemy w drużynie to nie jeden temat rozmowy z tygodnikiem "Piłka Nożna".

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Karol Klimczak PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: Karol Klimczak

Przemysław Pawlak, "Piłka Nożna": Jak dużym rozczarowaniem dla Lecha był zakończony niedawno sezon?

Karol Klimczak, prezes Lecha Poznań: Na początku rozgrywek pojawiały się nawet głosy, że nie mamy drużyny zdolnej awansować do pierwszej ósemki, potem mówiono, że zdobędziemy dublet, wciągniemy ligę nosem. Nie wydarzyło się ani jedno, ani drugie. Z pewnych elementów sezonu możemy być zadowoleni, zaangażowanie, wola walki, mecze, w których zdecydowanie dominowaliśmy nad rywalami, ładna dla oka, efektowna gra  - to było.

Zabrakło natomiast stempla, zdobycia trofeum, przede wszystkim Pucharu Polski. Do dziś, jak pan wspomni w klubie finał z Arką Gdynia, wszystkim nóż otwiera się w kieszeni. W grze o mistrzostwo byliśmy do ostatniej kolejki. Krótko mówiąc - walczyliśmy do końca o wszystkie trofea, zrealizowaliśmy niestety tylko minimum, które Lech musi mieć w każdym sezonie, czyli awans do kwalifikacji Ligi Europy. Gdyby udało się dołożyć do tego puchar, bylibyśmy zadowoleni.

Zdiagnozowaliście już problem Lecha? Drużynie nie zabrakło liderów na boisku, zawodników, którzy poradzą sobie z presją najtrudniejszych meczów?

Nazywamy to mentalnością zwycięzcy. Nie chodzi jednak o brak chęci wygrywania, ale o posiadanie odporności na megastres w najważniejszym spotkaniu sezonu. W finale Pucharu Polski zespół chciał wręcz rozwalcować Arkę, była jazda do przodu, sytuacje, tylko zabrakło zimnej krwi, szczególnie w 90 minucie. Wszyscy pamiętają okazję Radka Majewskiego z meczu na PGE Narodowym, ten sam Radek w meczu z Jagiellonią w ostatniej kolejce, w niemal bliźniaczej sytuacji ze spokojem trafia do siatki. Zabrakło pewności siebie, przekonania, że jesteśmy Lechem Poznań i prędzej czy później strzelimy gola na 1:0.

Reprezentacja Niemiec, ta z Michaelem Ballackiem, właśnie miała taką umiejętność. Grali, podawali, człowiek z nudów wychodził do kuchni po kawę w końcówce meczu, a po powrocie okazywało się, że Niemcy prowadzą. Mecz może się nie układać, ale drużyna musi mieć przekonanie o własnej sile.

ZOBACZ WIDEO Getafe wraca do Primera Division. Zobacz skrót meczu z CD Tenerife [ZDJĘCIA ELEVEN]

Czyli Lech nie ma zawodników, którzy potrafią radzić sobie ze stresem?

Dwa lata temu zdecydowaliśmy, że właśnie piłkarzy z taką mentalnością będziemy do Poznania sprowadzać. Bez znaczenia jest tu wiek zawodników, bo w tym przypadku może to być młody Jan Bednarek albo doświadczony Mihai Radut, którzy nie pękają w ważnych momentach meczów, kiedy pojawiają się duży stres i ciśnienie.

A może to też być Łukasz Trałka, przez długi czas kapitan Kolejorza w minionym sezonie? Janek Bednarek powiedział na jednej z konferencji mądrą rzecz: Łukasz może już nie nosi opaski, ale nadal może być liderem zespołu. Trener Nenad Bjelica zadecydował o pozbawieniu Łukasza funkcji kapitana, niemniej w Białymstoku pojawił się on na boisku, zdobył bramkę, zaliczył super zawody. Nie obrażał się, tylko zareagował odwrotnie. O taką mentalność nam chodzi.

Dlaczego Bjelica zabrał Trałce opaskę?

Z prostej przyczyny - Łukasz nie respektował zasad, które w szatni dotyczą wszystkich.

To znaczy, że koniec Łukasza w Lechu jest bliski?

Nie, skąd?

Jak to skąd? Nie poszedł na wojnę z trenerem?

Kto? Łukasz? Kapitan Łukasz Trałka nigdy nie poszedł do trenera, nigdy przed całą drużyną czy też w gabinecie szkoleniowca nie roztrząsał tematu niegrających Szymona Pawłowskiego czy Marcina Robaka. Nie miało to miejsca! Koniec tematu. Łukasz potwierdził to w wywiadzie dla poznańskiego wydania "Gazety Wyborczej".

A co innego miał powiedzieć?

Łukasz stracił opaskę, bo złamał zasady panujące w szatni. W Lechu nie ma sytuacji, że ktoś plącze się pod nogami trenera czy prezesa i mówi, że chce więcej grać, czy wejść lub zejść z boiska w tej lub innej minucie. Piłkarze są jak żołnierze, mają tylko jednego przywódcę - trenera. Muszą się temu podporządkować albo nie ma ich w drużynie. I owszem, to, że Szymek Pawłowski nie grał, było problemem przede wszystkim Szymka, ale również Lecha i byłego kapitana Łukasza Trałki, ponieważ jego zawodnik nie dawał z siebie wszystkiego, a znamy jego potencjał.

W przypadku Robaka nie może pan już jednak zaprzeczyć, rzecz działa się przed kamerami. Co to oznacza dla przyszłości króla strzelców minionego sezonu?

Mniej więcej tyle, że jego najbliższe wynagrodzenie będzie pomniejszone o odpowiednią kwotę tytułem kary finansowej za zachowanie.

I to zamyka temat?

Marcin nadal będzie funkcjonował w zespole, w szatni, dopóki trener nie postanowi inaczej. Jeżeli uzyska odpowiednią formę, a Nenad uzna, że jest wartością dodaną dla drużyny, będzie grał i będzie zapierdzielał. Jestem o tym przekonany. Marcin zrobił jedną bardzo złą rzecz, publicznie zakwestionował decyzję szkoleniowca co do liczby spędzanych przez siebie minut na boisku. Natomiast w pewnym sensie mamy dla jego zachowania dozę zrozumienia, chce grać, rozpiera go ambicja.

Warto też, aby pamiętał, że to Bjelica wyznaczył go do wykonywania rzutów karnych, między innymi dzięki czemu został królem strzelców. Nie dzięki radzie drużyny, kumplowi z zespołu czy mnie, ale dzięki decyzjom trenera. Musi to szanować i Marcin postanowienia szkoleniowca będzie respektował, proszę mi wierzyć.

Czy Lech Poznań powinien pozbyć się Marcina Robaka?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×