Tomasz Dzionek: Kikut jak feniks z popiołów

Dla pewnego piłkarza Wielka Sobota okazała się wyjątkowo wielka. W meczu Piasta Gliwice z aktualnym liderem polskiej Ekstraklasy - Lechem Poznań, w szeregach gości świetny występ zaliczył Marcin Kikut. Dzięki jego asyście i bramce strzelonej w doliczonym czasie gry Kolejorz nadal jest na czele tabeli i zachowuje ogromne szanse na mistrzostwo kraju.

Marcin Kikut jest dla mnie bohaterem niecodziennym. Cała Polska pamięta jego niefortunny i wręcz szkolny błąd w trakcie meczu Lecha z Udinese Calcio. Kikut wszedł wówczas na boisko pod koniec drugiej połowy spotkania jedynie by zastąpić zmęczonego już pewnie Grzegorza Wojtkowiaka. Każdy jego kontakt z piłką kończył się fatalnymi kiksami i niedokładnością. Trzeba przyznać, że zawodnik z pola musi się czasem mocno postarać, żeby spośród hasających po boisku dwudziestu dwóch piłkarzy zauważyć jego błędy. Kikut zaś przez te kilka minut gry umiejętnie dawał do zrozumienia, że zeżarła go całkowicie trema. Poznański zawodnik nie potrafił w ogóle się odnaleźć na boisku. Na domiar złego po jego frajerskim błędzie Antonio Di Natale przejął piłkę, pognał na bramkę Lecha i w pojedynku sam na sam pokonał Ivana Turinę, pieczętując tym samym zwycięstwo Włochów. Polski komentator podsumował tę sytuację dobitnie: "Kikut rany boskie!!!".

Sam zawodnik po meczu stał się obiektem niewybrednych drwin i dowcipów. Cóż, jego błąd był wybitny, więc zaczęto go nawet zaliczać do największych kiksów w historii polskiej piłki nożnej. Słusznie. Lech po bardzo dobrej pierwszej połowie spotkania wyszedł na boisku w całkiem innych nastrojach i, nie wiedzieć czemu, cofnął się pod własną bramkę mizernie się broniąc. Błąd Kikuta był wymiernym efektem bezradności Lechitów na włoską przebiegłość.

Wobec poważnej kontuzji Wojtkowiaka, trener Franciszek Smuda postanowił zaufać Kikutowi i zaczął wystawiać go na prawej stronie poznańskiej defensywy. Początki były dość trudne, momentami wręcz mizerne. Kikut ponownie wykazywał się rażącą niedokładnością, zwłaszcza podczas dwumeczu Lecha z Wisłą Kraków. Nadeszła jednak wiekopomna chwila... W Wielką Sobotę poznańska lokomotywa dojechała do stacji Gliwice, by tam zmierzyć się z zawsze groźnym Piastem. Mecz okazał się niezwykle emocjonującym widowiskiem, w trakcie którego szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę jednego, raz drugiego zespołu. Prowadzenie objęli goście po strzale jak zwykle niezawodnego Semira Stilica. Wówczas na rajd prawą flanką zdecydował się Kikut, który mijając kilku obrońców zdołał wbić piłkę w pole karne. Piłka szczęśliwie znalazła Stilica, który z zimną krwią wpakował ją do siatki. Piast grał jednak z zębem i w mało gościnny sposób zdołał wyrównać. Kibice poznańscy odetchnęli jednak z ulgą, gdy sędzia spotkania doliczał cztery minuty. Dla nich, jak i zawodników Kolejorza to wieczność. Poznańską specjalnością można już nazwać strzelanie bramek w doliczonym czasie gry, co Lechici nie raz udowodnili zdobywając punkty w dosłownie ostatnich sekundach meczu... Tak było i w tą Wielką Sobotę. Bohaterem został nie kto inny, jak Marcin Kikut, który wykorzystał precyzyjne dośrodkowanie Sławomira Peszki i z woleja huknął do gliwickiej bramki. Kikut, który przez całe spotkanie był niesamowicie aktywny i o dziwo dokładny uratował Lechowi trzy punkty.

Jak feniks z popiołów odrodził się zawodnik, który grał przecież swego czasu na bardzo dobrym poziomie i w Amice Wronki, i później w Lechu. Ten koszmarny błąd w trakcie batalii z Włochami mógł przylgnąć do niego jak kalfas Tomasza Kuszczaka podczas meczu z Kolumbią. Nic z tych rzeczy mu jednak nie grozi, bo dzięki jego determinacji bardziej zapamiętamy mecz w Gliwicach i, jak sądzę, wiele innych kolejnych z jego udziałem. Do swoich dobrych występów kibiców Lecha sympatyczny Kikut zdążył już przyzwyczaić. Błąd z meczu w Udine był koszmarny, lecz takowe zdarzają się nawet najlepszym w spotkaniach o najwyższą stawkę. Obecnie każdy mecz Lecha można traktować podobnie, gdyż priorytetem jest walka o bardzo wysoką stawkę - Mistrzostwo Polski. Dla samego piłkarza, który pewnie o włoskich wakacjach zapomniał już dawno, pozostałe mecze ligowe będą szansą na kolejne świetne występy. Kikut udowadniać już nic nie musi. Trzeba mieć wyjątkowo silny charakter, żeby po takiej fali krytyki, znaleźć motywację i powrócić do ciężkiej pracy.

Puentując kolokwialnie należy stwierdzić, że piłkarz, to przecież tylko człowiek i gorsza dyspozycja może się przytrafić. Po jednym meczu, czy nawet jednym kiksie, zawodnika skreślać się nie powinno. Później bowiem krytyka może okazać się przedwczesna.

Czapki z głów Panie Kikut! Alleluja i do przodu!

tomasz.dzionek@sportowefakty.pl

Źródło artykułu: