Pierwszy krok do świata wielkiej piłki - jak Polacy zdobyli olimpijskie złoto

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Nasze pierwsze spotkanie na igrzyskach rozpoczęło się kilkanaście minut później, gdyż nasi rywale Kolumbijczycy spóźnili się na pociąg. Polacy wygrali 5:1, a potem 4:0 z Ghaną.

Dopiero trzeci mecz był dla nas prawdziwym sprawdzianem. Spotkanie z drużyną NRD Georga Buschnera to mecz z kandydatem do złota.

- Jeśli pokonamy Polaków, to nasze aspiracje do złota staną się całkowicie uzasadnione - mówił selekcjoner naszych rywali, czym jednocześnie podkreślał klasę drużyny Górskiego.

Musimy pamiętać, że Polacy tego dnia musieli wygrać, bo nasi rywale mieli lepszy o jedną bramkę bilans.

A mimo to Górski wystawił skład bardzo defensywny. Nie miał jednak zamiaru rozpaczliwie się bronić, a zagrać błyskawiczną kontrą.

To był wielki mecz Jerzego Gorgonia. Najpierw w 6. minucie pokonał fantastycznego tego dnia Jurgena Croya strzałem z bliska, potem w 64.minucie ustalił wynik meczu na 2:1 cudownym uderzeniem z około 30 metrów.

Dla nas to było zwycięstwo nie tylko sportowe, ale i prestiżowe. Przecież NRD popsuła nam inaugurację Stadionu Śląskiego, wygrywając w 1956 roku 2:0 ku zniesmaczeniu 90 tysięcy widzów. Zaś w 1970 roku również zespół naszych zachodnich sąsiadów przyczynił się do zakończenia ery Koncewicza, nokautując nas w Rostocku 5:0.

Warto zresztą pamiętać o tym, że choć wschodni Niemcy nie zrobili nigdy większej furory, to jednak przez całe lata 70. i 80. byli liczącą się europejską drużyną.
Kluczem do wygrania igrzysk był mecz drugiej rundy z ZSRR. W 2. rundzie trafiliśmy do grupy z Danią, Maroko i właśnie Sowietami. Z Duńczykami zremisowaliśmy i była to w tamtych czasach klęska.

Gdy więc wieczorem 5 września Oleg Błochin strzelił w 28. minucie bramkę na 1:0, Polacy musieli odpowiedzieć dwiema. I tak się stało. Ostatni kwadrans w wykonaniu naszej drużyny to jeden z najlepszych momentów polskiej piłki tamtych czasów. Nieustający napór naszych piłkarzy dał nam najpierw rzut karny po faulu na Włodzimierzu Lubańskim, zresztą fantastycznym podczas całego turnieju, który na bramkę zamienił Kazimierz Deyna, a potem bramkę rezerwowego Zygfryda Szołtysika po ładnym strzale z dystansu.

Historia zapamiętała to spotkanie jako koniec reprezentacyjnej kariery Andrzeja Jarosika. W końcówce to właśnie on, a nie Szołtysik miał wejść na boisko za Guta.

Według różnych wersji Jarosik albo nie czuł się na siłach, albo też był obrażony rolą rezerwowego. W każdym razie ta chwila zawahania kosztowała go sporo. Aż do 2001 roku był pomijany w wykazie medalistów, jako jeden z dwóch (obok bramkarza Mariana Szeji), który nie wyszedł na boisko.

Jak się okazało, na szczęście dla Polski.

Szołtysik, który w chwilę stał się bohaterem narodu, wspominał (wspomagany zapewne wyobraźnią dziennikarza): "Nic nie wiem, co się potem stało. Przywalony stosem ciał bezgranicznie uszczęśliwionych kolegów leżałem z twarzą wtuloną w trawnik i w tym ułamku sekundy zrozumiałem, że chyba nigdy nie potrafię być bardziej szczęśliwy"

Polska wygrała z ZSRR, a potem gładko z Maroko. W finale zagraliśmy z Węgrami.

Korespondenci "Sportowca", Maciej Biega i Krzysztof Wągrodzki, piszą:

"Wśród zawodników właściwie obowiązywała umowa dająca się streścić w następujących słowach: Zrobiliśmy wszystko co trzeba. Na srebrny medal i tak mało kto liczył. O wynik finału powinni się martwić przede wszystkim Węgrzy. Oni są faworytami. W niedzielę rano tego typu opinii można było usłyszeć wiele. Ale były one wypowiadane raczej na pokaz. Wśród samych piłkarzy słuchano chętnie graczy Górnika Zabrze, którzy wspominali finał z Manchesterem City w Wiedniu przegrany przede wszystkim za przyczyną nastrojów samozadowolenia".

Po południu na niebie pojawiły się chmury, które szybko zamieniły się w ulewę.

Kazimierz Górski wspominał:

"Zaczęło się fatalnie, w strugach ulewnego deszczu, w których dosłownie tonął wspaniały stadion olimpijski wypełniony w niecałej nawet połowie przez widzów. Wyszliśmy na krótką rozgrzewkę, zmuszeni wciąż wycierać mokre twarze.
- A tak marzyliśmy o tym występie - ktoś narzekał.
- Właśnie bardzo dobrze, że leje - zezłościł się Robert Gadocha. - Deszcz przynosi nam szczęście".

W 42. minucie prowadzenie objęli Węgrzy. Kazimierz Deyna popełnił błąd wręcz koszmarny. Oddał właściwie Beli Varadiemu piłkę, a ten popędził na bramkę Huberta Kostki i nie zmarnował sytuacji sam na sam.

Zaraz po zmianie stron Deyna wyrównał, jakby był to jego własny mecz. Zwiódł kapitalnie dwóch obrońców i uderzył z około 20 metrów słabszą lewą nogą. A potem, w 68. minucie wykorzystał fakt, że aż trzech obrońców ruszyło do Włodzimierza Lubańskiego, przejął piłkę i pokonał Istvana Gecziego po raz drugi.

To był chyba ten dzień, gdy Deyna dołączył do grona najlepszych piłkarzy świata. Został okrzyknięty, zresztą słusznie, najlepszym piłkarzem turnieju. A przecież jeszcze przed igrzyskami wielu podpowiadało Górskiemu, żeby dał sobie z tym piłkarzem spokój.

Ostateczny bilans złotej kampanii, jedynej w historii polskiej piłki, włączając eliminacje, to 13 meczów, w tym 11 wygranych, jeden zremisowany i ledwie jeden przegrany, ten w Starej Zagorze. Bilans bramek 37:8 jasno wskazuje, jaki futbol preferowała drużyna.

Avery Brundage, ówczesny szef MKOl, wręczając medale, powiedział: "Dzięki wam odżyły dawne piękne turnieje piłkarskie na Olimpiadach. Futbol nadal żyje na igrzyskach. Wy, Polacy, nadaliście mu właściwy kształt i czysty ton. Wskazaliście właściwy kierunek w sposobie rozwiązywania na boisku trudnych złożeń taktycznych. Przyjmijcie słowa uznania za wzorową postawę w cały turnieju, za czystą grę".

Tu warto zacytować jeszcze raz Mętraka:

"Zwycięstwo w Monachium nie wywołało euforii, szybko nadeszło otrzeźwienie. Bo - nie dyskredytując tego pierwszego kroku do sławy - jasno trzeba stwierdzić, że turnieje olimpijskie były podówczas czymś w rodzaju mistrzostw krajów socjalistycznych. Zostawiwszy w pokonanym polu ZSRR, Węgry i NRD, mierzyliśmy jednak dalej. Sukces monachijski wywołał zdrowy odruch wzmożonej ambicji, wyzwolił nasz futbol z kompleksów, pozwolił wyzbyć się niewiary, na którą pracowały całe pokolenia. Reszta nie jest milczeniem, resztę wszyscy znamy".

Polska droga do złota

I runda, Grupa D
Polska - Kolumbia 5:1 (Deyna 16', 32', Gadocha 42', 49' 72' - Moron 63')
Polska - Ghana 4:0 (Lubański 40', Gadocha 59', 89', Deyna 86')
Polska - NRD 2:1 (Gorgoń 6', 63' - Streich 45')

II runda, Grupa 2
Polska - Dania 1:1 (Deyna 36' - Heino Hansen 27')
Polska - ZSRR 2:1 (Deyna 79' z karnego, Szołtysik 87' - Błochin 28')
Polska  Maroko 5:0 (Kmiecik 3', Lubański 10', Deyna 45' z karnego, 63', Gadocha 53')

Finał
Polska - Węgry 2:1 (Deyna 47',68' - Varadi 42')

Źródła: Kazimierz Górski "Z ławki trenera", "Poczet polski olimpijczyków", Maciej Biega, Krzysztof Wągrodzki "Piłkarskie złoto", Stanisław Nowosielski, Wojciech Szkiela "Droga do finału", Andrzej Jucewicz "Selekcjonerzy"

Czy Polska drużyna w ciągu nastęnych 10 lat zdobędzie medal w turnieju piłkarskim?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×