"Scheiss DFB". Niemieccy kibice toczą owartą wojnę z piłkarską federacją
- To była kropla, która przelała czarę - podkreśla Uli Hesse.
Zbuntowali się nie tylko kibice, ale także część klubów Regionalligi. Nawoływały one do bojkotu meczów z Chińczykami. Trzy z nich wytrwały w swoim postanowieniu i nie zamierzają rywalizować z Azjatami - to Waldhof Mannheim, TuS Koblenz i Stuttgarter Kickers. Pozostałe kluby - po długich negocjacjach - zgodziły się zagrać z olimpijską kadrą Chin, ale tylko w rundzie rewanżowej (rozpocznie się pod koniec listopada).
Tego kibicom było już za wiele. - Ultrasi z różnych klubów podjęli decyzję o rozpoczęciu protestów. Wielu zwykłych kibiców albo do nich dołączyło, albo przynajmniej z nimi sympatyzuje. Moim zdaniem protesty są w znacznej mierze usprawiedliwione, ponieważ DFB wielokrotnie okazywał całkowicie lekceważący stosunek nie tylko do kibiców, ale także małych, amatorskich klubów, które wciąż przecież tworzą kręgosłup tej gry - tłumaczy Hesse.
"Zakaz? Dla Franza"
W połowie sierpnia szef DFB Reinhard Grindel wyciągnął rękę w kierunku kibiców, gdy zapowiedział zniesienie zbiorowych kar. - To czas, by się zatrzymać. Czas na przemyślenia. Chcemy ustawić znak, by następnie wspólnie prowadzić dialog - to cytat z oświadczenia wydanego przez szefa związku.
Jednak kibice zareagowali na te słowa z rezerwą. Twierdzą, że przez długi czas nie byli traktowani poważnie przez związek, wolą więc pozostać ostrożni i poczekać na rozwój sytuacji. A do tego podkreślają, że sam związek ma sporo za uszami.- To Beckenbauer powinien dostać zakaz stadionowy, nie my - mówi Lehmi, jeden z przywódców kibiców Dynama Drezno. - Zostajemy ukarani za to, że ktoś na dworcu w Lipsku ukradł ananasa. Później nie może przez to wejść na stadion we Freiburgu. Zawsze jest to przedstawiane tak, że działaliśmy na szkodę futbolu. A Beckenbauer i jego banda pozostawili takie szkody w futbolu, a i tak są teraz w każdej strefie VIP - komentuje w "Die Zeit". - To podwójna moralność, która wielu wkurza. DFB z jednej strony sam nie jest czysty, ale z drugiej pokazuje palcem na innych - dodaje Heidi z Berlina.
Przedmiotem sporu jest jeszcze jedna kwestia. Sobota, godz. 15.30 - kiedyś w Bundeslidze była to świętość. Jednak w ostatnich latach drużyny grają także w innych dniach i o innych porach. We wrześniu kibice z Moenchengladbach zaprezentowali przed meczem ze Stuttgartem specjalną oprawę. "Nasz problem z wami: godziny rozpoczęcia meczów". Na kilku mniejszych transparentach wypisali terminy rozgrywania meczów, m.in. środa 18:30, sobota 18:30, wtorek 20:30, niedziela 13:30, poniedziałek 20:15, wtorek 18:30.
Fani obawiają się, że będzie jeszcze gorzej. Chińczycy coraz bardziej interesują się meczami Bundesligi, a to tak potężny rynek, że należy się z nim liczyć. Niemieccy fani już teraz wyobrażają sobie mecze, które rozpoczną się na przykład o 9:30.
Czyli prawie jak dawniej - o 15:30. Tyle że... czasu pekińskiego.
Michał Fabian
Współpraca Jacek Stańczyk