Radosław Majdan: Ktoś próbował zabić radość

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Ci, którzy znają pana bliżej, mówią: "dżentelmen". To też z domu?

Piłkarz - też człowiek. Uczyła mnie codzienność, patrzyłem szerzej. To chyba głupi stereotyp, że sportowiec potrafi powiedzieć trzy zdania. Zresztą na pewno pan zauważył, jak to się w ostatnich latach zmieniło. Wiedziałem, że jest życie poza piłką i nie ograniczałem się tylko do futbolu. Chciałem obserwować ludzi, podróżować. Marzyłem o tym, żeby grać za granicą, nie ze względów finansowych, ale po to, żeby zasmakować obcego kraju w innej roli niż turysta. Inspirowało mnie to do pracy. Chciałem poznać nową kulturę, język, zwyczaje. Mieszkałem w Grecji, Turcji i Izraelu, musiałem się odnaleźć w kontaktach z ludźmi o zupełnie innej mentalności. Teraz, kiedy z żoną mamy sesję dla jakiegoś magazynu, wiem, że nie mogę nikogo udawać, że naturalność i prawda zawsze się obronią. Także przed obiektywem aparatu fotograficznego. Na imprezach jeśli z kimś rozmawiam, to nie dlatego, że jest prezesem wielkiej firmy, albo po to, żeby zrobiono nam zdjęcie. Nie znoszę takich zachowań.

Czasami mam wrażenie, że dla pana te sesje do magazynów to środowisko naturalne.

Nie mam z tym problemu. Trenowałem i grałem w piłkę ze świadomością, że nie będę wiecznie piłkarzem. Nie chciałem zamykać swojego medialnego życia do „Przeglądu Sportowego”, nudziło mnie opowiadanie o tym, że przegraliśmy, albo wygraliśmy. Ta sama formułka, ciągle odwijana na nowo. Chciałem od życia czegoś więcej i swoją cenę za to zapłaciłem. Myślę, że byłem jednym z pierwszych, którzy ze świata sportu wchodzili do showbiznesu. Zresztą "showbiznes" to dopiero wtedy w Polsce powstawał. Nie było internetu, tabloidów. Żyłem, kiedy to wszystko się tworzyło, przecierałem szlaki przychodząc do jakichś talk-show z Szymonem Majewskim. Miewałem przez to problemy.

Zaczęło się mieszanie sportu z polityką, powstawały jakieś listy hańby, czyli tych, którzy nie chcieli dalszych rządów Zbigniewa Bońka. To były jakieś standardy białoruskie.


Jakie?

Kiedy byłem w Wiśle, zadzwonił do mnie menedżer i mówi: "Radek, uspokój się. Za dużo cię wszędzie poza sportem. Kilku osobom się to nie podoba, uważają, że poświęcasz na to zbyt dużo czasu". Ale mnie interesowało tylko, jak ocenia mnie trener, a że zawsze do zajęć byłem przygotowany i nigdy się nie oszczędzałem, to Henryk Kasperczak wypowiadał się o mnie bardzo dobrze. Pojawiałem się w innych mediach dla higieny. Dla mnie było to odreagowanie, jedni chodzili na piwo, a ja - do kolorowych magazynów, żeby zmienić realia, otoczenie, pobyć trochę w innym świecie.

Jak się patrzy na pana zdjęcia z czasu związku z Dorotą Rabczewską, to rzeczywiście był to inny świat.

Nie chcę rozmawiać o poprzednich związkach, ale o sobie z tamtych czasów daję radę. Każdy wiek ma swoje prawa. Robiłem szalone rzeczy, popełniałem błędy, za które przyszło mi zapłacić. Jak każdy, uczyłem się życia na sobie, na własnych błędach. Koncentrowałem się na piłce, ale żyłem inaczej niż dzisiaj, lubiłem czasami zaszaleć inaczej niż inni piłkarze. Dziś już pewnie bym tak nie robił, ale po to jest się młodym, żeby nie zawsze być rozsądnym. Jeśli ma się w sobie trochę refleksji, to wyciąga się z tego wnioski i się zmienia. Mam 45 lat, wiem, co przeżyłem. Jestem inny, także dzięki tamtym doświadczeniom.

Co to znaczy, że jest pan inny?

W życiu faceta ważne jest to, żeby spotkał odpowiednią kobietę. Bo my jesteśmy podatni na manipulację.

To znaczy?

Jesteśmy szczerzy, dajemy serce na dłoni. Uważamy, że czasami możemy zrobić coś wbrew sobie, wmawiając sobie, że to dla wyższej idei. Wtedy można nami sterować, kobieta potrafi wytłumaczyć, że tak właśnie ma być. I ważne jest, żeby sterował nami ktoś mądry. Małgosia żartuje czasami, że jakby mnie wcześniej poznała, to grałbym w Realu Madryt. Śmieję się z tego, ale może ma rację. Bill Clinton zażartował kiedyś ze swojej żony, pokazując jej byłego partnera, który jest właścicielem restauracji: "Patrz, gdybyś mnie nie poznała, miałabyś restaurację". Hillary odpowiedziała błyskawicznie: "Gdybym ciebie nie poznała, to on byłby teraz prezydentem". To prawda, kobiety mają moc, potrafią zmobilizować do zmian.

Kiedyś, jak Marcin Baszczyński przyszedł do szatni w tak długim płaszczu jak ksiądz ma sutannę, to w dziesięć minut zbudowaliśmy mu konfesjonał. Nawet okienko miał z szybką.


Brzmi jak tekst z manify.

Mam inteligentną, mądrą żonę, która w fantastyczny sposób zorganizowała życie rodzinne. Z którą jestem bardzo szczęśliwy i z którą żyję tak spokojnie, że odsunąłem się od pewnych rzeczy. Ale kobiety potrafią też niszczyć, wprowadzać nerwy i wpływać destrukcyjnie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×