"Krzyk było słychać przez dwie ściany". Marcin Wasilewski przeszedł przez piekło

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Spełnione marzenia

Wasilewskiemu groziło inwalidztwo, a w niewiele gorszym przypadku przedwczesne zakończenie kariery, tymczasem wrócił do gry już 454 dni po bestialskim ataku Witsela. "Już", biorąc pod uwagę skalę uszkodzeń nogi, do których doprowadził Belg. Dzięki tytanicznej pracy "Wasyl" nie tylko uratował karierę, ale też potrafił wrócić do poziomu sprzed odniesienia koszmarnego urazu.

W końcu wszystko co najlepsze w karierze, spotkało go po 30 sierpnia 2009 roku. Z Anderlechtem sięgnął po trzy kolejne mistrzostwa Belgii, do których dorzucił Superpuchar, a we wrześniu 2012 roku zadebiutował w Lidze Mistrzów. Dwa lata po urazie wrócił natomiast do reprezentacji Polski i w koszulce z białym orłem na piersi zagrał jeszcze 22 razy, wchodząc dzięki temu do Klubu Wybitnego Reprezentanta.

Z poślizgiem spełnił też wielkie marzenie o występach w Premier League. Gdy w lipcu 2013 roku wygasł jego kontrakt z Anderlechtem, pozostawał bez klubu przez blisko trzy miesiące, by we wrześniu podpisać umowę z występującym wówczas na zapleczu angielskiej ekstraklasy Leicester City. Świetnie odnalazł się w Championship, do której pasował jak ulał i był ważnym ogniwem drużyny Lisów, która awansowała do elity.

- Kocham go, jest świetny. Zawodnicy go uwielbiają. Tacy stoperzy, których cieszy bronienie, to wymierający gatunek - mówił o nim menedżer LCFC, Nigel Pearson, dodając: - Jest zwariowany. Kiedy spóźnia się na spotkanie, zmieniam termin, chociaż też jestem słusznych rozmiarów. Jest też wielkim profesjonalistą i świetnym piłkarzem. Pozyskaliśmy go na zasadzie wolnego transferu, ale wniósł jakość nie tylko na boisku, ale i w szatni. Ma duży respekt u kolegów.

Awans "Wasyla" do Premier League miał swoją wymowę, bo wychowanek krakowskiego Hutnika był dopiero drugim w historii po Dariuszu Kubickim Polakiem, któremu na boisku udało się wywalczyć promocję do angielskiej ekstraklasy z Championship. W pierwszym po awansie sezonie Wasilewski utrzymał się z Lisami w Premier League, a potem życie przerosło fantazję piłkarza i Wasilewski był członkiem drużyny Claudio Ranieriego, która w kampanii 2015/2016 zszokowała całą Europę, sięgając po mistrzostwo Anglii.

"Wasyl" dołożył swoją cegiełkę do tego sukcesu, bo w mistrzowskim sezonie zagrał w czterech ligowych meczach. Ze względu na regulamin Premier League medalu na pamiątkę nie dostał, ale gdy Lisy świętowały zdobycie mistrzostwa, drużyna wiedziała, kto powinien wznieść trofeum jako jeden z pierwszych.
W minionym sezonie trenerzy Leicester City rzadko korzystali z jego usług, ale gdy stało się jasne, że klub nie przedłuży z nim kontraktu, Craig Shakespeare pożegnał go pięknymi słowami: - Praca z Marcinem była absolutną przyjemnością. Jego wpływ na drużynę i poświęcenie wykraczają daleko poza to, co widać na boisku. To jeden z największych profesjonalistów, z jakim kiedykolwiek pracowałem. Będzie nam go brakowało. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak niektórzy zawodnicy mogą być ważni poza boiskiem.

Legenda

Wasilewski potrafił szybko zaskarbić sobie sympatię zarówno kolegów z zespołu czy trenerów, jak i kibiców. Był idolem fanów Anderlechtu jeszcze na długo przed koszmarnymi wydarzeniami z sierpnia 2009 roku, ale po makabrycznej kontuzji, a raczej z uwagi na ogromny wysiłek, który włożył w walkę o powrót na boisko, stał się żywą legendą 34-krotnych mistrzów Belgii.

Od bestialskiego ataku Witsela kibice Fiołków za każdym razem, gdy na zegarze wybijała 27. minuta, przerywali doping, skandując "Wasyl!, Wasyl!". Dlaczego akurat w 27. minucie? Bo 60-krotny reprezentant Polski grał dla ich klubu właśnie z numerem "27". Co ciekawe, gdy latem 2013 roku Wasilewski opuścił Anderlecht i tradycja zaczęła wygasać, władze klubu zaapelowały do kibiców, by nie zapominali o "Czołgu" i w dalszym ciągu poświęcali mu 27. minutę.

O tym, że Wasilewski jest w Anderlechcie postacią kultową, niech świadczy to, że miał swoją szafkę w szatni pierwszej drużyny jeszcze długo po przenosinach do Leicester City. Był tak lubiany przez kolegów, że po jego odejściu została ona zarezerwowana tylko dla niego na wniosek innych piłkarzy. - Korzystał z niej, kiedy rehabilitował się w Belgii już jako zawodnik Leicester - zdradził w 2015 roku dyrektor techniczny Anderlechtu Kevin Vermeuelen.

Fani Anderlechtu darzą "Wasyla" tak wielką sympatią, że organizowali nawet grupowe wyjazdy na mecze Polaka w Leicester City. Pierwsza taka wizyta miała miejsce w listopadzie 2013 roku podczas meczu Lisów z Millwall FC. Wasilewski wiedział, jak odwdzięczyć się Belgom za niespodziankę, bo po końcowym gwizdku przeskoczył płot oddzielający boisko od trybun i utonął w objęciach kibiców.

Z kolei gdy w maju 2016 roku Polak sięgnął z Leicester City po mistrzostwo Anglii, nie regenerował sił po całonocnym świętowaniu tytułu, lecz dzień po mistrzowskiej fecie udał się w podróż do Belgii i po nieprzespanej nocy zameldował się na Constant Vanden Stock Stadium. Przed pierwszym gwizdkiem meczu Anderlecht - Oostende został zaproszony na środek boiska, by belgijski klub mógł uhonorować go za wywalczenie tytułu mistrza Anglii.

Zobacz, jak Anderlecht uhonorował Marcina Wasilewskiego:

Nienasycony

Kiedy Wasilewski zakończy karierę, Anderlecht przyjmie go z otwartymi ramionami. Na Polaka czeka praca w roli skauta albo trenera młodzieży w klubowej akademii - jeśli wierzyć belgijskim mediom, Polak sam podejmie decyzje, w jakim charakterze miałby się realizować w Anderlechcie.

Na razie jednak Fiołki muszą uzbroić się w cierpliwość, bo "Wasyl" ani myśli porzucać futbolu. Na zakończenie kariery spełni kolejne marzenie i będzie bronił barw krakowskiej Wisły. 37-latek jest rodowitym krakowianinem i nigdy nie ukrywał swojej sympatii do Białej Gwiazdy. Nawet gdy występował w Belgii, dzień po swoim meczu w Jupiler Pro League potrafił pojawić się w Krakowie, by świętować z kolegami z Wisły zdobycie przez nich mistrzostwa Polski.

Do Białej Gwiazdy trafił jako wolny zawodnik, bo jego kontrakt z Leicester City wygasł 1 lipca i od tego czasu piłkarz pozostawał bez klubu. Blisko pięciomiesięczne bezrobocie Wasilewski nazwał "jednym z cięższych okresów" w karierze, co jest mocną opinią, biorąc pod uwagę gehenną, jaką były reprezentant Polski przeszedł po 30 sierpnia 2009 roku.

- Nie ukrywam, że był to jeden z cięższych okresów w mojej przygodzie z piłką. Pierwszy taki miałem po kontuzji, a teraz był taki drugi. Po końcu kontraktu z Leicester City straciłem też rytm treningowy i trudno było się z tym pogodzić. Cieszę się, że wróciłem do żywych, bo przez dwadzieścia lat żyłem w pewnym rytmie, miałem określoną dyscyplinę - brakowało mi tego w ostatnich miesiącach - przyznał podczas oficjalnej prezentacji.

Wasilewski ma już 37 lat i może czuć się spełnionym piłkarzem, ale jest spragniony futbolu jak stawiający pierwsze kroki w zawodzie nastolatek. Nie wrócił do Polski, by odcinać kupony. Związek z Wisłą, swoją niespełnioną miłością sprzed lat, traktuje w kategoriach wyzwania i ani myśli o przejściu na emeryturę.

- Głód piłki mam ogromny. Gra w piłkę to ogromna przyjemność. Wstaję rano po to, by robić to, co kocham i jeszcze dostaję za to godziwe pieniądze. To jest piękne. Ile będę grał? Jeśli poczuję, że nie nadaję się do grania w piłkę, to sam pójdę do władz klubu i powiem, że mój czas dobiegł końca. Nie będę oszukiwał sam siebie i ludzi, którzy we mnie wierzą. To dla mnie kolejne wyzwanie - stwierdził po podpisaniu kontraktu z Wisłą.

Czy Marcin Wasilewski okaże się wzmocnieniem Wisły Kraków?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×