Piotrek miał tylko kilka lat, kiedy mama i tata zabrali go do domu dziecka. Państwo Zielińscy prowadzili wtedy pogotowie rodzinne. Od kilku do kilkunastu miesięcy opiekowali się dziećmi w swoim domu w Ząbkowicach Śląskich. Na czas świąt młodzież wracała do ośrodka, a rodzina piłkarza chciała osobiście przełamać się z nimi opłatkiem i złożyć życzenia.
Mimo, że światełka na choince błyskały, to atmosfera nie była raczej radosna. Znajome twarze rodziców piłkarza w progu drzwi obudziły w dzieciach emocje, mieszając smutek z radością i tęsknotą. Długo nie trwało, zanim podopieczni zaczęli płakać. Piotrek przypatrywał się wszystkiemu z boku, też ze łzami w oczach. Wrażliwość, która w takich sytuacjach w nim potęgowała, nie pozwoliła zachować się inaczej. On nawet nie zapytał, po prostu stwierdził: mamo, tato bierzemy ich do nas!
Wigilię spędzili razem.
Straszna nawet krew
Państwo Zielińscy opiekują się dziećmi z różnymi problemami od 2002 roku. Przez trzynaście lat prowadzili pogotowie rodzinne i podopiecznymi zajmowali się we własnym domu w Ząbkowicach Śląskich. Pod swój dach przyjmowali nie więcej niż czwórkę dzieci, do momentu aż wyjaśniła się ich sytuacja prawna.
W pierwszych miesiącach Piotrek nie potrafił tego zaakceptować. Miał osiem lat i był zwyczajnie zazdrosny, że w jego pokoju mieszka "obcy". Na meble naklejał kartki: "moja szafa", "moje biurko". Podpisywał zabawki. Pan Bogusław dziś się śmieje na reakcję syna, gdy zobaczył jedną z dziewczyn palącą papierosa. - Był wręcz przerażony - wspomina.
ZOBACZ WIDEO Juventus lepszy od Romy, Szczęsny uratował mistrza przed stratą punktów [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 1]
[color=#000000]
[/color]
Ojciec, widząc u syna rosnący ból na cierpienie innych, obawiał się, jak Piotrek poradzi sobie w dorosłym życiu. Sytuacja z wigilii była najlepszym przykładem, że problemy otaczających go ludzi uderzają też w niego.
- Nawet na krew reagował specyficznie. Stresował, usztywniał go ten widok. Baliśmy się, czy sobie poradzi w przyszłości. Czy jego dobroć nie wpłynie negatywnie na jego karierę - opowiada Bogusław Zieliński.
Bracia: Paweł i Tomek byli starsi i rozumieli sytuację. Piotrek stopniowo zżywał się z "tymczasowym rodzeństwem" i zaczął się przełamywać. Nawiązywał kontakt, zapraszał do wspólnych zabaw. Z chłopcem, który miał przykurcz mięśni nóg, często trenował w ogródku. Niepełnosprawny kolega odbijał piłkę rękoma, a ze szczęścia rósł w siłę.
"Bo moja ciotka..."
Pomysł prowadzenia pogotowia rodzinnego przez rodzinę piłkarza powstał w momencie, gdy pani Beata, mama, szukała pracy. Pan Bogusław był wtedy na etacie w gimnazjum, zresztą do dziś w tym samym: jest nauczycielem wychowania fizycznego i języka niemieckiego. Pani Beata dyskutowała z koleżanką, a ta opowiedziała jej o swojej ciotce z Legnicy, która w tym mieście opiekowała się dziećmi. Pomysł spodobał się mamie zawodnika Napoli i tak to się zaczęło.
Zielińscy pierwszy dom dziecka otworzyli w listopadzie 2015 roku, drugi czternaście miesięcy później. Zgromadzenie sióstr Maryi Niepokalanej w Bardzie, kilkanaście kilometrów od Ząbkowic, wymówiło lokal i na początku bieżącego roku główny dom dziecka został zlikwidowany. Starostwo dążyło do tego, żeby w powiecie stworzyć kilka mniejszych placówek, z mniejszą liczbą podopiecznych, by atmosfera w ośrodku przypominała bardziej rodzinną.
Trafiają tam dzieci głównie z rodzin niepełnych lub ze związków patologicznych, dotkniętych zazwyczaj problemem nadużywania alkoholu. Schemat jest często podobny: pijaństwo najbliższych, brak środków na utrzymanie maluchów, kolejna awantura, interwencja policji, która zabiera dzieci rodzicom i przekazuje do ośrodka.
Przebywa w nim do dziesięciu podopiecznych. Ośrodek finansuje miasto, a Zielińscy, podobnie jak inni pracownicy domu (najczęściej to dodatkowo jedna pani sprzątaczka), za swoją pracę otrzymują wynagrodzenie.
Piłkarz Napoli oddał dzieciom serce w swoim stylu: w cieniu, po cichu, bez chęci rozgłosu. Z własnych pieniędzy kupił w powiecie ząbkowickim dwa domy, które rodzina wyremontowała i przekształciła w domy dziecka pod stowarzyszeniem "Piotruś Pan" - od imienia zawodnika.
Najmłodszy z Zielińskich zaczął inwestycje od poniemieckiej, powojennej dwupiętrowej szkoły w Targowicach mającej 230 metrów kwadratowych. Drugi dom, już jako gracz Napoli, zakupił w Ząbkowicach Śląskich. - Sam z siebie wyszedł z inicjatywą, to złoty chłopak - mówi z dumą tata piłkarza. Reprezentant Polski przy okazji pobytu w kraju odwiedza placówki, pokopie z dzieciakami w piłkę na boisku, pogra na konsoli. Do ośrodka oddaje też sprzęt elektroniczny, z którego nie korzysta: laptopa, konsolę do gier czy tablet.
Kontakt z rzeczywistością
Pan Bogusław opowiada, jak wygląda tydzień z życia w ośrodku. - W tygodniu jest luźniej, bo dzieci się uczą. Opiekujemy się nimi jak własnymi. Zabieramy do dentysty, wyprawiamy urodziny, jedną dziewczynkę musimy ochrzcić, a gdy któreś nawywija coś w szkole lub przedszkolu, jesteśmy wzywani i idziemy porozmawiać z wychowawcą - Zieliński senior wymienia obowiązki, jakby chodziło o zwykłe czynności domowe, zrobienie zakupów czy wyprasowanie koszuli.
W domu dziecka, w odróżnienia od pogotowia rodzinnego, podopieczni mogą przebywać do skończenia pełnoletności, a w przypadku kontynuowania nauki na studiach, nawet do 25 roku życia. - Jeden chłopak za dobre wyniki w nauce otrzymał stypendium. Z kolei inny chodzi do szkoły specjalnej z internatem, od poniedziałku do piątku. Jest upośledzony w stopniu umiarkowanym. To coś gorszego niż ADHD (zespół nadpobudliwości - red). Przypadki są różne - tłumaczy pan Bogusław.
To praca na pełen albo może i nawet na dwa etaty. Dziewiątka dzieci w jednym domu, ósemka w drugim. Trafiają tam przeważnie rodzeństwa, w różnym wieku: 3, 4, 5 lat. Choć i starsze. 10-letni chłopiec w ubiegłym roku przystąpił do komunii. Nikt z jego bliskich nie pojawił się na uroczystości, a żeby młody nie musiał wbijać wzroku w pusty rząd ławek, na mszę przyszli państwo Zielińscy z Piotrkiem i jego narzeczoną Laurą.
Rodzice dbają, by piłkarz "trzymał kontakt z rzeczywistością".
- Trochę narzekał, że msza się dłużyła, ale dobrze mu to zrobi - uśmiecha się pan Bogusław. - Dbamy, a nawet czasem strofujemy Piotrka, żeby się nie zmieniał, był taki, jaki wychodził z domu, czyli skromny. Nieważne, że jest bardziej znany, czy więcej zarabia - komentuje.
Od choinki po porwanie
W prowadzenie domów dziecka zaangażowani są też Tomek i Paweł. Rodzicom na miejscu najbardziej pomaga Tomek, trener miejscowego zespołu z niższej klasy rozgrywkowej. Paweł, były zawodnik Śląska Wrocław, gra obecnie w pierwszoligowej Miedzi Legnica. Piotrek jest w Polsce rzadko. W tym roku nie przyjechał nawet na święta, ponieważ Napoli mierzyło się 23 grudnia z Sampdorią (3:2), a kolejny mecz rozegra jeszcze przed nowym rokiem z Crotone (29.12, godz. 20:45).
Pan Bogusław pomaga w lekcjach, kosi trawę, pali w piecu, pani Beata robi zakupy, gotuje, też tłumaczy zadania, ale jak mówi: większą cierpliwość ma mąż. - Nad ortografią trzeba pracować. I rozwiniętymi zdaniami. Dziś dzieciaki to tylko smsy by pisały - śmieje się.
Domy dziecka miały dać "oddech", sprawić, że państwo Zielińscy w końcu więcej czasu spędzą w swoim, rodzinnym. To nie mogło się udać. - Zżyliśmy się z nimi, nie ma co ukrywać. Piątka dzieci jest z nami dwa lata. Można powiedzieć, że u siebie bywamy, a tam mieszkamy - komentuje Bogusław Zieliński.
Przez szesnaście lat przez ręce państwa Zielińskich przeszło ponad 40 dzieci. Przygód nie brakowało. Od małych "awantur" o ubieranie choinki, gdy chłopiec nie chciał iść do przedszkola, bo uznał, że inni wystroją ją pod jego nieobecność, po porwanie. Kilka lat temu ojciec wywiózł dwójkę swoich dzieci do Anglii, korzystając z przysługującej im przepustki. Sytuacja na szczęście szybko się wyjaśniła, po negocjacjach skruszony tata wyprawił rodzeństwo w podróż powrotną autokarem.
- Nieważne jacy to są rodzice, dzieci zawsze tęsknią. W miarę możliwości, co jakiś czas, na weekend lub wakacje, wychodzą na przepustki. Do wujka, cioci, mamy, taty. Trafiła do nas czwórka rodzeństwa, niedawno ojciec wziął je na dwa tygodnie. Niewykluczone, że gdy będzie miał stałą pracę i nie będzie nadużywał alkoholu, to zostaną z nim na stałe. U nas są dobre warunki, ale warunki to nie wszystko - opowiada pan Bogusław.
Krew zalewa innych
Zielińscy pomagają swoim podopiecznym też w życiu. - Mamy znajomych w lokalach gastronomicznych, piekarniach. Jak ktoś będzie się uczył, wyrazi chęć pracy, to jesteśmy otwarci, by takiej osobie pomóc wejść w dorosłe życie. Czasem spotkamy z żoną naszego podopiecznego w restauracji, gdzie jest kelnerem, dostajemy kartki na święta, choć był i taki przypadek, że trafiła do nas córka naszej byłej podopiecznej - mówi.
Pan Bogusław się nie waha: jest spełniony. I nie potrzebuje z żoną innego życia. - To było wyzwanie, czasem się zastanawiamy, po co to nam było, moglibyśmy teraz wypoczywać, ale warto - zapewnia. A wystraszony i skryty Piotrek dał radę. Mając 16 lat wyjechał do Udinese. W Serie A rozegrał ponad 130 meczów, a w reprezentacji Polski wystąpił 29 razy. Może i jest wrażliwy i peszy go widok krwi, ale ta zalewa rywali, gdy na boisku muszą odebrać mu piłkę.