Gdy Lukas Podolski trzy lata temu otwierał świetlicę środowiskową na Pradze - najtrudniejszej chyba części Warszawy, było to wydarzenie spektakularne, relacjonowane w mediach całej Polski. Ale potem kolorowe obrazki znikły, przyszła zwykła codzienna praca z dziećmi, nierzadko z rodzin często z tzw. rodzin z problemami.
- Praga jest specyficznym środowiskiem, wieloproblemowym. To jest przekazywane z pokolenia na pokolenie. Podobnych świetlic jest dużo, ale dzieci wciąż przybywa – mówi Magda Szypowska z "Arki Łukasza Podolskiego".
Zasada numer 1 - Arka nie zastępuje szkoły. Nie jest miejscem dla wagarowiczów. Pracownicy pomagają dzieciom, ale nie zastępują nauczycieli. Mają co robić. Dla kogoś z zewnątrz trudno w to uwierzyć, ale dzieci w piątej klasie, które nie potrafią pisać i czytać, to nie jest wcale sytuacja wyjątkowa. - Dziecko jest przepuszczane z klasy do klasy a potem ma 10, 11 lat i podstawowe problemy, z czytaniem, pisaniem. Wstydzi się tego, a lekcje musi odrobić. Frustracja narasta. Zeszyty fruwają podczas odrabiania lekcji, emocje są tak silne - mówi Szypowska.
Praca z dziećmi na Pradze jest trudna, ale powoli daje efekty. To widać w zwykłych życiowych sytuacjach. Od lat dzieci są zapraszane na różne imprezy przez warszawski hotel Hilton. Początki wyglądały tak, że dzieciaki wpadały do hotelu jak szarańcza, rzucały się na jedzenie, ładowały do kieszeni. Dziś przychodzą, siadają przy stołach, pytają czy mogą zjeść.
Już dziś wiedzą, jak zachować się w miejscu publicznym, co wbrew pozorom jest sporym osiągnięciem. Chodzą do teatru, do kina, na koncerty. Te młodzieżowe i te bardziej ambitne, jak choćby Stanisława Soyki. W myśl zasady - jeśli nie spróbujesz, to nie będziesz wiedzieć czy coś jest dobre czy złe.
Centralny miejscem Arki jest "Kids Cafe", co brzmi atrakcyjniej niż świetlica. Jest też sala komputerowa, ale pracownicy wolą, żeby dzieci grały w gry planszowe. Albo piłkarzyki, co od razu kojarzy się z patronem szkoły. Podolski wpada tu raz na rok i jest to wielkie wydarzenie, bo choć grał dla reprezentacji Niemiec, to jest traktowany jak swój. W poprzednim roku nie mógł, bo grał w Japonii. Ale jego ślady tu są. Choćby gry i książki po niemiecku. Zresztą jest to popularny język w świetlicy, ze zrozumiałych względów. Arka Podolskiego współpracuje z bliźniaczą świetlicą w Kolonii, również sponsorowaną częściowo przez Podolskiego (polska Arka jest poza tym Fundacją Pożytku Publicznego, utrzymuje się z datków). Języka niemieckiego na co dzień uczy Marcel, native-speaker.
Zresztą Arka stawia na poznawanie świata, zaprasza gości z różnych krajów. Byli goście ze Sri Lanki, niedawno przyjechały dwie osoby z Kolumbii. Na pytanie z czym kojarzy się ten kraj, większość dzieciaków odpowiedziała, że z narkotykami, ale kilka dni później jedna z dziewczyn dostała szóstkę w szkole za pracę o Kolumbii. - Chciał pan sukces to pan ma - uśmiecha się Magda Szypowska. Nie da się ukryć, że otwarcie na świat to jeden z sukcesów pracowników Arki.
- Pamiętam, że gdy przychodziłam, dzieci były "hermetyczne". Łączyło się to z napływem uchodźców i dzieci mówiły: "Bić uchodźców!". Postanowiliśmy w tym kierunku trochę popracować, stąd pomysł, żeby zapraszać ludzi różnych narodowości. Początki były trudne, mamy teraz dwóch chłopców z Turkmenistanu (muzułmanie - red.). Mówią po polsku, weszli w grupę. Ale i oni mieli problem ze świętami, kolędowaniem, wigilią. Jednak wszystko powoli się zgrywa ze sobą - mówi Szypowska.
- Chcemy pokazać dzieciom, że świat nie kończy się na tych kilku praskich ulicach, że warto się uczyć, podróżować, że świat jest bogaty, kolorowy i przy odrobinie dobrej woli stoi przed nimi otworem. I oni też mogą tam dążyć - dodaje.
Skoro w kontekście Arki najczęściej pojawia się nazwisko urodzonego w Gliwicach piłkarza reprezentacji Niemiec, to muszą być też prowadzone zajęcia piłkarskie. Dzieci jeżdżą regularnie na turnieje na Śląsk. Nagród nie przywożą, ale próbują. - Chłopaki i dziewczyny trenują dwa razy w tygodniu w hali. Są dzieci od 6 do 14 roku życia. Przepaść, ale radzimy sobie. Nie jesteśmy klubem piłkarskim, więc ważna jest przede wszystkim praca zespołowa. Bardziej zależy nam na integracji przez sport. Piłka jest więc traktowana jako narzędzie. Starsi pomagają młodszym, na przykład podają im piłkę, choć mogliby przecież wszystkich okiwać. Tak budujemy relacje - mówi trener Wojciech Szymański.
Dodaje, że piłka nożna jest bardzo ważna dla rozwoju dzieci. - Dla nich piłka to jedyna płaszczyzna, gdzie się sprawdzają. Budują na tym swoją wartość. Kto lepiej gra w piłkę, ten jest "kotem". Widzą, że umiejętności są ważne w życiu, że dzięki nim można zaistnieć- zaznacza.
ZOBACZ WIDEO Niesamowicie krytykowano Lewandowskiego. "Ludzie nie zdawali sobie sprawy"
Dwóch chłopców dzięki piłce, dostało nawet stypendium ze szkoły im. Willy'ego Brandta na Wilanowie, ale jeden zrezygnował niemalże od razu, a drugi po kilku miesiącach. Przestali też chodzić do Arki. - Ulica okazała się mniej wymagająca - rozkłada ręce Magdalena Szypowska, która dobrze wie, że praca w Arce to sukcesy i porażki. Futbol tak naprawdę jest tu sprawą zupełnie drugorzędną. Liczy się tylko alternatywa dla życia, do którego ktoś je przypisał przy urodzeniu.
Magda Szypowska: - Dzieci przychodzą, wchodzą w zasady, zaczynają przynosić te zasady na szerszy grunt. Jesteśmy często w opozycji do wartości, które są w rodzinie. Muszą zapracować, a w środowisku gdzie wiele dzieci pochodzi z rodzin, gdzie są zasiłki, to nie jest naturalne.