- Tadeusz poszedł do kaplicy i powiedział: Boże, proszę cię. Oszczędź go, zabierz mnie. Z sinymi rękoma, trzymając się krat, błagał Boga, żeby oszczędził jego brata, Andrzeja. Żeby wziął jego, bo on nie ma rodziny - wspominała Marzena Sobolewska, siostra Andrzeja i Tadeusza.
Andrzej Duffek, kibic Lechii leżał w śpiączce w gdańskim szpitalu. Kilka tygodni wcześniej poszedł z synem na sanki. Od początku miał przeczucie, żeby zostać w domu, jakiś wewnętrzny głos kazał mu zostać. Obiecał jednak chłopcu, a ten nalegał. Już pod koniec zabawy na śniegu, zjeżdżając, chciał ominąć grupę dzieciaków, która nagle znalazła się na jego trasie. Uderzył w drzewo, myślał, że złamał żebro.
Nastąpiło jednak wielofragmentowe pęknięcie wątroby. Lekarze w ostatniej chwili zdążyli przeprowadzić operację. Andrzej jednak się nie wybudził.
Rok temu powstał wstrząsający dokument o tej historii - "Siła modlitwy". To stamtąd pochodzi wspomnienie siostry. Tragedia wydarzyła się w 2003 roku.
Ten w biało-zielonej koszulce to morderca
Tadeusz - rocznik 1968. Andrzej - 1973. Wychowani na gdańskiej Zaspie (dzielnica). Z Lechią byli od małego, bili się za ten klub, byli chuliganami. 30 maja 1985 roku Tadeusz pił na osiedlu z kolegą alkohol.
Opowiadał: - Jakieś 50 metrów od nas dwóch gości zaczęło krzyczeć "Arka, Arka". Sprowokował ich do tego szalik na szyi kolegi oraz moja koszulka w barwach klubowych Lechii. Chwilę później zmienili płytę i zaczęli wywrzaskiwać "Lechia ch...je". Ruszyłem, by ich uciszyć. Wywiązała się szarpanina. Na okrzyki zza górki wyszło jeszcze 4 typków. Wszyscy byli starsi ode mnie o jakieś 10 lat. Ja miałem wówczas niecałe 17. Spanikowałem, wyciągnąłem nóż. Myślałem, że się przestraszą, lecz oni na ten widok wpadli w furię. Wtedy myślałem, by wyjść z tej awantury cało. Tamci czuli się silni, byli w grupie. Jeden z nich skoczył na mnie. Była to ostania rzecz, jaką zrobił w życiu.
Kontynuował: - W zamieszaniu zacząłem uciekać, słysząc za sobą okrzyki "ten w biało- zielonej koszulce to morderca". Złapał mnie patrol ZOMO. Jak się dowiedziałem, ten zraniony zmarł 1,5 godziny później. Był zbyt pijany i dlatego tak szybko się wykrwawił. Gdyby nie alkohol – był do uratowania". [To fragment jego rozmowy z wrocławskim tygodnikiem Słowo Sportowe z 1993 roku. Do znalezienia na forum kibiców Lechii].
Na 1,5 roku trafił do zakładu poprawczego bez ograniczeń. I jak potem dodawał, stylu życia nie zmienił, nadal był chuliganem. Mówił: - Oni są dobrze zorientowani (policja). W Gdańsku zdarzyło mi się prewencyjnie słyszeć "Ty- Dufo, wiesz, że jak nawywijasz to siedzisz".
A wśród osób, które go bliżej nie znały, budził strach. Uważali go po prostu za bandytę. Choć w zamknięciu – i to też jego słowa - "zaczął nad sobą myśleć".
Człowiek z krwi i kości na froncie walki z komuną
Salezjanin, ksiądz Jarosław Wąsowicz z Tadeuszem Duffekiem przyjaźnił się od dziecka. On też wychował się na Zaspie, też kibicował Lechii. Dwa lata temu w Szczecinie, na jednym ze spotkań mówił tak: - To było niezwykłe bolesne, tragiczne doświadczenie, z którego udało mu się wydźwignąć. Nie stoczył się, nie zmarginalizował, ale umiał tę tragedię przepracować.
Duchowny wraz dr Karolem Nawrockim (dziś szef Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, również kibic Lechii) napisali o Duffeku książkę "Wielka Lechia Moich Marzeń". Nawrocki mówi nam: - Tadeusz Duffek to człowiek z krwi i kości - ze swoimi pięknymi i tragicznymi historiami w życiu. Nas różniły lata - byłem dzieckiem, kiedy on stawał się znany. Dla mnie więc jest bardziej postacią, która zapisała swoją historią w latach 80. (był członkiem FMW i uczestników strajków w 1988 roku) oraz - oczywiście - legendą trybun.
Lata 80. były nieustanną walką z komuną, a Gdańsk miastem, które z wrogiem walczyło wyjątkowo zaciekle. Kibice Lechii odegrali w tych bojach ogromną rolę. Bracia Duffekowie, wychowani przez rodziców w tradycji patriotycznej i niepodległościowej stali w pierwszej linii frontu. Tadeusz w wywiadzie z 1993 roku mówił: - Byłem od tej najniebezpieczniejszej roboty: kolportaż, organizacja demonstracji. Ściągałem do tych działań wielu chłopaków z Lechii.
Działał w Federacji Młodzieży Walczącej i Solidarności. Był współorganizatorem strajków Stoczni Gdańskiej w 1988 roku. Już w wolnej Polce działał też w Lechii Gdańsk, pomagał jej awansować od A-Klasy do II ligi. Zwano go legendą trybun, królem kibiców. I faktycznie, w świecie kibicowskim szanowano go w całym kraju.
Ot, taki dowód. Gdy jego brat Andrzej walczył w szpitalu o życie, modlono się za niego w całej Polsce. Tadeusz już wtedy sam był człowiekiem dużo bardziej uduchowionym. Przez lata, krok po kroku zacieśniały się jego związki z religią.
Choć gdy chciano mu dołożyć, to kibice innych drużyn krzyczeli, że jest "ministrantem księdza Jankowskiego". Był bowiem z komitecie obrony legendarnego już księdza z kościoła św. Brygidy. Duchowny za swoje skrajnie prawicowe poglądy oraz - jak argumentowano - "zrobienie z ambony trybuny politycznej - miał stracić stanowisko proboszcza.
W 2005 roku w towarzystwie rzucił pomysł, aby kibice z całego kraju raz w roku spotykali się na Jasnej Górze w Częstochowie na modlitwie. Ksiądz Wąsowicz wspominał: - Ja osobiście początkowo trochę ten głos zlekceważyłem. Nie widziałem takich możliwości, w głowie mi się nie mieściło.
Trzy lata później grupa około 200 kibiców po raz pierwszy spotkała się w Częstochowie. W sobotę dojdzie już do 10. takiego spotkania. Fanów będzie zapewne kilka tysięcy. To ksiądz Wąsowicz wraz z kolegami podjął się organizacji tych wypraw. Sam dziś jest określany duszpasterzem kibiców.
Dr Karol Nawrocki mówi nam: - Ks. Jarosław Wąsowicz powinien dostać pokojowego Nobla za realizację pomysłu pielgrzymki kibiców. Jak byłem na niej pierwszy raz, to doceniłem ten wielki wysiłek. W biało-zielonym szaliku, w środku Częstochowy, mijałem uśmiechniętych kibiców Arki czy Cracovii, co wydawałoby się niemożliwe w innym miejscu i w innym czasie. To niesamowite, że grupy kibiców - na co dzień mocno i wyraźnie rywalizujące - jednoczą się w modlitwie na Jasnej Górze.
Bóg jednak wziął jego
Wtedy, w 2003 roku Andrzej Duffek przeżył śmierć kliniczną. Tadeusz, który ofiarował Bogu swoje życie, trzy miesiące po wyjściu brata ze szpitala dowiedział się, że ma nowotwór. To właśnie gdy był już chory, rzucił pomysł wspólnej, kibicowskiej modlitwy.
Ksiądz Wąsowicz: - Gdy umierał na chorobę nowotworową, miałem ten wielki zaszczyt towarzyszyć mu w ostatnich chwilach. To był bardzo ułożony człowiek o wielkim sercu i wierze w Boga. Do końca swoich chwil żałował, że jego życiu wydarzył się ten jeden, tragiczny moment. I to swoje olbrzymie cierpienie i chorobę traktował jako pokutę.
Zmarł 21 października 2005 roku. Miał 36 lat. W 2009 roku śp. prezydent Lech Kaczyński odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
W każdą rocznicę jego śmierci na grobie spotykają się kibice gdańskiej Lechii.