Rafał Ulatowski: Nie żyję przeszłością, to zamknięte rozdziały. Nie mam obsesji na punkcie swojej medialnej widoczności

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta

A ostatnie zwolnienie z Bełchatowa?

To był trudny moment w moim życiu. Walczyliśmy o utrzymanie, zmieniła się grupa zarządzająca klubem, doszło do zwolnienia. Choć akurat wtedy miałem koło siebie wartościowego człowieka - Jacka Krzynówka. Wielkie szczęście, że przerwa między zwolnieniem z Bełchatowa a zatrudnieniem w Lechu trwała tak krótko, tylko dwa miesiące.

Wtedy było gorzej niż po Cracovii?

Nie mogło być gorzej niż po Cracovii.

Czytał pan, co się o panu pisze w internecie?

Nie zwracam na to uwagi, ale jestem świadomy, że nie mogę spodziewać się pozytywnych komentarzy, jeśli w mojej pracy nie było wyników. Z drugiej strony, co taka anonimowa osoba, która pisze w sieci, może wiedzieć o trenowaniu, staniu przy linii w czasie meczu i kierowaniu zespołem? Nic, więc po co czytać sieć?

Trenerzy wspierają się w ciężkich momentach? Dzwonią do siebie?

Ja nie szukałem takich kontaktów. Wolałem zostać z tym sam. Nie wiem jak postępują inni trenerzy.

Ponoć młodzi trenerzy potrafią wysłać CV i prezentację o tym, jak wyciągnąć zespół z kryzysu nawet w przypadku, gdy ten zespół prowadzony jest przez ich kolegę. I że proponują to zrobić za jeszcze niższą pensję.

Jednym z najlepszych prezesów, jakich miałem, był Robert Pietryszyn z Zagłębia Lubin. Pewnego dnia podszedł do mnie i spytał: - Znasz tego trenera? - Oczywiście, że znam, skąd takie pytanie? - Bo wysłał do mnie swoje CV i powiedział, że jak on weźmie zespół po tobie, to ja nie będę musiał nawet pracować. Znałem tego trenera, ale nigdy mu nie powiedziałem, że wiem o tamtej propozycji. Zresztą ja zawsze poświęcam się pracy w stu procentach, nie mam czasu na utrzymywanie prywatnych kontaktów. Grono znajomych mam ograniczone do minimum. Dziś stanowią je ludzie pracujący w Lechu. Gdy dane mi będzie pracować w innym miejscu, będą to pewnie tamci ludzie. Taki już jestem.

Nigdy nie miał pan myśli, że fajnie byłoby wyskoczyć na ryby? Rozpalić grill?

Nie, nie mam takich myśli, nie potrzebuję tego.

Nigdy?

Nigdy. W trudnych momentach mam pewną enklawę. Uciekam do niej, gdy potrzebuję spokoju. Gdy tam się pojawiam, nikt mnie nie rozpoznaje, nikt nie mówi: o, nieudacznik przyjechał.

A pomyślał pan kiedyś o sobie w taki sposób?

Nie, absolutnie, choć nie myślałem o sobie wyłącznie pozytywnie. Twardo stąpam po ziemi, piłka bardzo mnie zahartowała. Dziś inaczej stawiałbym warunki zatrudnienia. Pewnie do większości z klubów w ogóle bym nie trafił.

Pracując w Akademii Lecha i czytając jednocześnie, że czwarty czy piąty trener właśnie wyleciał z roboty, czuje pan ulgę, że to już pana nie dotyczy?

Czytam to bez emocji. Przyjmuję po prostu jako informację. Ale na piłkę się nie obraziłem.

A na niektórych ludzi w niej funkcjonujących?­­

Jestem katolikiem, więc nie mówię o tych ludziach źle. Ale chodzimy innymi drogami.

Wahał się pan, gdy pojawiła się oferta z Lecha? Praca w akademii to przecież dla pana zupełnie nowa rola.

Spotkałem się z prezesami, rozmawialiśmy o mojej roli w klubie. Osiągnąłem taki poziom, że zależy mi, aby ludzie, z którymi pracuję, wnosili coś wartościowego do mojego życia. I nie chodzi tylko o finanse, ale także wyznawane idee. Okazało się, że w Lechu myślimy podobnie, rozmawiamy tym samym językiem, patrzymy długoterminowo. No i prezes ma umiejętność przekonywania.

Myślał pan kiedykolwiek wcześniej, że będzie pracował w akademii?

Nie. Wcześniej całe moje życie to była trenerka, zarządzanie dorosłą szatnią. Nie widziałem siebie nigdzie indziej. W ostatnich latach nie osiągałem w pełni wyznaczonych celów. Dało mi to sporo do myślenia. Po ostatnim zwolnieniu, po Bełchatowie, byłem wykończony psychicznie. Możemy sobie mówić, że ten zawód jest łatwy i przyjemny, ale porażki powodują spustoszenie w umyśle trenera. Kto regularnie staje przy linii, doskonale wie, o czym mówię. Bardzo odczułem na sobie maj 2016 roku. W tym czasie dostałem telefon z Poznania. Moją aktualną pracę traktuję również jako odpoczynek od trenerskiego świata. Wyłączyłem się, nie ciągnie mnie do tego. Nie ma takiej możliwości, abym przed wypełnieniem kontraktu w Lechu Poznań podjął pracę w innym miejscu. Z takich klubów jak Kolejorz samemu się nie odchodzi. Przecież nie powiem prezesowi Rutkowskiemu, że odchodzę i idę walczyć o awans do ekstraklasy albo bronić się przed spadkiem do 2.ligi. Lech to marka.

Jakie zadania przed panem postawiono?

Przychodziłem do Poznania po tym, jak zwolniło się z pracy w akademii sześciu trenerów. Klub potrzebował kogoś, kto zjednoczy nowych pracowników. Miałem udzielać wskazówek, być dla nich wsparciem. Dla mnie to coś nowego. Nie chodzę już po boisku, nie prowadzę zajęć. Teraz wspieram trenerów, pomagam się im rozwijać. Staram się być możliwie na jak największej liczbie treningów i meczów, przyglądam się ich pracy i dzielę się swoimi spostrzeżeniami. W Akademii jest ustalony plan działania, ale trenerzy mogą sobie dobierać do niego pasujące środki. Rozmawiam, mówię jak ja bym widział dane ćwiczenie, ale zostawiam wolną rękę trenerowi.

Ponoć wpadł pan w obsesję. Pracownicy klubu mówili nam, że zna pan wszystkich zawodników akademii, potrafi przejechać 100 kilometrów, byle tylko zdążyć na mecz jednego z roczników.

Bo to moja pasja. Poświęciłem jej całe życie i wszystkich dookoła. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym tę pracę wykonywać inaczej. Jeśli jadę 300 kilometrów tylko po to, żeby zobaczyć nowych zawodników oznacza to, że wciąż sprawia mi to przyjemność. A o młodych rzeczywiście wiem prawie wszystko. Mam taki zwyczaj, że mieszkam zawsze tam, gdzie pracuję, w tym przypadku - we Wronkach. Gdybym mieszkał w Poznaniu, wyjeżdżałbym z domu o godzinie 7, wracał o 23 i rano znów to powtarzał. A tak niedaleko od mojego mieszkania jest internat, w którym mieszkają wszyscy zawodnicy Akademii. Staram się regularnie ich tam odwiedzać. Nie nazwałbym tego kontrolą albo nalotem, ale chłopaki dzięki temu poważniej podchodzą wtedy do pewnych spraw. Poza tym jest szansa na rozmowę z zawodnikami, podtrzymanie na duchu kontuzjowanych.

Wśród stawianych przed panem celów jest konkretna liczba graczy, którzy muszą - na przykład w rok - trafić z
Akademii do pierwszego zespołu Lecha?

Teraz wszyscy myślą, że co chwila pojawiać się będą kolejni Bednarkowie, Kownaccy... Nie da się w każdym okienku mieć tylu zawodników na sprzedaż, żeby zarobić 12 milionów euro.

A jednego na rok?

Przyjęło się, że jeśli jeden zawodnik z każdego rocznika wyląduje w kadrze pierwszego zespołu, to będzie dobrze. Mamy swoją strategię. W Akademii zawodnik przechodzi najpierw przez drużyny juniorskie, później trafia do rezerw prowadzonych przez Ivana Djurdjevicia. Następnie mają szansę na trafienie do pierwszej drużyny. Nie ma w tym przypadku. Trzymamy się planu.

Ale jesienią niezbyt wielu graczy z Akademii dostawało szansę w pierwszym zespole.

Od startu sezonu celem było mistrzostwo, europejskie puchary, puchar Polski - na to trzeba było mieć wielu doświadczonych zawodników. Życie zweryfikowało nasze plany. Jest kilku graczy, którzy mieli ciągnąć grę Lecha na trzech frontach, a ostatecznie jedynie walczą o miejsce w składzie. Jeżeli zagraniczni piłkarze walczą o miejsce, to trudniej jest się przebić do składu młodemu zawodnikowi. Ale z drugiej strony Robert Gumny, piłkarz z rocznika 1998, był jesienią jednym z najlepszych w całym Lechu. Teraz mamy dwóch kolejnych zawodników - rocznik 2000 i 2001 - Tymek Klupś i Wiktor Pleśnierowicz. To piłkarze, którzy jeszcze niedawno spali w internacie we Wronkach, a dziś przebywają na zgrupowaniu pierwszego zespołu Lecha.

Co was wyróżnia na rynku?

Po półtora roku w Akademii mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć: jesteśmy miejscem specyficznym na piłkarskiej mapie Polski. Szkolimy na swój sposób. Widać to po piłkarzach, którzy przyjeżdżają na testy. Nasi zawodnicy myślą i podejmują decyzje na boisku o wiele szybciej. Przyjeżdżają do nas bardzo dobrze wyszkoleni technicznie chłopcy, ale decyzje podejmują na murawie o wiele wolniej. I teraz jedno z największych pytań w ostatnim czasie w naszej Akademii: co z nimi robić? Zostawić u nas, próbować nadrobić zaległości, wbijać do głowy naszą filozofię, czy jednak odsyłać do domu? W tym momencie staramy się zachować złoty środek, każdy przypadek rozpatrujemy indywidualnie.

Wszystkie zespoły Akademii Lecha występują też w ligach ze starszymi rocznikami.

Ma to swoje plusy i minusy. Przygotowujemy naszych zawodników do gry z silniejszymi rywalami, ale - jak to się mówi - słabsza kość pęka. W zeszłym roku pojechaliśmy do Gliwic na mecz CLJ, rywal wystawił wszystkich graczy regulaminowych w roczniku 1998. My wystawiliśmy rocznik 2000. Wróciliśmy z pięcioma kontuzjami i jednym naciągnięciem więzadeł w kolanie. I absolutnie nie mam pretensji do Piasta! Można zadawać pytanie, czy to skuteczna metoda, ale dziś z tego zespołu z pierwszą drużyną ćwiczą Klupś i Pleśnierowicz. Nie chcemy wygrywać meczów w juniorach tylko dostarczać jak najwięcej zawodników z odpowiednią jakością do pierwszego zespołu.

Do bycia profesjonalnym trenerem - a tylko tacy są zatrudniani w Akademii - też ma pan specyficzne podejście.

Według mnie to zawód dla samotników. Wypala cię, niszczy od środka. Przyjęło się, że większość ludzi pracę zawodową traktuje jako aktywność od - do. I koniec, czas wolny. Ja jednak porównuję zawód trenera z artystą, mam nielimitowany czas pracy. Mówię to również trenerom pracującym we Wronkach. Dlaczego? Między innymi dlatego, że przebywają tu i trenują chłopcy, którzy mają od 13 do 19 lat. Niektórzy 13-latkowie są oddaleni od domu o 700 kilometrów. Bez rodziców, sami, tylko z kolegami. Dlatego muszą mieć tu nie tylko kogoś, kto będzie im mówił, jak kopnąć piłkę, ale także prostował ich w odpowiednim momencie, wracał na dobre tory w przypadku zbłądzenia. Trener musi mieć na to wszystko czas. Chłopcy na szczęście są bardzo świadomi celu - każdy z nich chce zostać zawodnikiem Lecha. Im dalej w las, tym dla większości marzenia będą brutalnie weryfikowane. Piłka jest bardzo zazdrosna o otoczenie. Odda ci wszystko, co w nią zainwestujesz, ale tylko pod warunkiem, że w stu procentach się jej poświęcisz. W tym wieku pojawia się wiele pokus, zajęć, zainteresowanie płcią przeciwną. Jeśli dasz odciągnąć swoją uwagę, nic z tego nie będzie. Wybór należy do tych młodych chłopaków.

Rozmawiali Paweł Kapusta i Mateusz Skwierawski

Czy Rafał Ulatowski wróci jeszcze na trenerską ławkę w ekstraklasie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×