Bartosz Zimkowski: Minęło już trochę czasu od momentu zwolnienia pana z funkcji trenera Zagłębia Lubin. Ma pan żal do działaczy o dymisję?
Robert Jończyk: Trudno powiedzieć. Żal? Nie, ja spotkania z działaczami wspominam bardzo dobrze. Jeżeli miałbym mieć żal, to do kogoś innego.
Do kogo?
- Chciałbym zostawić to takim komentarzem, że jeżeli mam żal, to nie do działaczy. Bardzo dobrze wspominam współprace z panem Jeżem, Jabłońskim i Jaroszem.
Kiedy i w jaki sposób dowiedział się pan o dymisji?
- W zasadzie nastąpiło to po meczu.
Prezes Jeż przyszedł i powiedział po prostu, że musicie się rozstać?
- Nie będę mówił jak. Doszliśmy do pewnego porozumienia.
Próbował pan negocjować z prezesem to, żeby nadal pracował pan z Zagłębiem?
- Zostawmy to w takim stopniu, że doszedłem do porozumienia z prezesem.
Pożegnał się pan z piłkarzami?
- Nie zdążyłem. Było już na tyle późno, że w klubie już nikogo nie było. A na święta życzyłem wszystkiego najlepszego. Potem wyjechałem do Krakowa i nie zdążyłem tego zrobić.
Dużo mówiło się o tym, że piłkarze grali przeciwko panu. Były jakieś objawy tego?
- Nie mogę tak powiedzieć do końca. Jeśli miałbym powiedzieć, że tak, to musiałbym powiedzieć konkretne nazwiska, konkretne spotkanie. Niech każdy zobaczy mecze, zobaczy czy dany zawodnik zachował się standardowo, czy zachował się w inny sposób. Nie mogę użyć sformułowania, że piłkarze grali przeciwko mnie, bo sformułowałbym bezpodstawne oskarżenia.
Nie będzie pan miło wspominał Lubina?
- Na pewno to odejście jest dla mnie przykre. Nie każdemu jest miło słuchać wyzwiska pod swoim adresem, które są nieadekwatne do pracy jaką włożyłem. Wydaje mi się, że kibice nie mieli do końca rozeznania co do przyczyn tych niepowodzeń. Jakby nie trafili w istotę. Gdyby ktoś był w środku tych wydarzeń, to wiedziałby jaka była przyczyna. Ja wyznaję taką zasadę, że szatni pewnych rzeczy nie wynoszę - i nie wynoszę, więc nie będę komentował. Jest mi przykro, ponieważ kibice zaatakowali w tym kierunku, w którym nie powinni to zrobić.
Czyli kibice za szybko postawili na panu krzyżyk?
- Zdecydowanie tak uważam. Z biegiem czasu - nie teraz - to się okaże.
Jak się pan odniesienie do komentarzy, że Zagłębie - mówiąc delikatnie - grało źle, kiedy był pan trenerem?
- Czyje głosy to były? Kto tak mówił?
Choćby wspomniani kibice.
- Do mnie osobiście podchodzili fani i mówili, że ta drużyna nabiera charakteru, stylu, że jest to już inna piłka niż co była jesienią. Nie chcę deprecjonować pracy poprzedniego trenera, ale wielu kibiców dawało mi to do zrozumienia, iż widzą duży postęp tej drużyny, że widać, iż ten zespół gra piłką, stwarza sytuacje, ale jedyną piętą Achillesową było po prostu to, że ja zawodników z ośmiu metrów na pustą bramkę nie nauczę trafiać. Nawet w tych przegranych meczach graliśmy dobrze. Analizowałem je po kilka razy. Mecz na przykład w Bielsku-Biała bardzo dobrze ułożył się dla Podbeskidzia. Tam Chrapek przyznał po spotkaniu, że myśmy prowadzili grę, a oni strzelali. Zagłębie później otworzyło się. Każdy zespół, z którym graliśmy to nastawiał się na kontrę. Myśmy musieliśmy prowadzić grę. Nauczyłem zespół pewnych schematów, po których stwarzaliśmy sytuacje. Były pretensje do mnie, że w meczu ze Stalową Wolą nie zrobiłem zmiany, a jak miałem ją zrobić, kiedy maszynka działała? Bramka wisiała w powietrzu! Nie wpadła. Taka jest piłka.
Za Oresta Lenczyka te bramki jakoś chcą wpadać…
- No właśnie. Trener nie zmienił ani taktyki, ani składu, a bramki wpadają… Pewne rzeczy zostały wypracowane w zimie, a nie przez kilka dni pracy nowego trenera.
Wspominał pan podczas pracy w Lubinie, że ławka jest wąska. Chciał pan Kapiasa, Ganowicza i Piresa? Czy chcieli ich działacze?
- Kapiasa i Ganowicza ja chciałem, dlatego, że była wąska kadra, a dostałem wyraźny sygnał, iż nie będzie funduszy na spektakularne transfery. Moja uwaga musiała być zatem skierowana na zawodników tanich bądź za tych, za których nie będziemy musieli zapłacić. Takim piłkarzem był Ganowicz i Pires. Portugalczyk dobrze się prezentował w sparingach. U niego być może wystąpiło to, że nie zaaklimatyzował się w Lubinie. Z obcokrajowcami jest tak, że muszą parami przychodzić. Jestem przekonany, że nie wytrzymał tego długiego okresu samotności na obczyźnie. Natomiast Ganowicz nic nie kosztował i miał być zmiennikiem na te pół roku. Kapias kosztował dużo, chociaż nie wiem nawet ile, ale jego ja wskazałem.
Miał być na dłuższy okres?
- Tak. Miał być piłkarzem perspektywicznym, który wzmocni drużynę nie na sezon, ale na kilka. Taki był mój zamiar. Piresa zaproponował mi pan Jarosz. Zgodziłem się na niego, ponieważ po odejściu Klofika musieliśmy mieć jakiegoś zawodnika do środka pomocy. Natomiast po kontuzji Grzegorza Bartczaka był nam potrzebny kolejny obrońca. Nikt nie wiedział jak zaskoczy w lidze Jasiński, jak zaskoczy Kocot. Zaskoczyli bardzo dobrze! Nikt tak naprawdę nie zauważył tego, że Kocot znalazł miejsce na boisku, a wcześniej nie mógł go znaleźć. To był mój pomysł. Teraz zbiera bardzo wysokie noty od specjalistów. To samo dotyczy Jasińskiego. Zagłębie ma z nich pociechę. Przy mojej pracy oni zdobyli odpowiednią formę, bo nigdy tak naprawdę jej nie mieli - sami to przyznali, że nigdy nie czuli się tak dobrze. Proszę ich o to zapytać.
Zimą prosił pan o jakichś piłkarzy, ale w klubie powiedzieli "nie"?
- Miało to miejsce. Nie będę wymieniał nazwisk, ale przyznam, że prosiłem o niektórych piłkarzy.
Na jakie pozycje?
- Choćby na pozycję defensywnego pomocnika. Obawiałem się, że jak wypadnie Bartczak, to nie będę miał zmiennika. I to się potwierdziło. Ale tak jak wcześniej mówiłem - to była pewna wypadkowa skromności budżetu. Dano mi do zrozumienia, że nie ma pieniędzy na spektakularne transfery. Ja to rozumiałem, dlatego musiałem wprowadzić element rywalizacji w drużynie, musiałem dać szansę Kocotowi, Jasińskiemu, Fryzowiczowi, Oleksemu, bo proszę zobaczyć - to są zawodnicy wprowadzeni przeze mnie do pierwszej drużyny, a nikt o tym nie mówi. Dlaczego musiałem im dać szansę? Wiedziałem, że muszę rzucić okiem na wychowanków, którzy są w drużynie, ponieważ jest kryzys. Zatrzymanie takich piłkarzy jak Pawłowski i innych po degradacji, wiązało się z pewnym obciążeniem budżetowym. Jak na pierwszą ligę był wysokimi. Dodatkowo KGHM nie finansował klub już tak bardzo jak w poprzednich latach. Musiałem za to sięgnąć po tych młodych piłkarzy z drużyny rezerw czy szerokiej kadry i wprowadzić ich do zespołu. Udało mi się to. Wprowadzenie tej rywalizacji do drużyny nie wszystkim piłkarzom spodobało się.
Którym?
- Szczególnie tym starszym. Przykładem klasycznym jest tutaj Mate Lacic, który po prostu nie wytrzymał czystej rywalizacji - tak ja uważam. Ja nie powiedziałem mu, że go nie chcę, albo że przegra rywalizację o miejsce w składzie. Takiej rozmowy nie było. Ale najwyraźniej było to dla niego upokarzające, iż musi rywalizować z takimi młodymi piłkarzami jak Kocot czy Fryzowicz. W tym momencie, co ja mogłem zrobić? Przydarzyła się kontuzja Bartczakowi i Stasiakowi. Co by było, gdybym wcześniej nie dał szansy młodym zawodnikom? W pierwszych meczach mielibyśmy być może jeszcze gorszy bilans punktowy, gdybym nie wprowadził do drużyny choćby Jasińskiego. Jak wypadł Mateusz Bartczak, to musiałem Hanzla wstawiać na defensywnego pomocnika. Dlatego dostał szansę gry w sparingach, ponieważ już wtedy wiedziałem, że nie będę miał zmienników z zewnątrz. Musiałem wprowadzić element rywalizacji i tak jak mówiłem - nie wszystkim to odpowiadało. Ale jest to przykład niedojrzałości, a nie profesjonalizmu. Przykładem jest wspomniany Lacic. Nie kazałem mu się wynosić do Bełchatowa. Mógł zostać i rywalizować. Ale niestety zostawił drużynę. Po prostu zostawił. Dostał lepszą ofertę i odszedł, a wszystko spadło na mnie. Dlaczego?!
Odszedł też Klofik.
- Jemu też nie powiedziałem do widzenia. To samo dotyczy Zapaśnika. Rozmawiałem z nim i chciałem mu dać szansę. Przekonywałem go, ale on stwierdził, że jego decyzji już nic nie zmieni. To, co ja miałem uczynić z zawodnika niewolnika? Teraz się mnie atakuje, że ja się pozbyłem go! Proszę to napisać, podać, że ja Zapaśnika chciałem. Wiedziałem, iż nie będzie pieniędzy na nowych zawodników. Wszyscy na początku pytali, co z Micanskim? Dlaczego nie gra? Nie gra, ponieważ przepracował tylko pierwszy tydzień przygotowań. Później poszedł na operację, ponieważ miał kontuzję z jesieni. Nikt mu w Polsce tego nie wyleczył. Dopiero pojechał do Monachium, rozeznali co to za uraz. Micanski przyjechał dopiero na drugi obóz do Turcji, gdzie lekko biegał. Tak naprawdę wszedł w trening piłkarski jak się zaczął sezon. Po miesiącu trenowania złapał formę i teraz strzela bramki. Dlatego musiałem wprowadzić młodych piłkarzy, ale i tak całe zło spadło na mnie. Nie rozumiem na przykład kibiców, którzy mają do mnie żal. Doskonale widzieli kontuzje, szczupłość kadry i ilu młodych zawodników wprowadziłem do drużyny. Praca trenera polega też na tym, by odkrywać nowych piłkarzy, którzy do tej pory nie wybili się. Proszę zobaczyć na Kapiasa, jakie recenzje zbiera. Ja go sam wypatrzyłem. Jeździłem na mecze w rundzie jesiennej i widziałem go kilka razy. Zaproponowałem go do gry w Zagłębiu. Ja mogę udowodnić to, że drużyna została dobrze przygotowana do sezonu. Parametry motoryczne były na bardzo wysokim poziomie, wszyscy mówili, iż poprawiły się. Proszę popatrzeć na mecz z Widzewem. Gramy w dziesiątkę, ale to my atakujemy. Prowadzimy grę od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty. O czym to świadczy? Nikt nie zauważa, że drużyna stwarzała sytuacje bramkowe po ładnym akcjach. To były schematy nauczone, a ciężko jest nauczyć piłkarzy takiego czegoś. W Ekstraklasie jest więcej improwizacji niż nauczonych schematów. Brakowało nam skuteczności. Robiłem treningi strzeleckie - i to dużo, może to teraz przynosi efekt? Może gdzieś popełniłem błąd? Nie wiem. Tego do końca nie mogę zrozumieć. Czegoś brakło.
Odchodząc już od tematu Zagłębia. W tak krótkim czasie od zwolnienia odebrał pan jakieś telefony z innych klubów z jakąś propozycją?
- Nie pojawiły się, bo ja nie wiem jak teraz reagują inne kluby. Mój wizerunek został przez pana kolegów, dziennikarzy zepsuty. W mediach pojawiła się wielka nieprawda na mój temat. Pisano do ogólnopolskich gazet, że robiłem kaplicę z hotelu. Ci dziennikarze mijali się z prawdą. Zepsuli mój wizerunek. To jest najbardziej przykre, niż samo odejście z Zagłębia. Próbowano zdeprecjonować mnie jako człowieka. Zrobiono ze mnie jakiegoś świra, który nie umie z ludźmi pracować. A co ma tutaj religia do trenowania? To, że ja jestem praktykującym katolikiem i kiedy w niedzielę pojechaliśmy na mecz, a ja poszedłem rano do kościoła, to od razu krzywo patrzyłem na zawodników? A ktoś zapytał o to piłkarzy? W ogóle pojawiły się jakieś historie, że ja wniosłem o ukaranie konkretnych zawodników. Cały czas pojawiały się jakieś nieprawdy, które dla mnie były niezrozumiałe i nie byłem w stanie ich wymyślić. Ktoś ewidentnie miał złego informatora. Mam największy żal do dziennikarzy "Przeglądu Sportowego". Mam ogromny sentyment do tej gazety, bo ja się na niej wychowałem. Była najbardziej poważana gazeta sportowa dla mnie. Nagle w tej samej gazecie czytam na swój temat nieprawdy, które mnie po prostu zabolały. Wy dziennikarze bierzecie odpowiedzialność za życie trenerów, zawodników, bo jeżeli napisze się o nas nieprawdę, to mamy taką, a nie inną opinię w środowisku. Ono nie docieka później, co jest prawdą, a co nie. Nie można ot tak sobie luźno chlapnąć nieprawdę. Nas was ciąży wielka odpowiedzialność moralna. Szanuję dziennikarzy. Jest to trudny zawód, ale potrzebny, bo środowisko sportowe musi współpracować z nim. Dla dobra piłki powinniśmy współpracować. Ja jestem na taką współpracę otwarty.
Co będzie pan robił w najbliższym czasie?
- W tej chwili koncentruję się na ukończeniu kursu UEFA Pro. Piszę pracę dyplomową, którą w tej chwili kończę. Kompletuję moje dokumenty z mojego stażu, przygotowuje sobie zajęcia - poprowadzę je na kursie. Muszę zaliczyć ostatnią sesję. Niezależnie od tego obserwuję ligę. Będę jeździł na mecze, oglądał je w telewizji, żeby wypatrzyć kolejny talent taki jak Kapias. Jego właśnie dostrzegłem, kiedy nie miałem pracy. Jak przychodziłem do Lubina, to miałem listę zawodników.
Długa była ta lista?
- Długa nie była, ale konkretna. Znajdowali się na niej zawodnicy z Ekstraklasy i z I ligi. Byli rozpisani na poszczególne pozycje. W naszych roboczych spotkaniach z prezesem Jeżem czy dyrektorem sportowym Jaroszem rzucałem tymi nazwiskami. Oni to rozumieli i sam fakt, że Kapias znalazł się w Zagłębiu świadczy o tym, iż byli otwarci na moje sugestie. Prezes zaufał mi w tej kwestii i jak widać - nie zawiódł się. Wracając do poprzedniego pytania, to nadal chcę być trenerem. Po to się szkolę, ponieważ kiedyś nie mogłem zostać zawodnikiem z powodów zdrowotnych, chociaż byłem ponoć utalentowany. Postanowiłem sobie w dzieciństwie, że będę trenerem i nadal chcę nim być przez długie lata. Te doświadczenie w Zagłębiu nie zniechęciło mnie.