Radosław Majewski: Miałem gorszy moment. I szybko się nie skończył

Newspix / Sebastian Borowski / Na zdjęciu: Radosław Majewski
Newspix / Sebastian Borowski / Na zdjęciu: Radosław Majewski

Kiedyś świętej pamięci tata powiedział mi: "synu, nie planuj, bo plany się pier...ą" - Radosław Majewski, piłkarz Lecha Poznań, opowiada nam o swojej karierze.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Ma pan dość rzadko spotykaną pasję.

Radosław Majewski, pomocnik Lech Poznań: Uwielbiam kolekcjonować buty. Jak mówię buty, to widzę twarz uśmiechniętego Raula Bravo (były zawodnik Realu Madryt - red.). Graliśmy razem w Grecji, w Verii. Raul miał w swoim mieszkaniu nie szafę, a pokój z butami.

Co jest fajnego w zbieraniu butów?

Chyba to, że mało osób w takich chodzi. Bo to nie są buty dostępne powszechnie w sklepach, a limitowane edycje, których jest na rynku mało i trudno je kupić. Na początku mówiłem: jakie one są brzydkie! Ale udzieliła mi się ta zajawka. Po ośmiu miesiącach miałem tyle samo par, co Raul. Kilku kolegów już tym chyba też zaraziłem i mogę powiedzieć, że się nieźle wkręcili!

Poza boiskiem kolekcjonuje pan buty, ale też otwiera własny biznes z żoną.

W zasadzie żona otwiera, a ja się do tego nie mieszam. Zresztą, nie da się na pół gwizdka grać w piłkę i załatwiać spraw formalnych na miejscu. A jest ich masa! Żona użera się już z nimi pół roku. Podziwiam ją, bo ja już bym dawno to jeb... ł. Warto się jednak przemęczyć. Widziałem projekty, klasa. To marzenie żony, jest zaangażowana, ma do tego smykałkę. Knajpa o nazwie "Na Tarasie" będzie w centrum Pruszkowa, niedaleko stadionu Znicza.

ZOBACZ WIDEO: Jarosław Jach idzie do Crystal Palace. Kosmos



To bezpieczne miasto? Obrosło w legendy, zwłaszcza mafijne.

Jestem stamtąd, wiem co i jak. Gdzieś się czasem słyszy o "młodych wilkach", ale bez przesady. Ta opinia jest zdecydowanie gorsza o tego jak jest w rzeczywistości. Były czasy, że rodzice faktycznie ostrzegali: synu, nie chodź tam, czy tam. Kojarzę, że trzy kilometry od mojego domu była knajpa jednego z gangsterów mafii pruszkowskiej. Miałem wtedy 8 lat. Czasem przytrafiały się też "dziwne" sytuacje. Jechałem na przykład nowym pożyczonym rowerem na trening Znicza i słyszę: "młody! Chodź tu na chwilę!". Na ławce siedziało trzech "karków", jeden oko do góry, drugi ma je podbite. No to ciekawe, po co miałbym do nich podjeżdżać?

Dużo było takich sytuacji?

Ja się czułem bezpiecznie w Pruszkowie. Byłem pod skrzydłami pana Sylwiusza Muchy-Orlińskiego, ówczesnego prezesa Znicza. On z kolei znał wiele osób z miasta. Siłą rzeczy poznałem ludzi, którzy mieli styczność z tym środowiskiem, na przykład Andrzeja Florka, byłego ochroniarza "Masy". Florek bronił na bramce. Jak widzisz, piłka zbliża ludzi z bardzo różnych środowisk.

Skupmy się teraz na niej. Ma pan 31 lat i... co dalej? Gdy przychodził pan do Lecha wydawało się, że będzie to klub, który pomoże panu wrócić na Zachód lub do reprezentacji Polski. A w drugiej połowie rundy jesiennej grał pan rzadko.

Może właśnie dlatego nie trafiłem nigdy do Premier League, bo będąc w dobrej formie w Nottingham Forest przytrafiały mi się dwa, trzy mecze, w których prezentowałem się gorzej i to rzutowało na całokształt. W Anglii było tak, że musiałeś grać na równym poziomie przez dziesięć spotkań. Po fakcie z różnych źródeł docierały do mnie informacje, że zdaniem specjalistów nie potrafię utrzymać formy piłkarskiej przez dłuższy czas. W jednym tygodniu strzeliłem pięć goli w Championship, czwarty mecz zagrałem słabiej i nie byłem w stanie znowu wskoczyć na ten poziom.

To samo powtórzył pan w Lechu?

Jesienią pewne rzeczy robiłem z automatu. Trening, mecz. Poziom koncentracji spadał. Łatwiej się odbić od dna, niż utrzymać na górze. Trudniej wtedy wyzwolić w sobie determinację. Prawda jest taka, że piłkarz po dobrym spotkaniu, gdy asystuje, strzeli gola, czy po prostu dobrze wypadnie, powinien zachowywać się tak samo, jak po przegranym meczu. A po porażce - jak po zwycięstwie. Potrafią robić to zawodnicy, którzy występują na najwyższym poziomie. To jest właśnie zachowanie równowagi.

Brzmi raczej jak instrukcja programowania robota.

Ale jak nie zachowujesz się jak robot, to nie przeskoczysz pewnego poziomu. A mi tego w Poznaniu zabrakło. Wpływ mogło mieć również kilka pobocznych zdarzeń. Może też wypadek? Nie wiem. Istotny był też fakt, że pomieszkiwałem, a nie mieszkałem z żoną, która była w Pruszkowie. Brakowało mi codziennego obcowania z rodziną, córką, żoną. Zawsze do tej pory byliśmy razem.

Wypadek?

W październiku 2017 roku. Środek autostrady, był wieczór, jezdnia nie do końca doświetlona. Mówię szczerze: nie widziałem dobrze znaków, moja wina. W rękę weszło szkło, głowa trochę bolała, ale nic poważnego się nie stało. Najbardziej było mi jednak szkoda, że nie mogłem przyjechać do Pruszkowa i zobaczyć rodziny. Zwłaszcza, że za dwa dni zaczynaliśmy treningi. Miałem po prostu gorszy moment, sporo rzeczy się nałożyło i nie udało mi się tak szybko wyjść z dołka.

Mówi pan bardzo świadomie o swoich błędach. Nauczył się już pan je zwalczać zanim faktycznie zaczynają ciążyć?

Prawda jest taka, że ciągle trzeba nad tym pracować. Za namową żony zacząłem korzystać z pomocy trenera mentalnego kilka lat temu. Z Pawłem Frelikiem najintensywniej współpracowałem w latach 2013-16. Miesiąc w miesiąc. Mamy kontakt do dziś, pomaga mi, ale trochę rzadziej. Teraz robimy tak zwane "dokręcanie", czyli dociągamy niedociągnięcia. Paweł poznał moje życie prywatne. Wie, co mnie denerwuje. Miałem moment, tak powiedział mi Paweł, że pod względem mentalnym wszedłem na wysoki poziom, ale musieliśmy odpuścić, bo już się nie rozwijałem. I później w tunelu zrobiły się prześwity.

Udało się je załatać?

Podczas przerwy świąteczno-noworocznej, przez dwa z trzech tygodni miałem suszoną głowę przez moje najbliższe otoczenie. Rozmawialiśmy o detalach, nad którymi muszę pracować. Są to rzeczy, które trzeba właśnie dokręcić. Na pewno potrzebowałem bodźca. Musiałem zadać sobie kilka pytań, odpowiedzieć na nie, żeby wrócić na odpowiednie tory, znowu trenować zawzięcie. Trener Nenad Bjelica to zobaczył. Przegadaliśmy tę sprawę już wcześniej. Wiem, że nie powinienem dopuścić do takiej sytuacji, ale może właśnie dlatego nie zagrałem nigdy wyżej niż grałem.

Jakie ma pan teraz cele?

Żeby grać regularnie, żeby wróciło samozadowolenie.

Ale pan już w tym miejscu był.

Mam coś do udowodnienia w Poznaniu. Wiem, że jestem na dobrej drodze. Że wchodzę do akcji. Lubię sobie samemu udowadniać, kształtować swój charakter, stawiać nowe cele.

Jednym z nich jest jeszcze transfer?

Kiedyś świętej pamięci tata powiedział mi: "synu, nie planuj, bo plany się pier...ą". Powiem tak: dostosowuje się do sytuacji, w jakiej się znajduję. W zeszłym roku dostałem ofertę z Turcji. Czy dobrą? Za dobre pieniądze, chyba z drugiej ligi. Tego się nie spodziewałem. Ale wyjechać z Polski jest dziś łatwiej, niż kiedyś. Wielu chłopaków odchodzi do dobrych lig, przede wszystkim nie boją się transferu. Ja po przyjeździe do Nottingham chciałem od razu wracać. Nie znałem języka, jedynie kilka słówek: "ketchup", "car" (samochód) czy "dog" (pies). Dostałem telefon z klapką, bez internetu i miałem lekcję języka z nauczycielką, która słowa po polsku nie umiała. I weź się dogadaj! Ważne żeby się nie bać. Na oferty się nie zamykam.

A na reprezentację Polski?

To już są plany. I to odległe. Za daleko wybiegliśmy.

Z Lechem gracie już tylko w ekstraklasie, odpadliście z pucharu Polski i Ligi Europy. Czujecie, że sezon uratuje tylko mistrzostwo, że musicie je zdobyć?

Jak się musi, to jest paraliż. Wiem, że ja mistrzostwa nie mam, a bardzo bym chciał! Na pewno o nie walczymy.

Z panem w składzie?

Cieszę się, że sobie z trenerem Bjelicą porozmawialiśmy. Jest otwartym człowiekiem, często sam zagada, ale czasem trzeba pójść i pokazać, że tobie zależy. Ja wyszedłem do piłki, dostałem podanie, mam ją teraz przy nodze i ode mnie zależy, co z nią zrobię.

Komentarze (0)