Z pobytu w Polsce z okresu dzieciństwa Miroslav Klose niewiele pamięta. W urzędzie miasta w Opolu zaczepiła go pani Magda.
- Cześć, pamiętasz mnie? - zapytała byłego piłkarza. Klose popatrzył, zmrużył jedno oko, ale nie był w stanie odtworzyć żadnego wspomnienia z przeszłości. - Niestety nie - przeprosił. Kobieta, mocno speszona, skinęła głową i wycofała się. - Chodziliśmy razem do pierwszej klasy szkoły podstawowej, przez rok. Miło go wspominam. To był żywy chłopak, nie mógł wysiedzieć w miejscu. Szkoda, że mnie nie rozpoznał - powiedziała lekko rozczarowana.
Młody Klose zachowywał się "jak każdy 7-latek". Wszędzie go było pełno, a 45 minut w szkolnej ławce męczyło jak "gra na czas" rywala. Te trzy kwadranse zaczęły smakować inaczej na powietrzu i w krótkich spodenkach. Zmieniła się perspektywa: to przerwa się dłużyła. Na boisku nikt nie kazał mu już siedzieć prosto z rękoma złożonymi przed sobą i odzywać się dopiero wtedy, gdy ktoś mu pozwoli.
Tam sam wyrywał się do odpowiedzi i przeszedł do historii niemieckiej piłki. Został najskuteczniejszym zawodnikiem grającym w tamtejszej reprezentacji (71 goli w 137 meczach), z kadrą zdobył mistrzostwo i wicemistrzostwo świata oraz wicemistrzostwo Europy.
Niania z Polski
Półtorametrowy tort w kształcie boiska z zimnymi ogniami i podobizną napastnika, niemieckie piosenki puszczane z odtwarzacza, koncert orkiestry dętej i około 450 młodych juniorów z akademii "Miro Deutsche Fussballschule". To wszystko działo się w niewielkiej sali gimnastycznej szkoły podstawowej w Chrząstowicach, kilkanaście kilometrów od centrum Opola. W małej wsi pod miastem od trzech lat prężnie rozwija się akademia, której Miro jest patronem. Tam Klose przywitał się z młodymi piłkarzami, wcześniej w Opolu odebrał tytuł honorowego obywatela. W tym mieście się urodził.
Cztery lata nie było Klosego w rodzinnych stronach. Ostatni raz przyjechał z wizytą do cioci. - Jestem w szoku, jak to miejsce się zmieniło. Pamiętam jeszcze stare bloki, obok których kopało się piłkę. To małe miasto, ale bardzo ładne. Nie będę kłamał: za wiele to mnie tu nie było. Ale rodzice często wracają do Opola w opowieściach. W okolicach mieszka rodzina. Jak będę miał czas, na pewno tu jeszcze wrócę - opowiada.
Piłkarz razem z rodzicami wyemigrował do Niemiec w wieku 9 lat. Prawie tysiąc kilometrów na Zachód, do Kusel, małego miasteczka pod Kaiserslautern. U naszych zachodnich sąsiadów szybko się odnalazł. Jako pierwszy z rodziny nauczył się tamtejszego języka, choć na początku szło mu dość opornie. Na pierwszym dyktandzie w szkole po niemiecku napisał dobrze tylko dwa wyrazy: "ja" i "danke".
Stał się legendą tamtejszego futbolu, nie tylko reprezentacyjnego. W Bundeslidze rozegrał 307 meczów, zdobył między innymi dwa mistrzostwa Niemiec z Bayernem Monachium, był też królem strzelców, a w kadrze grał przez trzynaście lat. Dla Niemców to symbol odrodzenia się ich reprezentacji.
Mimo wczesnej emigracji i mocnego przywiązania do drugiej ojczyzny, Klose nie zapomniał o polskich korzeniach. A nawet nie mógł. Poślubił Polkę. Pani Sylwia wyjechała do Niemiec mając 10 lat. Z rodziną swoją i męża mówi po polsku. Z Miroslavem dbali, żeby robili to również ich synowie.
- Gdy chłopcy się urodzili, to w naszym domu w Niemczech zatrudniliśmy specjalnie nianię z Polski. Po to, by dzieci miały kontakt z językiem. Dzięki temu rozmawiały perfekcyjnie. Trzy lata temu byliśmy w Opolu na ślubie. Mąż nie mógł przyjechać, bo grał mecz, ale ja wybrałam się z dziećmi, lubimy tu przyjeżdżać - tłumaczy nam żona piłkarza, wyraźnie przejęta wizytą w Polsce.
Dla jakiej kadry zagrają synowie?
Luan i Noah znają swoje korzenie. - Chłopcy mają stały kontakt z polskim, używamy go w domu. Moi i Mirka rodzice też. Może pisać nie potrafią, ale mówić tak. To nasz pierwszy język - opowiada Sylwia Klose.
Bliźniacy mają trzynaście lat. I też trenują piłkę nożną. - Jeden jest napastnikiem, drugi gra na "dziesiątce" - kontynuuje. Luan i Noah grają na razie w jednej z juniorskich drużyny w Grünwaldzie. To niewielkie miasteczko, trzynaście kilometrów od Monachium, tam mieszka rodzina Klose. - Do Mirka dzwonili już z Bayernu, chcą tam chłopców sprowadzić. Ale mąż mówi: za wcześnie, to nie ten moment - uśmiecha się pani Sylwia.
ZOBACZ WIDEO Miroslav Klose honorowym obywatelem miasta Opole
Gdy dopytujemy, jaką synowie podejmą decyzję, jeżeli staną przed wyborem reprezentacji, zapada cisza. Ale mina pani Sylwii, na której uśmiech miesza się z uczuciem niezręczności, jakby nie dawała złudzeń. Po chwili zastanowienia, patrząc tak, jakby nie chciała sprawić nam przykrości odpowiedzią, żona Miroslava Klosego wychodzi z opresji i dyplomatycznym stwierdzeniem, że "to będzie ich decyzja" zamyka temat.
Co trochę zaskakujące, za piłką niespecjalnie przepada. - Nie jestem kibicem. Cieszyłam się, jak mąż strzelał gole, bo lubił to robić. Ale gdybym miała powiedzieć, za kim trzymam kciuki w meczu Polski z Niemcami, to... nie wiem. Szczerze, to dla mnie bez różnicy, kto wygra - mówi.
Trzy lata spóźnienia
Wyróżnienie Klosego wzbudziło kontrowersje w Polsce. Byłemu napastnikowi zarzucono, że przecież "wypierał się polskości" i tak naprawdę "miał gdzieś" fakt nadania mu tytuł honorowego obywatela Opola. De facto jest nim nie od wtorku (28 lutego 2018 roku), a od 28 maja 2015 roku, gdy wniosek został przegłosowany w urzędzie. Do tej pory nie pofatygował się osobiście na oficjalną ceremonię.
Klose się tłumaczy. - Podczas kariery w zasadzie ciągle grałem. Po jej zakończeniu zacząłem pracować w reprezentacji Niemiec jako trener napastników. Nadzoruję też drużyny juniorskie: od lat 15 do 21. Robię kolejne licencje trenerskie. Trochę się tego nałożyło. Ale zapewniam: to uhonorowanie jest dla mnie zaszczytem - odpowiada.
Broni go też żona. - Jak Miro grał, to skupialiśmy się w zasadzie na odwiedzinach najbliższej rodziny, tej w Niemczech. Czas był ograniczony. Myślę, że teraz będzie go więcej. Ja się bardzo cieszę na samą myśl przyjazdu do Polski, czuję się Polką - mówi.
W Opolu negatywnymi komentarzami nikt się nie przejął. Prezydent miasta mówi o zaszczycie. - Jest pan wzorem dla wielu opolan i Ślązaków. Pana dokonania i czyny pokazują, że będąc stąd, można dokonać rzeczy wielkich - mówi Arkadiusz Wiśniewski.
Tym, którzy zastanawiają się, czym Klose zasłużył się w mieście, odpowiadamy: niczym. Ale czy to ma znaczenie? Nie. - Czemu go wyróżniliśmy? Ponieważ pochodzi z Opola. To główny argument - wprost przyznaje Marcin Gambiec, przewodniczący klubu radnych Mniejszości Niemieckiej, jeden z wnioskodawców pomysłu. - I nie przeszkadza nam, że przyjechał dopiero teraz. W pełni go rozumiemy - dodaje.
Wchodząc do urzędu miasta, Klose został powitany brawami. Sam był chyba nieco zaskoczony takim entuzjazmem. A już zwłaszcza reakcją dzieci, które ganiały go z jednego końca sali gimnastycznej na drugi, z kartką i długopisem w ręku. Ale zawodnikowi to oblężenie raczej nie przeszkadzało.
W akademii po niemiecku
Akademia, której piłkarz jest patronem, w trzy lata (od 2015 r.) z grupy 34 juniorów rozrosła się do ponad pięciuset dzieci. Trenują tam chłopcy i dziewczynki od 6. do 13. roku życia. Trenerzy mają specjalne wytyczne, zajęcia prowadzą na wzór niemieckiego modelu gry.
- Kiedy zaczynałem pracę w akademii, dostałem dwa segregatory z opracowaniem osiemdziesięciu treningów, ćwiczenie po ćwiczeniu - opowiada nam Dawid Stasch, trener rocznika do lat 13. - Bazujemy na modelu Niemieckiego Związku Piłki Nożnej, ściągamy materiały z tamtejszej federacji i wdrażamy w nasze treningi. Ułożone są tak, że nie trzeba nic zmieniać. Chodzi w nich głównie o wyrobienie smykałki do piłki, ćwiczenia z piłką, technikę. Ćwiczymy dwa razy w tygodniu po 1,5 godziny. Na dwuletnim stażu jest z nami człowiek, który prowadził grupy juniorskie w Borussii Dortmund - tłumaczy.
Każdy trener akademii w Chrząstowicach musi znać przynajmniej podstawy niemieckiego, bo treningi prowadzone są też w tym języku. To kolejne z założeń. - Wygląda to tak, że pokazujemy ćwiczenie, na przykład wariant wykonania rzutu rożnego, a później te same polecenia powtarzamy po niemiecku. Staramy się wprowadzać proste zwroty, żeby dzieciaki już na wczesnym etapie je przyswajały. I to się sprawdza, łapią słówka. W szatni słyszę, że je powtarzają. Uważam, że w taki sposób szybciej nauczą się języka niż w szkole, przez 45 minut na lekcji - komentuje Stasch.
A Klose, chodzący po sali gimnastycznej z mikrofonem, radzi: - Zasypiajcie z piłką, budźcie się z piłką, a w szkole między lekcjami też ją kopcie. I nie opuszczajcie żadnego treningu - motywował.
Klose wybrał Niemcy, bo to jego korzenie, tam się rozwinął i tam osiągał sukcesy, a teraz Polska chce się do tych sukcesów na siłę dokleić.