Jak sędzia dostał w Łodzi butelką w głowę - przedstawiamy kulisy słynnego meczu

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski

Proces kuriozum

Kazimierz Żbroch, 26-letni traktorzysta ze Spółdzielni Kółek Rolniczych w Woli Kalskiej, w gminie Czarnocin, bilet na mecz dostał za wyniki w pracy. Razem z kolegami stawił się na stadionie kilkanaście minut przed pierwszym gwizdkiem. Chcieli wnieść ze sobą butelkę wódki, na co ochroniarze nie pozwolili. Dlatego Żbroch z jednym z kolegów opróżnili w pobliskich krzakach flaszkę z gwinta. Do przerwy traktorzysta mecz oglądał z kolegami, potem poszedł za potrzebą i już nie był w stanie zlokalizować swoich kompanów. Znalazł się wśród obcych. Kilkanaście sekund po strzeleniu drugiej bramki przez Krzysztofa Surlita arbiter liniowy Wil de Vrieze został trafiony butelką w głowę.

Charles Corver, arbiter główny, gwizdnął i sędziowie zeszli do szatni. Gdy lekarz opatrywał de Vrieze, porządkowi poszukiwali winnego. Milicjanci wydzielili wskazany przez fanów obszar, z którego padł rzut. Spośród około 40 osób wskazano Żbrocha. Ten pewnie powiedziałby, że jest niewinny, ale nie był w stanie powiedzieć nic. Wódka zrobiła swoje. Traktorzysta stracił kontakt z rzeczywistością. Obudził się rano z potężnym bólem głowy, za kratkami.

***

- On na pewno tego nie zrobił - powtarzała kobieta ubrana na czarno, wyglądająca na 50 lat. Płakała, zapewniając o niewinności oskarżonego. To matka traktorzysty, która przyjechała do Łodzi. Razem z innymi członkami rodziny czekała na sprawę syna przed salą numer 10 wielkiego gmachu sądu. Ten jej jęk przerwał ciszę, ale za chwilę wszystko wróciło do normy w zimnym sądowym gmaszysku. Sytuacja była, pełna napięcia. Minęła ósma. Za chwilę na korytarzu zaczęli pojawiać się przedstawiciele mediów.

W rolach głównych telewizja. Weszli na salę, rozstawili mikrofony, kamery. Proces Żbrocha, wówczas jeszcze znanego opinii publicznej jako Ż., miał się stać chwilową pożywką dla ludu. Ze względu na ogromne zainteresowanie na salę wpuszczono jedynie tych wybrańców, którym udało się uzyskać specjalne karty wstępu. Była więc, oprócz dziennikarzy, wspomniana rodzina oskarżonego, przedstawiciele Widzewa, kilku zainteresowanych sprawą prawników. Chwilę po godzinie 9 odczytano akt oskarżenia, który dla traktorzysty zabrzmiał jak fantastyczna opowieść. Przecież nie był w stanie przypomnieć sobie, czy zdarzenie w ogóle miało miejsce. "Działając (...) w zamiarze spowodowania ciężkiego uszkodzenia ciała uczestników meczu (...) rzucił w kierunku sędziego liniowego (...) butelką, lecz zamierzonego skutku nie osiągnął, gdyż butelka rozbiła się, powodując u sędziego powierzchowne rany cięte i otarcia naskórka powłoki głowy. Czynem tym oskarżony wywołał bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego uszkodzenia ciała u osób będących w bezpośredniej bliskości zdarzenia" - odczytał niewzruszonym głosem przedstawiciel prokuratury.

Niewysoki mężczyzna, wręcz drobny i na pewno wystraszony, złożył wyjaśnienia. Żbroch, który podczas wstępnego przesłuchania mówił, że nie ma pojęcia czy rzucił czy też nie, po miesiącu od wydarzenia był pewien, że jednak nie. Obrona powołała dodatkowego świadka. To Janusz Atlas, znany dziennikarz, który incydentu dokładnie nie widział, ale widział na tyle, żeby w swoim artykule "Gra w butelkę" zamieszczonym w tygodniku "Tu i Teraz" stanąć po stronie oskarżonego. Tekst stał się poważnym atutem obrony.

Atlas opowiedział, że w otoczonej przez ZOMO grupie kibiców uwagę zwracał kompletnie pijany mężczyzna w charakterystycznej tandetnej kurtce, który z pewnością nie byłby w stanie celnie rzucić butelką. Dlatego dziennikarz zdziwił się, gdy to właśnie jego funkcjonariusze wyciągnęli z tłumu. Podczas trwającej osiem godzin rozprawy przesłuchano jeszcze pięć osób, które wskazały na Żbrocha, funkcjonariuszy ZOMO oraz obecnego na meczu górnika. Obrońcy oskarżonego, Stefan Majsterek i Lech Mazur, zadając pytania doprowadzili do rozbrajającego wyznania milicjantów - według nich, gdyby sprawcy nie ujęto w ciągu kilku minut, Widzew przegrałby mecz walkowerem.

Faktycznie, jeden ze świadków, porządkowy o nazwisku Bubas, przyznał potem, że to właśnie on krzyknął, że należy jak najszybciej odnaleźć sprawcę, więc szef ZOMO-wców wydał swoim ludziom polecenie - odnaleźć niezwłocznie. A więc odnaleziono. Funkcjonariusze zapewnili, że sprawcę wskazał rudy mężczyzna. Z kolei górnik, zdecydowanie nie rudy, zapewnił, że Żbrocha wskazał właśnie on. Przyciśnięty do muru przez adwokatów nie był jednak w stanie opisać dokładnie zdarzenia. Nie wiedział, z jakiej odległości wykonano rzut ani jak daleko znajdował się od domniemanego winowajcy. Na pytanie, "którą ręką rzucał oskarżony", wszyscy świadkowie odpowiedzieli tak samo - "prawą". Był to oczywiście podstęp adwokatów, bo traktorzysta okazał się być mańkutem.

Sąd odroczył więc rozprawę do 3 czerwca i nakazał przeprowadzić w międzyczasie eksperyment na miejscu zdarzenia. Polegał on na tym, że sześciu świadków po kolei pokazywało miejsce, z którego ich zdaniem Żbroch rzucał butelką, zaś oskarżony miał powtórzyć feralny rzut. Nie był w stanie jednak trafić we wskazane miejsce, w którym w danym momencie prawdopodobnie stał de Vrieze. W związku z tym, że na wyjeździe służbowym przebywał akurat Atlas, eksperyment przeprowadzono raz jeszcze.

"Jeden facet rzucał butelką, a drugi, uzbrojony w hełm, przyjmował pocisk na głowę" - napisał potem dziennikarz. Zgodnie z przypuszczeniami absurdalny test nie rozwiał wątpliwości. Na jednej z kolejnych rozpraw interesujące zeznanie złożył kolega oskarżonego o nazwisku Glonek, który stwierdził, że gdy czekał pod pokojem numer 110 w łódzkiej prokuraturze, by złożyć swoje zeznania, wyraźnie słyszał, jak ktoś instruuje funkcjonariuszy ZOMO, jak należy zeznawać w sądzie. Sprawa została odroczona do 27 czerwca.

***

Rozpoczął prokurator Zbigniew Królak. Zaatakował prasę, która jego zdaniem była nieobiektywna i wydała wyrok uniewinniający. Dodał, że przebieg rozprawy zdecydowanie potwierdził wszystkie zarzuty, zaś rozbieżności w zeznaniach były wywołane tremą zeznających. Według niego funkcjonariuszy i górnika sparaliżowała obecność kamer. Dlatego też Królak zażądał dla oskarżonego 5 lat pozbawienia wolności, czym wywołał histeryczny krzyk matki traktorzysty, pani Żbrochowej.

Mazur stwierdził z kolei, że akt oskarżenia przygotował jakiś bajkopisarz, zaś Majsterek w podsumowaniu zaznaczył, że "świadkowie nie są wiarygodni", "dowody nasuwają wiele wątpliwości", zaś "Kazimierz Żbroch nie może stać się kozłem ofiarnym". Wniósł o uniewinnienie. 27 czerwca sąd w końcu wydał wyrok. Do tej pory 26-latek cały czas przebywał w areszcie, mimo zapewnień jego adwokatów, że można spokojnie wypuścić go do domu. Sędzia Sylwester Olejniczak odczytał werdykt: "Wątpliwości zawsze należy tłumaczyć na korzyść oskarżonego. Kierując się ta zasadą, podjąłem decyzję uniewinniającą Kazimierza Żbrocha".

Tekst pochodzi z książki "Wielki Widzew"

Czy polski klub w najbliższej dekadzie odegra znaczącą rolę w europejskiej piłce?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×