Po meczu "Koniczynek" ze Skodą Xanthi, badanie antydopingowe dało wynik pozytywny u obrońcy reprezentacji Polski. Jakub Wawrzyniak od początku unikał wyjaśnień, do czasu aż zostaną ogłoszone wyniki próbki B. Teraz gdy wiadomo, że u Wawrzyniaka wykryto doping, Polak się broni.
- Mam czyste sumienie. Nie przyjmowałem żadnych środków, które miały stymulować mój organizm. Będę walczył do końca, odwoływał się do momentu wyczerpania wszelkich możliwości, nawet za własne pieniądze - mówi zdeterminowany Jakub Wawrzyniak.
Specyfik, który wykryto u polskiego defensora na razie nie został upubliczniony. Polak twierdzi, że znajdował się on w środku wspomagającym spalanie tkanki tłuszczowej, który nabył jeszcze jako piłkarz Legii Warszawa.
- Kupując go postawiłem sprawę jasno. Jestem piłkarzem i nie mogę używać żadnych środków wspomagających. Zapewniono mnie, że tak jest. Miałem bodajże sześć kontroli antydopingowych od tamtego czasu i żadna z nich ich nic nie wykazała. I nagle po meczu ze Skodą Xanthi było inaczej. Do dziś zastanawiam się, po co ja to w ogóle kupiłem - tłumaczy obrońca "Koniczynek".
Jak na razie Polak czeka na rozwój wydarzeń. Sprawą polskiego obrońcy zajmie się w przyszłym tygodniu sąd piłkarski. Od jego wyroku zależy przyszłość Wawrzyniaka w Atenach. Panathinaikos ma bowiem do końca sezonu przelać na konto warszawskiej Legii drugą ratę za transfer Polaka, w kwocie 750 tys. euro. Jeśli ateńczycy tego nie zrobią, umowa będzie nieważna.
- Szczerze mówiąc, to w ogóle się nad tym teraz nie zastanawiam. Chcę, aby to się wyjaśniło i zakończyło. Mam czyste sumienie, a karę już właśnie ponoszę. Nie mogę grać w piłkę i pomóc mojemu zespołowi, a to największe konsekwencje, jakie mogły mnie spotkać - żali się popularny "Wawrzyn".