Łukasz Piszczek dla WP SportoweFakty: Nadszedł moment, by się pożegnać

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Potrafi pan ją powtórzyć spokojnie na głos?

Kończę moją karierę w reprezentacji. Rozmawiałem z panem o kontuzjach, o rodzinie, chyba o wieku jeszcze nie. Minął mój czas eksploatacji, moja historia w kadrze dobiegła końca. Czternaście sezonów w profesjonalnej piłce zostawia ślady. Nie mam już 21 lat, nawet 28, kiedy po 50 meczach w sezonie, można grać nadal, bo niczego się nie czuje. Ja już odczuwam trudy każdego meczu i zdecydowałem, że dla mnie i reprezentacji będzie to odpowiedni moment, by się pożegnać, zakończyć wspólną przygodę. Nie było to łatwe, nie jest tak, że mówię te słowa po impulsie, jakim był nieudany mundial. Przygotowywałem się do tej decyzji już dłuższy czas, to jest odpowiedni moment, by ktoś mnie zastąpił. A mamy powoli ludzi, którzy sobie z tym poradzą.

Jest pan z rocznika ’85. Tak jak Cristiano Ronaldo.

Czytałem ostatnio wyniki jakichś badań, że Ronaldo jest, jak 21-latek. No ja nie jestem. Nie każdy jest takim fenomenem, jak Cristiano.

Konsultował pan swoją decyzję z najbliższymi?

Tak.

Drży panu głos.

W reprezentacji jestem już jedenaście lat, oswajałem się z myślą o zakończeniu gry dla kadry już jakiś czas. Na pewno będzie mi brakować reprezentacji, ale trzeba na to spojrzeć racjonalnie.

Mówi pan, że to nie mundialowy impuls.

Cieszę się, że przez lata wypracowałem sobie dobrą pozycję w polskiej piłce. Że grałem dla reprezentacji i jestem z tego bardzo dumny. Tu sam talent by nie wystarczył, trzeba było harować, pokazać charakter. Miałem z tego dużo przyjemności. Ale z wiekiem przychodzą inne rzeczy, dostrzega się inne wartości, to, że piłka nie jest najważniejsza.

Marzył pan o grze w reprezentacji?

Oczywiście.

Czyli przychodzi taki wiek, kiedy świadomie rezygnuje się z marzeń?

Czuję, że nie jestem w stanie zagrać całego sezonu w klubie i w reprezentacji na poziomie, na którym bym chciał. Nie rezygnuję z marzeń. Marzyłem o tym, by zagrać z orzełkiem na piersi i to marzenie się spełniło. Są rzeczy do których się przyzwyczajasz, których zaczyna ci brakować dopiero, kiedy je tracisz, ale w przypadku reprezentacji jest inaczej - jestem świadomy tego, co robię. Nie jestem w stanie dać tej drużynie tego, czego się ode mnie oczekuję.

Tak samo wytłumaczył pan swoją decyzję trenerowi Brzęczkowi?

Rozmawialiśmy przed chwilą. Proszę nie robić z tego wielkiego tematu, w każdej kadrze po mundialu ktoś decyduje się o zakończeniu kariery. Mesut Oezil, Andres Iniesta, z różnych powodów. W dzisiejszej piłce to powszechne. Mam 33 lata, na Euro za dwa lata na pewno nie dam rady zagrać. Teraz są eliminacje i musi stworzyć się nowa drużyna, więc nie ma sensu, by miejsce w niej zajmował ktoś, kto na turniej na pewno nie pojedzie. Trzeba zdobywać doświadczenie w reprezentacji, otrzaskać się w eliminacjach. Robię miejsce innym.

Prawie 39-letni Siergiej Ignaszewicz wrócił do kadry Rosji tuż przed mundialem, bo Stanisław Czerczesow go o to poprosił. Czy pan…

To są jakieś skrajne przypadki. Nie, nie. Ja już nie wrócę, w żadnym trybie, nawet awaryjnym.

Ma pan wszystko poukładane w głowie? Mecz pożegnalny?

Nie mam pojęcia czy w ogóle będzie.

Co zostaje w pana pamięci po tych jedenastu latach?

Wiadomo, że najświeższe są bolesne rany po mundialu, ale myślę, że przez ostatnie cztery lata granie dla naszych kibiców było fantastyczne. Mówiłem, że Stadion Narodowy w Warszawie jest jednym z najlepszych w Europie, chwaliłem się tym. Tam jest taka atmosfera, że niesie piłkarzy do zwycięstw. Zawsze są pełne trybuny, a przecież kilka lat temu na meczach reprezentacji wcale nie było to oczywiste. To mi zostanie w głowie.

Myślał pan, że pana kariera będzie tak udana?

Zagrałem aż na czterech wielkich turniejach, na Euro 2008 trafiłem jako rezerwowy prosto z wakacji. Nie spodziewałem się, że po zmianie pozycji z napastnika na prawego obrońcę, moja kariera będzie tak pełna. Na pewno to była kluczowa decyzja, gdybym został napastnikiem, pewnie teraz kopałbym już w Goczałkowicach, w czwartej lidze. Zmiana pozycji wyszła mi na dobre, na obronie miałem okazję stać się częścią historii polskiej piłki i z tego na pewno jestem dumny. Nigdy nie planowałem, nie układałem sobie kolejnych kroków w rozwoju. Brałem to, co przychodziło. Niektórzy układają sobie kolejne lata, że za trzy sezony zmienią klub, a u mnie wszystko działo się płynnie, naturalnie. Były trudne okresy, momenty ważnych decyzji, ale nie myślałem, że będę tak wartościowym piłkarzem dla reprezentacji.

Zagrał pan w kadrze 65 meczów. Czuł pan coś w ogóle jeszcze w czasie hymnu?

Do tego nie da się przyzwyczaić. Do otoczki meczu, do atmosfery święta - pewnie tak, ale kiedy grano hymn, w głowie mi przeskakiwało, był taki klik, od tej pory liczyło się już tylko to, co na boisku. To była i jest moja wielka duma.

Czego bardziej pan żałuje - porażki na mundialu czy tego, że dwa lata temu nie udało się dojść do półfinału Euro.

Tego, że nie udało się wyjść z grupy na mistrzostwach świata. Ale porażki są po to, żeby się uczyć. Czasami po prostu potrzeba więcej czasu, żeby pewne rzeczy do mnie dotarły do świadomości i żebym potrafił sobie wszystko wytłumaczyć. Mundialu nie wymażę z pamięci, muszę sobie z nim poradzić. Ale w głowie będę miał też mnóstwo radosnych momentów. Jak te karne ze Szwajcarią, które dały nam ćwierćfinał Euro dwa lata temu. Kilka miesięcy temu widziałem jakieś urywki, jakieś swoje zdjęcie z głupią miną. To zostaje w pamięci. Albo awaryjne powołanie na Euro 2008, kiedy myślałem, że jestem zawodnikiem numer 23 i najwyżej trochę potrenuję. Siedziałem na ławce rezerwowych, wyluzowany, a tu każą mi się rozgrzewać, bo wchodzę na prawą pomoc. Będzie jeszcze czas, by powspominać.

W Dortmundzie ma pan jeszcze dwa lata kontraktu. Na klub znajdzie pan siłę?

Nikt nie da mi tu miejsca za darmo. Konkurencja jest większa, klub sprowadził Achrafa Hakimiego z Realu Madryt. Chciałbym grać jak najwięcej, życie pokaże, co przyniesie ta rywalizacja. Oby była tylko z pożytkiem dla Borussii.

Trener Brzęczek dla reprezentacji to dobry pomysł?

Nie będzie miał łatwo, ale to była najlepsza opcja z możliwych. Obroni go tylko wynik. Dla trenera Brzęczka to duże wyzwanie, nobilitacja, dlatego pewnie tak szybko zdecydował się przyjąć propozycję z PZPN. Ja w niego wierzę, życzę mu jak najlepiej.

Jest pan jeszcze zdziwiony, że w Polsce wasza droga od bohaterów sprzed mundialu do zer po turnieju była tak krótka?

Jak nie ma wyniku, to jesteś nikim. Przyzwyczaiłem się, ale nie jestem w stanie tego zaakceptować. Szkoda, że nie ma czegoś pośrodku, to mnie męczy.

Jest pan bardzo wrażliwy? Sentymentalny?

Wrażliwy na pewno tak. Wiele osób ma tak, że kiedy wydarzy się coś fajnego, uznaje to za naturalne, a jak coś złego, zaczyna się rozpamiętywanie. To jest męczące. Kiedy zacznie się doceniać przyjemne momenty, można lepiej żyć. Przez całą karierę było mi wpajane, że liczy się tylko to, co przede mną. I to nie za daleko, nie na dwa miesiące wprzód, tylko maksymalnie na tydzień. Pewnie nie może pan słuchać, jak piłkarze powtarzają, że koncentrują się na najbliższym meczu, ale tak nas uczono. Przez to traciłem przyjemność z doceniania zwycięstw, bo uznawałem je za naturalne i szedłem dalej. A może nie były tak naturalne? A może byłem wtedy w bardzo dobrym okresie jako piłkarz. Może to nie było normalne, tylko dawałem dużo więcej, niż na przykład jestem w stanie dać teraz.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×