Śląsk - Lech: Kolejorz wytruchtał zwycięstwo. Wielkie rozczarowanie we Wrocławiu

Śląsk Wrocław dominował od pierwszej do ostatniej minuty, lecz przegrał na własnym obiekcie z Lechem Poznań 0:1 (0:0). Sędziowie tego spotkania nie uznali aż czterech bramek dla gospodarzy!

Michał Chaszczyn
Michał Chaszczyn
Robert Pich (z lewej) oraz Pedro Tiba (z prawej) PAP / Maciej Kulczyński / Na zdjęciu: Robert Pich (z lewej) oraz Pedro Tiba (z prawej)
Tadeusz Pawłowski musi być w ostatnich tygodniach jednym z najszczęśliwszych ludzi we Wrocławiu. Śląsk nie ma w zasadzie żadnych problemów z kontuzjami, a przy okazji zgarnął cztery punkty w premierowych dwóch spotkaniach Lotto Ekstraklasy. W składzie na mecz z Lechem Poznań zabrakło jedynie chorego Igorsa Tarasovsa, co przy jego tegorocznej dyspozycji chyba nieszczególnie martwi fanów z Dolnego Śląska.

Trener Ivan Djurdjević, niejako dla odmiany, musiał mocno nagłowić się kogo wystawić w wyjściowej jedenastce. Nie wszyscy poznaniacy, którzy kilkadziesiąt godzin temu rozegrali wyczerpujące, 120-minutowe starcie pucharowe z Szachtiorem Soligorsk, byli w stanie pojawić się na boisku od pierwszej minuty. Na ławce zasiedli m.in. Darko Jevtić, Wołodymyr Kostewycz, a Maciej Makuszewski w ogóle nie znalazł się w składzie.

Gospodarze weszli w ten mecz o wiele lepiej niż Kolejorz. Sztab szkoleniowy Śląska często podkreśla jak ważne jest odpowiednie wykonywanie stałych fragmentów gry, co mogło znaleźć potwierdzenie już w pierwszym kwadransie spotkania. Cztery rzuty rożne z rzędu wykonane na cztery różne sposoby niemal przyniosły gola, lecz w ostatniej chwili z piłką minął się Arkadiusz Piech.

W 21. minucie Śląsk potwierdził swoją przewagę golem Michała Chrapka. Sędzia Daniel Stefański dopatrzył się jednak spalonego przy wcześniejszym zagraniu Roberta Picha do Mateusza Cholewiaka i bez cienia wątpliwości postąpił słusznie. Chwilę później doszło do jednej z bardziej kuriozalnych sytuacji tego sezonu, pomimo, że trwa dopiero trzecia kolejka gier. Na boisko wbiegł kibic, przebiegł blisko 60 metrów po murawie, po czym zdjął spodnie i wypiął pośladki prosto w stronę sektora fanów gości. Służby porządkowe zaskakująco długo nie mogły poradzić sobie z delikwentem, który przy aplauzie rozbawionej publiczności został dosłownie zniesiony za ręce i nogi.

Po pół godzinie gry kolejną wymarzoną okazję na bramkę zmarnował Piech, mijając się z futbolówką po wrzutce Augusto z lewego sektora boiska. Były napastnik Legii Warszawa oraz Ruchu Chorzów póki co nie grzeszy skutecznością i ewidentnie przestał spłacać kredyt zaufania, jakim obdarzył go trener Pawłowski.

Minutę później pięknym za nadobne mógł odpłacić się Joao Amaral, który chybił w bardzo podobny sposób. Była to w zasadzie jedyna udana akcja bardzo bezbarwnego w pierwszej części gry Lecha. Do przerwy gol nie padł, choć miejscowi mieli ku temu jeszcze dwie okazje. Najpierw technicznie, ale zdecydowanie za słabo uderzał z rzutu wolnego Augusto, a w samej końcówce fatalnego wybicia piłki Matusa Putnocky'ego nie zdołał opanować Piech.

Po wyjściu piłkarzy z szatni obraz gry nie uległ zmianie. Piech w końcu trafił do siatki, ale chorągiewka sędziego-asystenta ponownie powędrowała w górę, a szał radości okazał się przedwczesny. Poruszający się niczym zombie w letargu przyjezdni nie mieli absolutnie żadnego pomysłu na przełamanie defensywy wrocławian.

O ile w przypadku dwóch pierwszych stykowych sytuacji ze spalonymi trio arbitrów należy w pełni pochwalić, o tyle trzeci nieuznany gol WKS-u w tym meczu wzbudza potężne kontrowersje. Robert Pich musiał jednak obejść się smakiem, a kibice dali upust swoim emocjom, głośno skandując głośno swoje niezadowolenie względem piłkarskich władz.

Lechici praktycznie nie istnieli na boisku, lecz o sukcesie znów zadecydował jeden zryw, jeden indywidualny popis i jeden celny strzał. Pedro Tiba otrzymał nieco wolnej przestrzeni w polu karnym, po czym kropnął bez zastanowienia i przełamał ręce Jakuba Słowika, czym kompletnie zaskoczył wszystkich zgromadzonych na stadionie,

Fani przecierali oczy ze zdumienia jeszcze mocniej, gdy po raz czwarty nie uznano gola dla Śląska bez późniejszej weryfikacji wideo. Tym razem nieszczęśliwym strzelcem był ex-lechita Marcin Robak. Ostatecznie Kolejorz dowiózł szczęśliwe zwycięstwo i objął prowadzenie w tabeli Lotto Ekstraklasy z kompletem punktów. Dodajmy na zakończenie, że łącznie odgwizdano aż 15 pozycji spalonych gospodarzy...

Śląsk Wrocław - Lech Poznań 0:1 (0:0)
0:1 - Pedro Tiba 82'

Śląsk: Jakub Słowik - Kamil Dankowski, Piotr Celeban, Wojciech Golla, Mateusz Cholewiak - Augusto, Maciej Pałaszewski, Farshad Ahmadzadeh, Michał Chrapek (71' Damian Gąska), Robert Pich (85' Mateusz Radecki) - Arkadiusz Piech (63' Marcin Robak).

Lech: Matus Puntocky - Maciej Orłowski, Thomas Rogne, Vernon De Marco, Tymoteusz Klupś (70' Kamil Jóźwiak) - Łukasz Trałka, Mihai Radut, Piotr Tomasik, Pedro Tiba - Christian Gytkjaer, Joao Amaral (76' Paweł Tomczyk).

Żółte kartki: Augusto (Śląsk) oraz Łukasz Trałka, Christian Gytkaer (Lech).

Sędzia: Daniel Stefański.

Widzów: 17 926.

ZOBACZ WIDEO Drony kluczowe przy wyprawie Andrzeja Bargiela na K2. Dostarczyły leki i zapomnianą kamerę
Czy Lech Poznań awansuje do fazy grupowej Ligi Europy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×